Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Otrzymał tytuł doktora
nauk przyrodniczych.
- Takie samo nazwisko, ale żaden krewny - objaśnił Stephen.
- Jeszcze tylko krótka mowa Johna Waina, profesora poezji, ku
czci dobroczyńców uniwersytetu.
Profesor wygłosił Crewiańską mowę trwającą dwanaście minut i
Stephen rozpromienił się słuchając błyskotliwej oracji nareszcie w
języku, który obaj rozumieli. Nie zwrócił już uwagi na recytacje
studentów, zdobywców nagród, kończących ceremonię.
Kanclerz uniwersytetu wstał i wyprowadził procesję z sali:
- Dokąd się udają? - spytał Harvey.
- Na lunch do Kolegium All Souls, gdzie dołączą do nich inni
znakomici goście.
- Boże, co dałbym za to, żeby tam być!
- Załatwiłem to - powiedział Stephen.
Harvey oniemiał z zachwytu.
- Jakim sposobem, profesorze?
- Względy, jakimi darzy pan Harvard, wywarły głębokie wraże-
nie na sekretarzu uniwersytetu. Ma zapewne nadzieję, iż wspomoże
pan choćby skromnie Uniwersytet Oksfordzki, zwłaszcza po pań-
skiej wspaniałej wygranej w Ascot.
 
 
 
179
 
- To doskonały pomysł. Czemu o tym nie pomyślałem?
Stephen starał się przybrać obojętną minę, licząc, że pod koniec
dnia jego gość o tym pomyśli. Miał nauczkę i był teraz ostrożny.
W rzeczywistości sekretarz nie słyszał nigdy o Harveyu Metcalfe'ie
ponieważ jednak był to ostatni trymestr Stephena w Oksfordzie, je-
go przyjaciel, członek Kolegium All Souls, umieścił go na liście
gości.
Przeszli się do kolegium, tuż obok Teatru Sheldona. Stephen
usiłował, zresztą bez większego powodzenia, objaśnić Harveyowi
szczególny charakter Kolegium All Souls. Co prawda nawet dla
wielu oksfordczyków sprawa jest cokolwiek zagadkowa.
- Pełna nazwa - zaczął Stephen - brzmi: College of All Souls
of the Faithful Departed of Oxford - Kolegium Wszystkich Dusz
Zmarłych Wiernych Oksfordu i trwale upamiętnia zwycięzców pod
Agincourt. Zamierzeniem było, że po wsze czasy odprawiane będą
tu msze za spokój ich dusz. Współczesna funkcja kolegium jest je-
dyna w swoim rodzaju. All Souls jest społecznością ludzi po stu-
diach albo wielce obiecujących, albo legitymujących się osiągnięcia-
mi, przeważnie naukowymi, z kraju i zagranicy, uzupełnioną nie-
liczną grupką znakomitości z innych dziedzin. Kolegium nie kształ-
ci studentów i ludzię z zewnątrz odnoszą wrażenie, że dowolnie dy-
sponuje swoim imponującym potencjałem finansowym i intelek-
tualnym.
Stephen i Harvey zajęli miejsca wśród setki lub więcej gości przy
długim stole w dostojnej sali Biblioteki Codringtona. Stephen cały
czas zabawiał Harveya i czuwał, aby zbytnio nie rzucał się w oczy.
Pocieszał się, że ludzie nigdy nie pamiętają, kogo przy takich okaz-
jach spotkali i o czym mówili, i niefrasobliwie przedstawiał Harveya
wszystkim dokoła, jako znanego amerykańskiego filantropa. Na
szczęście siedzieli w pewnym oddaleniu od wicekanclerza, sekreta-
rza i strażnika szkatuły uniwersytetu.
Harvey był bardzo przejęty nowym dla siebie doświadczeniem i
uszczęśliwiony przysłuchiwał się rozmowom siedzących wokół zna-
komitości - zadziwił Stephena, który bał się, że nigdy nie przesta-
nie gadać. _Kiedy obiad się skończył i wszyscy wstali od stołu,
Stephen zaczerpnął tchu i zagrał bardzo ryzykowną kartę. Z roz-
mysłem podprowadził Harveya do kanclerza.
- Panie kanclerzu - zwrócił się do Harolda Macmillana.
 
 
I8o
 
- Słucham, młody człowieku.
- Chciałbym przedstawić pana Harveya Metcalfe'a z Bostonu.
Pan Metcalfe, jak kanclerz zapewne wie, jest wielkim dobroczyńcą
Harvardu.
- Tak, oczywiście. Kapitalne, kapitalne. Cóż pana sprowadza
do Anglii, panie Metcalfe?
Harvey nie mógł znaleźć słów.
- Ee, proszę pana, przepraszam, kanclerzu, przyjechałem obej-
rzeć mojego konia, Rosalie, w gonitwie króla Jerzego i królowej
Elżbiety w Ascot.
Stephen stał za Harveyem i dawał znaki kanclerzowi, że koń
: Harveya zwyciężył. Harold Macmillan, jak zawsze ochoczy i poj-
mujący wszystko w lot, powiedział:
- Musi pan być niezwykle zadowolony z wyniku.
- O tak, poszczęściło mi się.
- Nie robi pan na mnie wrażenia człowieka, który liczy tylko na
szczęśliwy traf.
Stephen postawił wszystko na jedną kartę. .
- Właśnie próbuję namówić pana Metcalfe'a, żeby wspomógł
. pewne badania prowadzone w Oksfordzie.
- Co za doskonały pomysł. - Nikt nie umiał zręczniej od Ha-
' rolda Macmillana, po siedmiu latach kierowania partią polityczną,
; posłużyć się pochlebstwem w takich sytuacjach. - Bądź w kontak-
; cie, młody człowieku. Boston, mówił pan? Proszę przekazać ode
mnie ukłony Kennedym.
Macmillan oddalił się posuwistym krokiem, majestatyczny w
, stroju akademickim. Harvey stał osłupiały.
- Co za wspaniały człowiek. Co za przeżycie. Czuję się częścią
' historii. Nie zasłużyłem na taki zaszczyt.
Zagranie się udało i Stephen postanowił zmykać, nim powinie
; mu się noga. Wiedział, że Harold Macmillan będzie się witał i roz-
mawiał z ponad tysiącem ludzi tego dnia i prawdopodobieństwo,
_ by zapamiętał Harveya, jest minimalne. A gdyby nawet, nie miało-
; by to specjalnego znaczenia. Harvey był rzeczywiście dobroczyńcą
Harvardu.
- Powinniśmy wyjść przed dostojnikami uniwersyteckimi, panie
Metcalfe.
- Oczywiście, Rod. Pan tu jest szefem.
 
 
I8I
 
- Myślę, że tego wymaga grzeczność.
Wyszli na ulicę i Harvey spojrzał na swój wielki zegarek marki
Jaeger le Coultre. Była druga trzydzieści.
- Świetnie - rzekł Stephen, który był już spóźniony trzy minuty
na następne spotkanie. - Mamy ponad godzinę czasu do garden
party. Może obejrzymy jakieś kolegium?
Przechodzili obok Kolegium Brasenose i Stephen wyjaśnił, że
nazwa ta wywodzi się od "brass nose" i że słynna, oryginalna mo-
siężna kołatka świątynna z trzynastego wieku znajduje się w biblio-
tece. Nieco dalej Stephen poprowadził Harveya w prawo.
 
 
- Skręcił w prawo, Robin, i idzie w stronę Kolegium Lincolnu
- powiedział James ukryty w bramie Kolegium Jezusa.