W przeciwieństwie do świata realnego, w którym mnóstwo zdarzeń zachodzi „od rzeczy”, w powieściowym świecie każdy obiekt znaczniejszy i każda cecha postaci musiała służyć temu światu instrumentalnie lub informacyjnie. Lecz ta selekcja przedmiotowych kodów na ,,użyteczność”, jako służebność dziełu, rezultowała w nadmiarowych ładach, powodujących antyrealistyczne zesztywnieaie przedstawianego. Toteż można obserwować pewną .,ucieczkę w górę” kodów przedmiotowych, jako coraz dobitniej niedookreślanych, czyli konotacyjnie otwartych tak. żeby im za desygnaty mogły służyć całe plejady zjawisk. Nieostro dającą się wyodrębnić odmianą są kody. które zamiast „znaków wyższego rzędu” (takimi „znakami” są w powieści katolickiej Bóg, Opatrzność, transcendencja — wskazywane całościową sfera odniesień „w górę”) produkują „znaki rzędu niższego”. Są to pojęcia „oduogólniane”, niejako na powrót sprowadzone tam. skąd diachronicznie wyszły, gdy język dopiero powstawał, zredukowane do obrazów konkretnych przedmiotowo, lecz mętnych znaczeniowo, do „zagęszczeń” i „przesunięć” w rozumieniu psychoanalizy i paleoantropologii, abstrakcje nie nazywane, lecz „demonstrowane układami dosłownie przedmiotowymi i tylko częściowo symbolicznymi; w świecie takiego dzieła pojawia się repertuar „prakodów przedjęzykowych” pierwotnego człowieka. Zabiegi to osobliwe, bo języka, przysposobionego już do precyzyjnego wykładu, używa się dla uczynienia tego wykładu — poprzez mozolne uprzedmiotowienie sygnalizacyjne — możliwie ciemnym, z rozpływającymi się i błądzącymi znaczeniami. Strategie takie można też wspomagać językową stroną dzieła (np. archaizacją leksykalno—składniową) lecz wtedy często — jak w powieści Orkana „Drzewiej” — na banalne stereotypy przedmiotowe narzuca się pseudostarożytny, wydziwaczony język. Próba wspomnianego „przekładu na potoczność” wyjawia też, że mamy do czynienia z zabiegiem powierzchownie tylko „kosmetycznym”. Bywa także i tak. że nie mogąc konsekwentnie utrzymać się w przedziale kodu przedmiotowego, autor przenosi pewne fragmenty „sygnalizacji” w sam język: jest to zjawisko z zakresu patologii prozy. Zdawało się czas jakiś, że nie można językowo dojść takiego stopnia „.dezikonizacji”. „afiguralności”. jaki osiągnęło malarstwo abstrakcyjne. Oczywiście wcale tak nie jest. Jedną z najstarszych w stosowaniu stanowi technika „mimikry pod schizofrenię”, jaka demonstrowaliśmy. Lecz możliwych taktyk jest bardzo wiele: będąc w recepcji czysto wzrokowej koniecznie linearną, narracja w obrębie „świata przedstawianego” liniowa wcale być nie musi (jest nią, gdy np. relacjonuje monologi czy rozmowy). Autor tradycyjnej powieści powtarzał językowo zachowania typowe dla orientacyjnej reakcji człowieka który w nowym otoczeniu najpierw je całościowo ogarnia, a potem wyszukuje w nim dominanty sytuacyjne: toteż gdy po zdaniu: „Hrabina siedziała na kozetce” pojawia się jako następne: „Noc była ciemna i szumiąca wichurą”, wcale nas ten odskok nie wytraca z prawidłowego odbioru, bo uważamy za pewne, że niebawem tekst, po tym .”.’Sytuacyjnym poszerzeniu orientującym”, powróci do hrabiny. Można jednak takie „odskoki” poszerzać, wydłużać, i nie tylko opisowo, można też postępować odmiennie, stosując niedookreślenie, wichrowatość zdań jako zasadę trwałą, można „stanów rzeczy” nigdy językowo nie „dotykać”, lecz dawać je wyłącznie „z odległości”, „na dystans przemilczenia”, „na domysł”, można — jak Robbe–Grillet — „dziura” ziejącą w świecie przedmiotowym sygnalizować zatajana rozmyślnie postać. Recepcja takich tekstów daje pewne stałe poczucie niedosytu (kto? co? jak? skąd? dlaczego? — itd.), jakby „semantycznego rozjątrzenia”, bo też nie pieszczą nas już pisarze, coraz bardziej surowi; swoistą odmiana „kodu jest stylistyka, dająca „zdanie–powieść” — lecz pozornie tylko, ponieważ nie ma dzieła, które byłoby prawdziwie, tj. gramatycznie, jednym zdaniem. Zdań rozdrzewionych ponad pewne rozmiary żaden człowiek (jak to wykazały badania) odebrać nie może.
Strategie takie sprawiają, że coraz trudniej bywa oddzielić kody językowe od przedmiotowych; teksty „nowoczesne” drażnią, ale i pobudzają uwagę przekreślaniem odbiorczych antycypacji, przy czym. jak zwykle z oryginalnością, tylko pewne jej dawki, nie nazbyt wielkie dla danego odbiorcy, wytwarzają stan zdziwienia, które łatwo przejść może i w podziw; dawka nadmierna prowadza do uznania, że ma się przed sobą tekst — nieczytelny po prostu.
Gdy dawnemu poecie przydawać się mogły słowniki rymów, nowoczesnemu bardziej by się przydało zestawienie częstości występowania po sobie rozmaitych słów. Jakoż po słowie „hormon” niezwykle rzadko pojawia się słowo „okulary” i zestawienie obu. najłatwiejsze, bo przydawkowe („okulary hormonów”), wytwarza od razu pewien zalążek poetyckiego obrazu wedle praw nowszej poetyki. Lecz selekcja częstościowa, a właściwie — antyczęstościowa — nie może opierać się na wyłącznym sprawdzianie nadzwyczajnej rzadkości takich par uporządkowanych, jakie stanowią owe już przysłowiowo „dziwiące się sobie” słowa, bo winien biegiem zdań kierować zamysł bardziej nadrzędny, mniej lokalny, który jest wiersza strategią, podczas gdy ten „frekwencyjny” — jest taktyczny tylko.