Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Niekoniecznie. Przeprowadźmy pewne obliczenia, dobrze? - powie­dział. - Weź na przykład te bliźnięta syjamskie. Ich stan był stabilny. Gdyby przez miesiąc albo dwa nic się nie zmieniło, można by je rozdzielić. Po­wiedz mi jednak, ile tak na oko wynoszą koszty miesięcznego pobytu nowo­rodka na oddziale intensywnej terapii? W przybliżeniu.
- Mniej więcej sto tysięcy, ale...
- Dobrze - ciągnął. - Teraz pomnóż to przez liczbę miesięcy, które dzieci spędziłyby na oddziale intensywnej terapii, potem dorzuć do tego kilkutygo­dniowy pobyt na zwykłym oddziale dla noworodków. Dodaj koszty wszyst­kich konsultacji, wynagrodzenia chirurgów i wydatki na dziesiątki skompli­kowanych badań laboratoryjnych. W sumie wyniesie to około pół miliona dolarów. - Zaczekał, aż znaczenie jego słów dotrze do Morgan.
- To największa bzdura, jaką w życiu słyszałam!
- Chcesz być lojalna wobec firmy? Czyżbym pomylił się w oblicze­niach? Powiedz, w końcu to ty jesteś specjalistką od finansów.
- Liczby może i się zgadzają, ale rozumowanie jest nielogiczne. Wiesz, zaczynam czuć się urażona, jeszcze trochę, a wstanę i wyjdę! Sugerujesz, że...
- Jak już mówiłem, niczego nie sugeruję.
- No dobrze - powiedziała ze złością. - To, o czym mówisz, nie może dziać się samo czy być dziełem przypadku. Ktoś musiałby za tym stać! To byłaby zbrodnia! - Brad tylko patrzył na nią w milczeniu. - Nie możesz mówić serio!
- Może rzeczywiście posunąłem się trochę za daleko - powiedział wresz­cie, nie mogąc znieść jej przenikliwego wzroku - ale chciałem usłyszeć, co myśli o tym ktoś, kto został przeszkolony przez speców od finansów ochro­ny zdrowia.
- Że co, proszę?
- Daruj sobie to święte oburzenie. Zachowaj je dla jakiegoś naiwnego lekarza, któremu wmówiono, że zarządzana ochrona zdrowia to ratunek dla medycyny. Może nie chcesz tego przyznać, ale doskonale wiesz, że to, co mówię, ma sens.
- Boże - powiedziała z obrzydzeniem - ależ z ciebie arogancki, podejrz­liwy typ.
- Niech ci będzie - odparł. - Jeśli już skończyłaś się wściekać, możesz wyświadczyć nam obojgu przysługę. Wiem, że to nie będzie dla ciebie łatwe, bo chodzi o ludzi, dla których pracujesz, ale miej oczy i uszy otwarte na to, co się dzieje w AmeriCare, dobrze? Na litość boską, umierają niewinne dzieci! Jeśli dowiesz się czegoś, daj mi znać, zgoda?
Dłonie Morgan zacisnęły się w pięści.
- Chcesz, żebym szpiegowała ludzi, dla których pracuję? Westchnął dramatycznie.
- Jezu, czy aż tak trudno skłonić cię do samodzielnego myślenia? Morgan zerwała się z miejsca, z trudem powstrzymując narastającą wście­kłość.
- Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić tę swoją bzdurną teorię - powie­działa, wychodząc szybko z zatłoczonego baru.
Najbardziej zaskakującym dla Jennifer efektem ubocznym ciąży była jej nasilona zmysłowość. Zachwycała się zmianami zachodzącymi w jej ciele - jego krągłościami, a nawet ciężarem. Wraz z tym nasilił się też popęd płcio­wy. Mimo przybierania na wadze, napuchniętych kostek i braku kondycji często była podniecona, i to o najdziwniejszych porach. Czasami wręcz wsty­dziła się tego, jak bardzo jest wilgotna.
Richard zazwyczaj z entuzjazmem to wykorzystywał. Jego żona pragnę­ła uprawiać seks o wiele częściej niż dotychczas, wliczając w to także mie­siąc miodowy. Co więcej, chciała się kochać w najdziwniejszych miejscach, jak choćby na podłodze salonu czy w wannie. Bywało, że robili to dwa, trzy razy dziennie. Po raz pierwszy w swoim życiu Jennifer Hartman doświadczyła kilku orgazmów podczas jednego stosunku. Gdyby nie pewne dręczące go obawy, Richard mógłby pomyśleć, że jest w niebie.
Choć nie przepuścił żadnej z nader licznych ostatnimi czasy okazji, w głębi duszy bał się zrobić krzywdę żonie albo nie narodzonym dzieciom. W efekcie zrobił się dość ostrożny. Nie miał kłopotów ze wzwodem czy osiągnięciem orgazmu, ale całkowicie zniknęła jego pewność siebie w łóż­ku. W czasie stosunku leżał bez ruchu i czekał cierpliwie, aż żona wszystkim się zajmie. Jennifer właściwie nie miała nic przeciw temu. Na nowo odkryła swobodę seksualną. Z zadowoleniem przejęła inicjatywę. Dlatego też, gdy pozycja misjonarska stała się nieosiągalna, Jennifer dosiadała męża od góry, z boku albo odwrócona tyłem przywierała do niego. On musiał tylko utrzy­mywać erekcję.
Po jednej z takich romantycznych kulminacji długiego dnia Jennifer i Ri­chard leżeli wtuleni w siebie niczym dwie łyżeczki. Richard, trzymający żonę w objęciach, powoli zapadał w sen. Po chwili Jennifer lekko trąciła go w żebra.
- Richard? Richard, nie śpisz? - Zanim zdążył odpowiedzieć, usiadła na łóżku. Odrzuciła koc i spojrzała na materac. - Chyba coś się dzieje. Richard otworzył zaspane oczy.
- Co mówisz?
- Coś się ze mnie leje.
- Hę? Gdzie?
- To chyba wody płodowe.
Richard natychmiast otrzeźwiał i wyskoczył z łóżka.
- Jezu Chryste!
Szybko wykręcił numer doktora Hawkinsa, ale uzyskał połączenie z cen­tralą. Telefonistka powiedziała, że tej nocy Brad nie ma dyżuru. Richard został przełączony do innego lekarza, który polecił mu przywieźć żonę do szpitala. Po pięciu minutach byli już w drodze. Jennifer wzięła ze sobą kilka ręczników i co rusz musiała je zmieniać, bo błyskawicznie przesiąkały.
Zostawili wóz pod szpitalem, weszli do budynku przez salę pogotowia i wjechali windą na siódme piętro. Lekarz, który rozmawiał z nimi przez tele­fon, już tam był i zajmował się dwiema innymi rodzącymi pacjentkami. Pole­cił pielęgniarkom, by zaprowadziły Jen do izby przyjęć; tam została rozebra­na, włożono jej koszulę, sprawdzono czynności życiowe płodu i podłączono do urządzenia monitorującego. Po chwili przyszedł lekarz i przedstawił się.