Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Tym się trochę pocieszył. Wpatrując się w poplamiony oliwą fartuch roboczy Trurla, który się krzątał przy nim,
Kontemplator, zależnie od kąta nachylenia i ogólnego oświetlenia, doznawał od 11,8 do 18,9 hedów na plamę, łatę i sekundę. Na dobre się uspokoił konstruktor. Obliczył zaraz, że jeden kilohed to tyle, ile starcy doznali, podglądając Zuzannę w kąpieli, że megahed - to radość skazańca w porę odciętego od stryczka, a widząc, jak wszystko daje się doskonale wyliczyć, posłał zaraz jedną z pośledniejszych machin laboratoryjnych po Klapaucjusza.
Gdy ten nadszedł, rzekł mu:
- Patrz i ucz siÄ™.
Klapaucjusz obszedł maszynę dokoła, ta zaś, skierowawszy na niego większość teleobiektywów, przykucnęła i stęknęła parę razy. Zdziwiły te jakby studzienne odgłosy konstruktora, lecz nie dał tego po sobie znać i spytał tylko:
- Co to jest?
- Istota szczęśliwa - rzekł Trurl - a mianowicie Kontemplator Bytu Szczęsny, w skrócie zaś - Kobyszczę.
- I cóż robi to Kobyszczę?
Trurl poczuł w tych słowach ironię, lecz puścił ją mimo ucha.
- Aktywnym sposobem bezustannie postrzega! - wyjaśnił. - I nie po prostu postrzega, notując, lecz czyni to intensywnie, w skupieniu i pracowicie, a cokolwiek postrzeże, przyprawia je o niewypowiedzianą zgoła lubość! I lubość ta, wypełniając jego anody i obwody, daje mu czarowny błogostan, którego oznaką są te właśnie pojęki, jakie słyszysz w tej chwili, kiedy wpatruje się w twoje, banalne skądinąd, rysy.
- Znaczy siÄ™ ta maszyna doznaje aktywnej rozkoszy z istnienia jako postrzegania?
- Tak właśnie! - rzekł Trurl, ale cicho, bo nie był już czegoś taki pewny siebie jak przed chwilą.
- A to jest zapewne felicytometr, wyskalowany w jednostkach
słodyczy egzystencjalnej? - Klapaucjusz pokazał tarczę ze złoconą wskazówką.
- Tak, to ten zegar...
Różne rzeczy zaczai wtedy pokazywać Klapaucjusz Kobyszczęciu, pilnie bacząc na wychylenia strzałki. Trurl, uspokojony, wprowadził go w teorię hedonów, czyli felicytometrię teoretyczną. Od słowa do słowa, od pytania do pytania biegła ta rozmowa, aż Klapaucjusz zagadnął w pewnej chwili:
- A ciekawe, ileż by jednostek tkwiło w doznaniu, które na tym polega, że ten, kogo przez trzysta godzin bito, sam z kolei łeb temu, kto go bijał, rozwali?
- A, to proste zadanie! - uradował się Trurl i siadał już do
rachunków, kiedy doszedł go głośny śmiech przyjaciela. Osłupiały zerwał
się, ów zaś rzekł mu, wciąż jeszcze się śmiejąc:
- Powiadasz więc, że za naczelną zasadę przyjąłeś Dobro, mój Trurlu? No, cóż, prototyp ci się udał! Tylko tak dalej, a wszystko ci pójdzie doskonale! Na razie zaś żegnaj.
I odszedł, pozostawiając Trurla całkiem załamanego.
- A tom się złapał. A to mnie splantował! - jęczał konstruktor, a jęki jego mieszały się z ekstatycznym stękaniem Kobyszczęcia, które go tak
zirytowało, że natychmiast wepchnął machinę do komórki, zarzucił ją starymi blachami i zamknął na kłódkę.
Zasiadł potem do pustego stołu i tak sobie powiedział:
- Pomieszałem ekstazę estetyczną z Dobrem - a to ze mnie osioł!
Czy zresztą Kobyszczę jest rozumne? Cóż znowu! Trzeba ruszyć
konceptem całkiem inaczej, do wszystkich jąder atomowych! Szczęście -
zapewne, lubość - bez wątpienia, lecz nie na cudzy koszt! Nie ze Zła płynące! Ot, co! Lecz czymże jest Zło? O, widzę, że w mej
dotychczasowej działalności konstruktorskiej okropnie teorię
zaniedbałem!
Przez osiem dni nie kładł się, nie spał, nie wychodził, jeno studiował
dzieła niezmiernie uczone, materię Dobra i Zła rozważające. Pokazało się, że podług wielu mędrców najważniejszą rzeczą jest spolegliwe
opiekuństwo oraz życzliwość powszechna. Jedno i drugie muszą sobie okazywać nawzajem istoty rozumne: bez tego nic. Co prawda pod tym właśnie hasłem na pale wbijano, płynnym ołowiem pojono, a też ćwiartowano na połcie, rozdzierano kołem i wołem, łamano gnaty, a w ważniejszych historycznie chwilach używano po temu nawet zaprzęgów poszóstnych. Także w niezliczonych formach innych tortur bywała życzliwość okazywana historycznie, gdy ją adresowano do ducha, nie do ciała.
- Intencja nie wystarczy! - rzekł sobie Trurl. - Powiedzmy, żeby sumienia poumieszczać nie w ich właścicielach, lecz w bliźnich, obok, a wymiennie. Co by stąd wynikło? O, bieda, ponieważ odtąd moje złe uczynki gryzłyby sąsiada mojego, więc jeszcze swobodniej niż dotąd
mógłbym się w grzechu nurzać! Więc może trzeba wbudować do zwyczajnego sumienia amplifikator zgryzu, czyli sprawić, aby każdy zły uczynek nękał w konsekwencjach tysiąc razy srożej niż dotąd? Ale wtedy każdy z prostej ciekawości zaraz zrobi coś złego, żeby się przekonać, czy to nowe sumienie naprawdę tak diabelnie gryzie - i do końca swych dni będzie gnał jak bura suka, cały pogryziony wyrzutami... Więc może sumienie ze wstecznym biegiem i wycieraczką, ale zaplombowaną? Jeno władza będzie miała kluczyk... Nie! I to na nic, bo od czego wytrychy? A gdyby przyrządzić transmisję uczuć - jeden czuje za wszystkich, wszyscy za jednego? Ale, prawda, to już było, tak właśnie działała altruizyna...

Podstrony