A jednak w ich zachowaniu było coś
dziwnego. Wharley zauważył to już w kilka dni później. Negrzy należący do
Mandingo nie pospolitowali się z pozostałymi czarnymi. Siadali zawsze osobno -
zachowując co najmniej taki dystans do pobratymców jak członkowie Izby Lordów
do angielskiego pospólstwa. Tańczyli także na uboczu, ale - rzecz dziwna - żaden z
pozostałych Negrów nie wodził za nimi wzrokiem. Wręcz przeciwnie - wszyscy
odsuwali się od Mandingo powodowani respektem, a może nawet strachem przed
potężnymi wojownikami.
Cóż to był za taniec! I jak go opisać? Gibkie czarne ciała, natłuszczane co dzień
przez Thathera i Atkinsa olejem palmowym dla ochrony przed słońcem, wirowały
na deskach w magicznym transie, wyskakiwały w górę, przysiadały na piętach, aż
trzeszczały deski pokładu Liberty. Te dziwne pląsy w rytm uderzeń bębna zdawały
się nie mieć końca. Jednak prawdziwym końcem krotochwili był moment, w którym
zdyszani, wyczerpani Negrzy padali pokotem na deski, tarzali się po pokładzie,
wyjąc i jęcząc w euforii.
Dziesiątego dnia od chwili, gdy afrykańskie wybrzeże znikło za rufą,
Mandingo zaczęli śpiewać. Wykrzykiwali słowa w nieznanym języku, który - co
ciekawe - nie był chyba znany pozostałym niewolnikom. Wharley widział, jak Susu
potrząsali ze zdumieniem głowami, bezradnie spoglądali po sobie, nie wiedząc, o
czym zawodzą tańczący.
A potem ktoś padł na kolana przed pierwszym oficerem, który z uśmiechem
na ustach przyglądał się temu widowisku, stojąc obok sterowego koła na rufie statku.
Ktoś ścisnął go dygocącymi rękoma za nogi, skłonił kędzierzawą czarną głowę..
- Massa William - zajęczał Mubane - o massa, źle się dzieje... Zginiemy!
Zginiemy wszyscy.
- Hejże, cóżeś taki wystraszony? - mruknął Wharley. - Nie trzęś się, chłopie,
jak osika! Mów, co się stało.
- Do kapitana, massa. My iść z tym do kapitana. Zaraz! Natychmiast!
- Do Starego? Po co?
Mubane przez chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa. Jego białe zęby
szczękały jak kastaniety, ramiona dygotały z przerażenia, a oblicze przybrało barwę
popiołu. Tak wystraszonego Murzyna Wharley nie widział nawet na najgorszych
targowiskach Południa, na których wystawiano na sprzedaż towar świeżo
sprowadzony z Afryki.
- Ci czarni - wydyszał niewolnik. - To nie są Mandingo. Ja ich trochę
rozumiem, massa. To Felupowie, źli czarni z Afryki. Oni śpiewają, na Damballacha..
Śpiewają, że skoro księżyc będzie w pełni, zjedzą, massa... Zjedzą wielu białych
ludzi!
Wharley stanął z rozdziawioną gębą, niczym słup soli. A potem spojrzał w
górę, na przedwieczorne niebo, z którego wiatr przegonił chmury. Księżyc już
wschodził, żółty, wielki, zamglony. I, jakby na złowieszcze potwierdzenie słów
Mubanego, prawie cała jego tarcza rozświetlona była blaskiem. Niedawno minęła
pierwsza kwadra, wkrótce miała nadejść. . pełnia.
- Zjedzą.. białych, powiadałeś? Jak to?
- Oni mają między sobą obea, znaczy czarownika. On ściąga duchy. Złe duchy
- Guede, które wejdą w ciała i zmienią ich w bestie. Wtedy.. Felupowie zjedzą... Całą
załogę. Do ostatniej kosteczki. O massa! Co my teraz zrobimy? Co to będzie?
Murzyn już nie dygotał, ale po prostu w desperacji tłukł łbem w pokład, tarzał
się u stóp Williama.
A pan abolicjonista Wharley zrazu uśmiechnął się wyrozumiale, gdyż w głębi
duszy był także racjonalistą, a historie o ludożercach chował między bajki. Jednak
gdy tylko spojrzał na szalejących na pokładzie Murzynów, kiedy zobaczył ich
wyszczerzone zęby i złe czerwone oczy, cała rezolucja i pewność siebie uleciały zeń
jak powietrze z przekłutego balonu. Mandingo, czy też, jak twierdził niewolnik
kapitana - Felupowie, tańcowali, wieszcząc śmierć załodze Liberty. A to już było coś,
obok czego nie mógł przejść obojętnie.
I po raz pierwszy poczuł William w swym abolicjonistycznym sercu zamiast
głębokiego współczucia dla ofiar białego człowieka podstępny, zimny lęk.
Crow, sukinsynu, pomyślał, teraz musisz coś wreszcie zrobić z tym
wszystkim. Jak najszybciej. .
5. Kłopoty kapitana Crowa
- Chcecie powiedzieć, panie Wharley, że Adeleke mnie oszukał? I zamiast
Mandingo sprzedał dzikich Felupów? Ludojadów?
Crow skrzywił się, czknął paskudnie.
- Wiesz, co ci powiem, Wharley? Idź na pokład, walnij się trzy razy łbem o
reling. A jeśli to cię nie otrzeźwi, wróć tu i powtórz jeszcze raz to wszystko, co już
powiedziałeś!
- Ja mówię prawdę, panie Crow! To ludożercy! Felupowie! Wcielone diabły!
To oni zjedli tego czarnego, któremu połamaliście gnaty!
- Klnę się na czerep świętego Franciszka, że się mylicie, panie Wharley! Bo jeśli
nie, to jak mi Bóg miły - kiedy następnym razem zawitam do Whydah, wyrwę
Adelekemu rzyć na żywca i wsadzę tak głęboko w gardziel, że zacznie śpiewać
psalmy we wszystkich dialektach znad dolnego Nigru!
- Chciałbym się mylić, panie Crow. Ale melduję, co powiedział mi Mubane.
Zawiadamiam, iż macie szansę, panie, miast w poświęconej ziemi znaleźć wieczne
odpoczywanie w żołądkach waszych własnych niewolników.
Crow przygryzł wargi. Wharley zadrżał, że szyper wpadnie we wściekłość, że
będzie złorzeczył, a może nawet.. podniesie rękę na swego pierwszego oficera. Ale
kapitan Liberty nie był aż takim głupcem. Ktoś, kto zbił fortunę na czarnym hebanie
z Afryki, musiał mieć głowę osadzoną na karku równie mocno, co grotmaszt w
stępce wojennego okrętu.
- A więc, Williamie.. - Wharley drgnął zaskoczony kordialnym tonem w głosie
kapitana. Wszak nigdy jeszcze razem nie pili, nie mówiąc już o chędożeniu
portowych ladacznic. - Co mam zrobić? Co radzisz, mości panie? Kupiliśmy,
powiadasz, nie robotnych i posłusznych Mandingo, ale Felupów, dzikich i
niebezpiecznych ludojadów. Cóż mam uczynić w tej sytuacji? Zamknąć ich pod
pokładem? Czy może podać im potrawkę z naszego doktorka, licząc na to, że padną
od nadmiaru rumu, którego pełny zapas ten moczymorda nosi w swoim parszywym
czerepie?
- Powinniśmy ich zamknąć. . I odizolować od pozostałych czarnych do końca
rejsu. Inaczej nie możemy być pewni nie tylko naszego zdrowia, ale nawet życia -
dodał Wharley nieco ciszej. - Najlepiej byłoby jednak zawrócić.. Do Afryki. I pozbyć
się tych ludzi.. Jak najszybciej.
- Chyba wam franca na mózg padła, panie Pierwszy - warknął Crow. - Aby