Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Była zmizerowana i wy­cieńczona, a do tego utykała na lewą przednią łapę. Spojrzała na niego znużonym wzrokiem, ostrzegawczo obnażając kły.
Usiadł na zadzie, żeby pokazać pokojowe nastawienie.
- Co tu robisz? - zapytała językiem wilków.
- Szwędam się po okolicy - odparł uprzejmie. - Nie zamie­rzam polować na twoim terenie. Szukam jedynie czystej wody do picia.
- Czysta woda wychodzi z ziemi po drugiej stronie tego wysokiego miejsca. - Spojrzała w kierunku wzgórza położo­nego głębiej w lesie. - Idź się napić.
- Nie jestem sam - odparł.
- Stado? - Podeszła bliżej do niego i powąchała. - Nosisz na sobie zapach człowieka - powiedziała oskarżycielsko.
- Niektórzy z mojego stada to ludzie - przyznał. - Gdzie jest twoje stado?
- Nie ma - odparła. - Kiedy zabrakło zwierzyny, odeszły w góry. - Polizała swą poranioną łapę. - Ja nie mogłam za nimi nadążyć.
- Gdzie jest twój partner?
- On już nie biega ani nie poluje. Czasem odwiedzam jego kości. - Powiedziała to z taką godnością, że wzruszenie chwy­ciło Gariona za gardło.
- Jak polujesz z tą raną w łapie?
- Leżę i czekam na nieostrożne stworzenia. Wszystkie są bardzo małe. Od wielu miesięcy nie najadłam się do syta.
- Dziadku - Garion wysłał swą myśl. - Potrzebuję twojej pomocy.
- Jakieś kłopoty? - wróciła lotem błyskawicy myśl starca.
- Nie tego rodzaju. Och, przy okazji, znalazłem wodę, ale nie pędź tu zbyt szybko. Wystraszysz ją.
-Ją?
- Zrozumiesz, gdy tu przyjdziesz.
- Z kim rozmawiałeś? - spytała.
- Słyszałaś? - Ogarnęło go zdumienie.
- Nie, ale zachowywałeś się jak ktoś, kto rozmawia.
- Później o tym porozmawiamy. Zmierza tu przywódca stada. On musi podjąć decyzję.
- Dobrze. - Położyła się na brzuchu i dalej lizała łapę.
- Jak się zraniłaś?
- Ludzie ukrywają różne rzeczy pod liśćmi. Nastąpiłam na jedną z nich, a ona ugryzła mą łapę. Miała straszliwie silne szczęki.
Belgarath nadbiegł truchtem. Zatrzymał się, przysiadł na zadzie i wywalił długi różowy jęzor.
Wilczyca pokornie położyła pysk na ziemi okazując w ten sposób szacunek.
- W czym problem? - myśl Belgaratha poleciała do Gariona.
- Wpadła w potrzask. Stado pozostawiło ją, a jej partner zginął. Jest wycieńczona i głodna.
- Czasem tak bywa.
- Nie zostawię jej na pewną śmierć.
Belgarath obdarzył go długim, powłóczystym spojrzeniem.
- Nie - odparł. - Nie wyobrażam sobie, żebyś ją zostawił, i miałbym o tobie kiepskie zdanie, gdybyś tak postąpił. - Podszedł do wilczycy. - Jak się czujesz, mała siostro? - spytał językiem wilków, obwąchując ją ostrożnie.
- Niezbyt dobrze, szacowny przewodniku - westchnęła. - Myślę, że nie będę już polować.
- Dołączysz do mego stada i zajmiemy się twoją raną. Przyniesiemy ci mięso, jakie będziesz chciała. Gdzie są twoje młode? Czuję ich woń na twoim futrze.
Garion zaskomlał ze zdziwienia.
- Zostało tylko jedno - odparła wilczyca. - Jest bardzo słaby.
- Zabierz nas do niego. Zadbamy o to, by odzyskał siły.
- Jak sobie życzysz, szacowny przewodniku - powiedziała posłusznie.
- Pol - Belgarath wysłał myśl. - Przybądź tutaj. Przyjmij postać swej matki. - Nuta rozkazu w jego głosie była ostra i bardziej przypominała wilczą mowę niż ludzką.
Nastąpiła chwila ciszy wypełnionej wręcz namacalnym zdzi­wieniem.
- Tak, ojcze - odparła Polgara. Kiedy przybyła na miejsce, Garion rozpoznał ją po charakterystycznej białej smudze nad lewą brwią.
- O co chodzi, ojcze? - spytała.
- Nasza mała siostra jest ranna - odparł. - Lewa przednia łapa. Czy możesz temu zaradzić?
Podeszła do wilczycy i obwąchała łapę.
- Jest owrzodziała - posłała swą myśl. - Zdaje się, że nie jest złamana. Kilka dni okładów powinno pomóc.
- Opatrz ją zatem. Ma również szczenię. Musimy je znaleźć.
Spojrzała na niego pytająco swoimi złotymi oczami.