Moon pochyliła się.
- Możecie przynajmniej dać mu szansę udowodnienia, że już nie należy do Królowej. Wie wszystko o planie Źródła, czy nie mógłby przeciwko niemu zaświadczyć? Wie o Źródle i inne rzeczy, które mogą się wam przydać...
- Na przykład co? - zapytała Jerusha, wbrew sobie czując ciekawość.
- Co stało się z poprzednim komendantem policji? Został zatruty, prawda?
Jerusha poczuła, jak szeroko otwiera usta.
- To zrobił Źródło?
- Dla Królowej - potwierdziła Moon.
- Bogowie... och, bogowie, chciałabym to mieć na taśmie! - A kopię puszczałabym co wieczór, jako kołysankę.
- Wystarczy tego, by zdjąć z nas oskarżenia?
Jerusha znowu skupiła się na Moon, zobaczyła narastające szybko w jej dziwnych oczach mocne postanowienie; zrozumiała nagle, że przegapiła w tym wszystkim jedno - dziewczyna ciągle walczy o życie swego ukochanego i swoje. Dobrze wyuczyłaś się zasad cywilizacji. Niechęć zadrgała w jej sercu i zmarła, nim się narodziła. Spojrzała znowu na wytatuowaną koniczynkę. Piekło i diabły, jak długo można nienawidzić jej twarzy, skoro nie mam dowodu, że zasłużyła na narodzenie się z nią?
- Czy mogę przyprowadzić go tutaj? - Moon uniosła się lekko, przewidując poddanie się Jerushy.
- To może nie być takie proste.
Moon usiadła znowu, napięła ciało.
- Dlaczego?
- Gdy tylko się dowiedziałam, że Sparks jest Starbuckiem, rozgłosiłam to na całej Ulicy. Letniacy musieli już o tym usłyszeć. - I byłabym hipokrytką, nie wiedząc, że chciałam, by tak się stało. - Nie pozwolą mu teraz opuścić pałacu.
- Myślałam, że jest w nim bezpieczny! Tylko dlatego go zostawiłam! - Moon wykrzyczała własną zdradę; spojrzały na nią wszystkie twarze w pokoju. Oczy zapłonęły jej nagle, zmieniły się w przejrzyste okna. Jerusha odsunęła się, uciekając przed skażeniem. - Nie, nie! - dłonie Moon zacisnęły się w pięści. - Nie możecie go wykorzystać i pozwolić, by umarł. Wszystko to zrobiłam dla niego - wiecie, że tylko dlatego tu przyszłam. Nie dla was, nie dla Zmiany... nic mnie nie obchodzi, jeśli przyczyni się do jego śmierci! - Zabrzmiała w tym groźba. - Sparks nie może jutro umrzeć...
- Ktoś musi - powiedziała niepewnie Jerusha, starając się zawrócić dziewczynę do rzeczywistego świata. - Wiem, sybillo, że jest twoim kochankiem, ale Zmiana jest ważniejsza od pragnień czy potrzeb kogokolwiek. Obrzędy Zmiany są święte; jeśli Matka Morza nie dostanie swego małżonka, tłumy, które przyjdą na to popatrzeć, odpłacą się piekłem. Starbuck musi umrzeć.
- Starbuck musi umrzeć. - Powtórzyła Moon, wstając powoli. - Wiem, wiem, że musi. - Podniosła dłoń do twarzy wykręconej bólem, jakby walczyła z jakimś przymusem. - Ale nie Sparks! Pani komendant - zwróciła się do niej z udręczoną ciągle twarzą. - Czy pomoże mi pani odnaleźć pierwszego sekretarza Sirusa? Obiecał mi - uśmiechnęła się nagle niemal sardonicznie - że jeśli będzie mógł coś zrobić dla swego syna, uczyni to. I tak się stanie.
- Mogę się z nim połączyć - potwierdziła Jerusha. - Chcę się jednak dowiedzieć po co.
- Muszę... wpierw się z kimś zobaczyć. - Moon spuściła wzrok, wyraźnie zachwiało się jej zdecydowanie. - Potem się do pani zgłoszę, a pani do niego zadzwoni. Persefono, gdzie teraz jest Herne?
Tor uniosła brwi.
- Chyba w kasynie. Na wszystkich bogów - mruknęła z pewnym zdziwieniem - chyba wreszcie coś zrozumiałam z tej rozmowy. - Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Jerushy. - Umieracie z tęsknoty, Sina.
47
Jerusha leżała na niskiej kanapie w swym obskurnym mieszkaniu, zwieszała jedną nogę, łącząc się przez nią z podłogą, bo inaczej podskoczyłabym do sufitu. Uśmiechała się, obserwując pod powiekami przesuwające się obrazy wydarzeń dnia; jednym uchem nasłuchiwała dobiegających z ulicy odgłosów hałaśliwego świętowania, łudząc się, że to na jej cześć. U diabła, przynajmniej połowa z nich zawdzięcza mi życie. Trochę bardziej rozluźniła klamrę spinającą tunikę munduru. Po raz pierwszy nie zdjęła jej natychmiast po powrocie do domu... po raz pierwszy czuła się dobrze jako Sina i komendant policji.