Nie odpowiadała.
– Coś jeszcze? – zapytałem łagodnie.
Wciąż milczała.
Doświadczenie zdobyte w toku setek takich wizyt podpowiadało mi, żeby to ciągnąć.
– Czy on ma coś jeszcze oprócz kapelusza i płaszcza? Co ma w ręce?
– Worek – odrzekła ledwo słyszalnie.
– Dobrze. Włamywacz ma worek. Po co?
Żadnej reakcji.
– Żeby napełnić go zrabowanymi rzeczami?
Gwałtownie otworzyła oczy, ręce spadły jej z kolan, zwisając po bokach. Znów zaczęła się kołysać coraz szybciej. Głowę trzymała sztywno na jakby skamieniałej szyi.
Pochyliłem się i dotknąłem jej ramion. Były kruche jak kosteczki ptaka, pokryte bawełnianym materiałem.
– Czy chcesz pomówić o tym, do czego włamywacz używa worka?
Zamknęła powieki, wciąż się kołysząc. Zatrzęsła się i objęła mocno. Po policzkach spłynęło parę łez. Chusteczką wytarłem jej oczy, spodziewając się, że mnie odepchnie. Nie uczyniła tego.
Pierwsze spotkanie było szokujące. Wszystko szło znakomicie, ale jakby za szybko. Mogło to zniweczyć całą terapię. Dotykając chusteczką jej policzków, szukałem w myślach sposobu, żeby to tempo jakoś spowolnić.
Jej jedno słowo wystarczyło, żebym zapomniał o rozmyślaniach.
– Dzieci.
– Włamywacz wkłada do worka dzieci?
– Tak.
– Więc ten włamywacz to kidnaper?
Otwarła oczy, wstała wpatrzona we mnie, wzniosła ręce jak do modlitwy.
– To jest morderca! – wykrzyknęła z całych sił. Trzęsła się przy każdym słowie. – Mikoksi z kwasem!
– Mikoksi?
– Mikoksi z kwasem! Z parzącą trucizną! Mikoksi tym ją oblał, a teraz wróci i poparzy ją znowu, i mnie też!
– Melisso, kogo on tym oblał?
– Mamę! A teraz wrócił!
– Gdzie jest ten. Mikoksi?
– W więzieniu, ale on wyjdzie i znowu nas skrzywdzi.
– Dlaczego to zrobił?
– Bo on nas nie lubi. On kiedyś lubił mamę, ale potem oblał mamę zatrutym kwasem. Chciał ją zabić, ale tylko poparzył jej twarz. Mama nadal pozostała piękna i wyszła za mąż, i ja się urodziłam!
Zerwała się i zaczęła chodzić po gabinecie. Trzymała się za skronie, pochylona i mamrocząca coś pod nosem niczym maleńka staruszka.
– Kiedy to się zdarzyło?
– Przed tym, jak się urodziłam. – Kołysała się na ugiętych nogach, z twarzą zwróconą do ściany.
– Czy Jacob ci o tym powiedział?
Skinęła głową.
– Czy mówiłaś o tym z mamą?
Zawahała się. Pokręciła głową.
– Mama nie chce o tym wspominać.
– Dlaczego?
– Bo wtedy robi się smutna. Kiedyś była szczęśliwa i piękna. Ludzie robili jej zdjęcia. Mikoksi poparzył jej twarz, a potem miała wiele operacji.
– Czy Mikoksi ma jakieś imię?
Zwróciła do mnie szczerze zdziwioną twarzyczkę.
– Nie wiem.
– Jednak wiesz, że teraz jest w więzieniu.
– Tak, ale wyjdzie, a to jest niesprawiedliwe!
– Kiedy ma wyjść na wolność?
Była coraz bardziej zbita z tropu.
– Czy to Jacob powiedział ci, że Mikoksi wyjdzie z więzienia?
– Nie.
– Ale to on rozmawiał z tobą o sprawiedliwości?
– Tak!
– A co oznacza dla ciebie sprawiedliwość?
– Żeby być w porządku!
Zmierzyła mnie wyzywającym spojrzeniem i oparła ręce w tym miejscu swego płaskiego ciałka, które pewnego dnia miało przemienić się w kobiece biodra. Zmarszczyła groźnie brwi. Wykrzywiła usta i wzniosła palec, którym pokiwała, patrząc na mnie.
– To nie było w porządku i było bardzo głupie! Należało wymierzyć mu sprawiedliwość! Powinni byli zabić go kwasem!
– Jesteś bardzo zła na Mikoksiego.
Spojrzała na mnie jak na idiotę.
– To dobrze, że jesteś na niego zła, ponieważ wtedy się go nie boisz. Obie dłonie zacisnęła w piąstki, a potem rozluźniła je i westchnęła.
Opuściła głowę, powracając do splatania palców.
Podszedłem do niej i przyklęknąłem. Nasze oczy znalazłyby się na tym samym poziomie, gdyby tylko chciała na mnie popatrzeć.