Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Jakie?
Wymierzyć karę tym, którzy ich zamordowali.
Przecież nawet nie znałeś tych zakonników. Byli pustelnikami, jak ty. Nic dla ciebie nie znaczyli.
Nie w tym rzecz. Byli ludźmi i zostali oszukani. Zasłużyli na to, żeby im dano szansę zapracowania na świętość.
Może są teraz w niebie?
Nie mam na to gwarancji. To kolejny przejaw pychy.
Wobec tego wolisz się zemścić? Czy to odpowiednia motywacja dla kartuza? Oko za oko, zamiast nadstawić drugi policzek?
Nie potrafiÅ‚ znaleźć odpowiedzi. OdezwaÅ‚y siÄ™ w nim nieoczeki­wanie obudzone po szeÅ›ciu latach uczucia. Åšwiat wtargnÄ…Å‚ tu siÅ‚Ä…, aby go zdeprawować.
 
XXI.
NastÄ™pnej nocy znowu byÅ‚a burza. Przez otwory wentylacyjne widać byÅ‚o wyÅ›wietlÄ™ bÅ‚yskawic szarÄ… poÅ›wiatÄ™. Grzmoty wstrzÄ…saÅ‚y dachem. PostanowiÅ‚ wykorzystać pogodÄ™, przeczoÅ‚gaÅ‚ siÄ™ do klapy, uniósÅ‚ jÄ… jak mógÅ‚ najciszej i opuÅ›ciÅ‚ siÄ™ w ciemność Å‚azienki. Kiedy na dworze szalaÅ‚a ulewa, nasÅ‚uchujÄ…c przekradÅ‚ siÄ™ do swojej mrocznej celi sypialnej. Morderca musiaÅ‚by być straszliwie uparty, nie mówiÄ…c o tym, że cierpliwy, by czekać tutaj dwie noce z rzÄ™du, majÄ…c nikÅ‚Ä… nadziejÄ™, że Shean ukrywa siÄ™ na strychu. Bardziej prawdopodobne, że ktoÅ› przyszedÅ‚by po niego na górÄ™, albo przynaj­mniej usiÅ‚owaÅ‚by gazem Å‚zawiÄ…cym zmusić go do zejÅ›cia. Nabrawszy podejrzeÅ„, że Shean znajduje siÄ™ poza budynkiem, zabójcy musieli uznać, że siÄ™ skompromitowali i prawdopodobnie zaczÄ™li siÄ™ oba­wiać, że jeżeli im ucieknie, zaalarmuje policjÄ™. Kiedy poÅ›pieszne poszukiwania nie daÅ‚y rezultatu, zmuszeni byli siÄ™ wycofać.
Shean miaÅ‚ takÄ… nadziejÄ™. Niczego nie wiedziaÅ‚ na pewno. Ale w nocy miaÅ‚ nad nimi przewagÄ™. Specjalnemu, intensywnemu treningowi zawdziÄ™czaÅ‚ swój główny atut - umiejÄ™tność walki wrÄ™cz w komplet­nych ciemnoÅ›ciach. Nawet po szeÅ›ciu latach nie zapomniaÅ‚, jak siÄ™ to robi. Na chwilÄ™ przeniósÅ‚ siÄ™ myÅ›lÄ… do owego przygnÄ™biajÄ…cego czar­nego pomieszczenia w nieczynnym hangarze w Kolorado. Teraz stal nieruchomo, oddychaÅ‚ powoli, wÄ™szyÅ‚, nasÅ‚uchiwaÅ‚, lecz zmysÅ‚y nie sygnalizowaÅ‚y obecnoÅ›ci napastnika.
BÄ™bnienie deszczu o dach mogÅ‚o oczywiÅ›cie tÅ‚umić szmery. W pew­nej chwili musiaÅ‚ zacząć dziaÅ‚ać na wyczucie. PrzeszedÅ‚ przez celÄ™ sypialnÄ…, pilnie nasÅ‚uchujÄ…c, czy z ciemnoÅ›ci nie dojdzie go szelest czyjegoÅ› ubrania albo odgÅ‚os nagÅ‚ego ruchu w jego kierunku. Nicze­go takiego nie stwierdziÅ‚. ObejrzaÅ‚ siÄ™. Deszcz zacinaÅ‚ o szyby, bÅ‚ys­kawica przecięła niebo, oÅ›wietliÅ‚a caÅ‚y pokój, co pozwoliÅ‚o mu w uÅ‚amku sekundy stwierdzić, że nie ma tu nikogo.
ZagrzmiaÅ‚o. WróciÅ‚a ciemność i wówczas zrozumiaÅ‚, że wpatrujÄ…c siÄ™ w rozÅ›wietlone niebo popeÅ‚niÅ‚ bÅ‚Ä…d. Porażone blaskiem źrenice zwÄ™ziÅ‚y siÄ™ gwaÅ‚townie. Zdolność widzenia w ciemnoÅ›ci zostaÅ‚a upo­Å›ledzona. OÅ›lepiony, niepewny, musiaÅ‚ chwilÄ™ odczekać. PrzygryzÅ‚ wargi. Dobrze, zrobiÅ‚ bÅ‚Ä…d. Przyznaje. Nie ma jednak tego zÅ‚ego, co by na dobre nie wyszÅ‚o. DziÄ™ki temu czegoÅ› siÄ™ nauczyÅ‚. OdzyskiwaÅ‚ formÄ™. ZastanawiaÅ‚ siÄ™, jak mógÅ‚by wykorzystać Å›wiatÅ‚o bÅ‚yskawic dla swoich potrzeb.
Odwrócony plecami do okna wyszedÅ‚ z celi sypialnej, minÄ…Å‚ po­grążony w jeszcze gÅ‚Ä™bszym mroku pokój do nauki i kaplicÄ™, gdzie znów chciaÅ‚ siÄ™ z przyzwyczajenia zatrzymać, by odmówić modlitwÄ™, ale ponownie zignorowaÅ‚ wezwanie. SchodzÄ…c do pracowni, widziaÅ‚ otwarte drzwi i Å›wiatÅ‚o na korytarzu. PoczuÅ‚ dobrze znany mdlÄ…cy odór. Kiedy dotarÅ‚ na dół, rozejrzaÅ‚ siÄ™ ostrożnie po pokoju. Kubek i miska wciąż staÅ‚y na Å‚awie. Stuart Little leżaÅ‚ na podÅ‚odze w tej samej pozycji, ale, jak siÄ™ Shean spodziewaÅ‚, ciaÅ‚o myszy byÅ‚o teraz rozdÄ™te i wypeÅ‚nione gazami.
Przełknął ślinę; nie czuł obrzydzenia, tylko żal. Martwa mysz była mu potrzebna, podniósł ją więc czule za ogon i delikatnie zawinął w chusteczkę do nosa, którą zostawił na stercie drewna na opał. Przymocował zawiniątko do skakanki i przewiązał się nią w pasie.
Z szuflady w Å‚awie, która sÅ‚użyÅ‚a mu za stół do pracy, wyjÄ…Å‚ cztery fotografie, jedyne przedmioty zabrane z dawnego życia. Sześć lat temu pokazaÅ‚ je ojcu Haferowi, kiedy ksiÄ…dz oddychajÄ…c z trudem, wysÅ‚uchaÅ‚ jego spowiedzi. PotwierdzaÅ‚y jego wyznanie, przekonaÅ‚y ksiÄ™dza, żeby ustÄ…piÅ‚ i poparÅ‚ jego proÅ›bÄ™ o przyjÄ™cie do zakonu kartuzów. Na zdjÄ™ciach widać byÅ‚o mężczyznÄ™ i kobietÄ™ w pÅ‚omie­niach oraz maÅ‚ego, krzyczÄ…cego z przerażenia chÅ‚opca. W klasztorze Shean codziennie przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ tym fotografiom, przypominaÅ‚ so­bie, kim jest i dlaczego musi pokutować. Nie mógÅ‚ siÄ™ teraz zdobyć na to, żeby odejść bez tych zdjęć.
Wepchnął je do kieszeni habitu i rozejrzał się wokół siebie. Co jeszcze? Potrzebna mu była jakaś broń. Siekiera do rąbania drewna.
Burza nasiliła się. Nawet odwrócony tyłem do okna zobaczył, jak kolejny błysk wypełnia pokój. Podszedł do drzwi, wyjrzał na pusty korytarz, zerknął tęsknie za siebie, na celę, która przez sześć lat była dla niego domem. Potem wziął siekierę i zaczął przekradać się na tyły klasztoru.
ZatrzymaÅ‚ siÄ™ tylko raz. ZbadaÅ‚ jednÄ… z cel. Kiedy uchyliÅ‚ drzwi, ostry, przyprawiajÄ…cy o mdÅ‚oÅ›ci zaduch powiedziaÅ‚ mu wszystko. Mimo to pchnÄ…Å‚ je mocniej i wbiÅ‚ wzrok w groteskowo znieksztaÅ‚co­ne ciaÅ‚o mnicha.