Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


 
— Na dwór — powiedziała do niej kobieta Pabla, wskazując
wyjście chochlą.
 
4 (hiszp.) — ludzie, tu: człowieku.
 
71
 
KOMU BIJE DZWON
 
— Na dworze zimno — odrzekła dziewczyna, przybliżając
policzek do twarzy Jordana i zaglądając do kubka, w którym
trunek mętniał od wody.
 
— Możliwe — powiedziała tamta. — Ale tu za gorąco. —
Potem dodała łagodnie: — To długo nie potrwa.
 
Dziewczyna kiwnęła głową i wyszła.
 
Nie sądzę, żeby on to wiele dłużej znosił — pomyślał Robert
Jordan. Jedną ręką trzymał kubek, a druga spoczywała już teraz
jawnie na pistolecie. Odsunął bezpiecznik i z ulgą czuł pod dłonią
starą, kratkowaną kolbę, wyślizganą prawie na gładko, i dotykał
przyjemnej, chłodnej obłości kabłąka spustowego. Pablo nie
patrzał teraz na niego, tylko na kobietę. Ta mówiła dalej:
 
— Posłuchaj mnie, pijaku. Rozumiesz, kto tu dowodzi?
 
— Ja dowodzę.
 
— Nie. Słuchaj. Wydłub sobie wosk z tych włochatych uszu.
Posłuchaj dobrze. Ja tu dowodzę.
 
Pablo patrzał na nią i po jego twarzy nie można było poznać, co
myśli. Patrzał uparcie, a potem spojrzał nad stołem na Roberta
Jordana. Przyglądał mu się długo, w zamyśleniu, po czym znów
przeniósł wzrok na kobietę.
 
— Dobrze. Ty dowodzisz — powiedział. — A jeżeli chcesz, on
także może dowodzić. I oboje możecie iść do diabla. — Patrzał jej
teraz prosto w oczy i najwyraźniej ani nie czul się ujarzmiony, ani
też nie przejmował się nią zbytnio. — Możliwe, że jestem leniwy i
że za dużo piję. Możesz sobie uważać mnie za tchórza, tylko że w
tym się mylisz. Ale głupi nie jestem. — Przerwał. — Dowodź
sobie i niech ci z tym będzie dobrze. A teraz, jeżeli jesteś nie tylko
dowódcą, ale i kobietą, daj nam coś do zjedzenia.
 
— Maria! — zawołała kobieta Pabla.
 
Dziewczyna wytknęła głowę zza derki wiszącej u wylotu
 
jaskini.
 
— Wejdź już i podaj kolację.
 
Dziewczyna podeszła do niskiej ławy ustawionej przy paleni-
sku, zebrała emaliowane miski i przyniosła je do stołu.
 
72
 
ERNEST HEMINGWAY
 
— Jest dosyć wina dla wszystkich — powiedziała kobieta
Pabla do Roberta Jordana. — Nie zwracaj uwagi na to, co gada ten
pijak. Jak tego nie starczy, dostaniemy więcej. Wykończ tę dziwną
rzecz, którą popijasz, i nalej sobie w kubek wina.
 
Robert Jordan przełknął resztę absyntu czując, jak ten łyk
rozgrzewa go delikatnym, aromatycznym, wilgotnym, wywołują-
cym chemiczne zmiany ciepłem i nadstawił kubek. Dziewczyna
nalała mu do pełna i uśmiechnęła się.
 
— No i co? Obejrzeliście most? — zapytał Cygan. Pozostali,
którzy nie otwierali ust od chwilii zmiany zwierzchnictwa,
pochylili się teraz nad stołem, aby posłuchać.
 
— Tak — odpowiedział Robert Jordan. — To będzie łatwa
robota. Chcecie, żebym wam pokazał?
 
— Tak, człowieku. Z wielką ochotą.
Robert Jordan wyjął notes z kieszeni koszuli i pokazał im
szkice.
 
— Patrzajcie, jakie podobne — odezwał się mężczyzna o pła-
skiej twarzy, którego nazywano Primitivo. — Żywcem ten most.
 
Robert Jordan wskazując końcem ołówka wyjaśniał, jak trzeba
wysadzić most i dlaczego należy tak porozmieszczać ładunki.
 
— Co za prostota! — powiedział jeden z braci, ten z blizną,
który nazywał się Andres. — Ale jak się je odpala?
 
Robert Jordan wytłumaczył i to, i kiedy im pokazywał, poczuł
na ramieniu rękę przypatrującej się dziewczyny. Kobieta Pabla
przyglądała się także. Tylko Pablo nie zdradzał żadnego zacieka-
wienia; siedział na osobności z kubkiem wina, który ciągle
zanurzał w wielkiej misie napełnionej przez Marię z bukłaka
wiszącego na lewo od wejścia do jaskini.
 
— Dużo takich rzeczy robiłeś? — zapytała cicho dziewczyna.
 
— Owszem.
 
— I będziemy mogli zobaczyć, jak to robisz?
 
— Tak. Czemu nie?
 
— Zobaczycie — odezwał się Pablo z końca stołu. — Zdaje się,
że zobaczycie.
 
73
 
KOMU BIJE DZWON