Odruchowo zwinęła się w kłębek, rękami chroniąc głowę. Drżenie i zgrzyt osiągnęły apogeum i ze świszczącym podmuchem pociąg przejechał o półtora metra od niej.
Przez chwilę leżała w bezruchu, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Serce biło jej jak oszalałe, dłonie miała mokre, lecz przecież żyła i poza kilkoma stłuczeniami wyszła z tego bez szwanku. Przez rozdarty płaszcz, któremu brakło guzików, i znajdujący się pod nim fartuch lekarski biegła struga smaru. Gdzieś w tunelu rozsypały się pióra i latarka, a jedna ze słuchawek stetoskopu wygięła.
Podniósłszy się i z grubsza otrzepawszy, sięgnęła po uwięziony but. Wbrew poprzednim trudnościom wyciągnęła go z łatwością, lekko dociskając obcas i ciągnąc za podeszwę. Kiedy go założyła, spostrzegła, że w jej kierunku biegnie kilku mężczyzn z latarkami.
Kiedy już z ich pomocą znalazła się na peronie, to, co przeżyła, wydawało jej się bez reszty tworem wyobraźni, jak gdyby całkiem przestała nad sobą panować. Wokół niej zebrał się spory tłum ludzi, głośno dyskutujących o tym, co się stało i co mogło się stać. Ktoś znalazł na torze jej paczkę i przyniósł ją.
Zapewniwszy, że nie jest ranna, pomyślała, że mogłaby tym ludziom powiedzieć o swoim prześladowcy, lecz znów nie była pewna, co zdarzyło się naprawdę, co tylko w jej wyobraźni. Lęk i zdenerwowanie nie pozwalały jej się skupić i nade wszystko pragnęła znów znaleźć się w domu.
Przez piętnaście minut musiała przekonywać załogę pociągu, że po prostu ześliznęła się z peronu, czuje się już doskonale i na pewno nie trzeba wzywać pogotowia. Upierała się, że pragnie tylko jednego - dostać się na Park Street i złapać połączenie na Huntington. Wreszcie wszyscy wsiedli do pociągu, drzwi się zamknęły i odjechali ze stacji.
Susan przyjrzała się w świetle swojej odzieży. Zauważyła, że siedzący naprzeciw niej mężczyzna obserwuje ją i że to samo robi siedząca obok niego kobieta. Kiedy rozejrzała się po wagonie, przekonała się, że wszyscy gapią się na nią, jakby była wybrykiem natury. Te oczy i twarze były wprost nieznośne. Kiedy pociąg przejeżdżał przez most Longfellowa, próbowała patrzeć w okno. W dalszym ciągu wszyscy milczeli, wpatrując się w nią.
Pociąg dotarł wreszcie do stacji przy Charles Street. Z wielką ulgą wyskoczyła z wagonu i pobiegła peronem. Przed drogerią Phillipsa złapała taksówkę. Dopiero wtedy zaczęła się uspokajać. Spojrzawszy na swe ręce, zdała sobie sprawę, że drżą.
Środa, 25 lutego
Godzina 13.30
O wpół do drugiej po południu Bellows zgodnie z ogólnie przyjętymi normami zakończył swój dzień pracy. Fizycznie nie czuł się zmęczony, ponieważ przywykł do takiego rozkładu zajęć. Był jednak zmęczony psychicznie, rozdrażniony. Ten dzień zaczął się dla niego nawet obiecująco, kiedy obudził się mając przy boku Susan. Spędzony z nią wieczór sprawił mu wielką przyjemność, wątpił jednak, czy ich romans się utrzyma. Susan nie należała do dziewcząt, które pomagały mu zapomnieć o wszystkim. Nie miała w sobie krzty tej niewinnej kobiecej naiwności, na której budował swoje wyobrażenie o kobietach. Przyjemnie zaskoczyło go to, że wbrew jego obawom seks był dla niej czymś naturalnym, choć jemu brakowało pierwiastka agresywności, który nauczył się wiązać z tą sferą przeżyć. Zarówno Susan, jak i jego reakcje na nią, były dlań pasjonującą zagadką.
Wstanie z łóżka i pozostawienie w nim śpiącej Susan podniosły go na duchu. Jego rola stała się dzięki temu bardziej tradycyjna. Gdyby Susan wstała i przybyła do szpitala jednocześnie z nim, osłabiłoby to wrażenie, że się dla niej poświęca. A uczucie poświęcania się było dla niego ważne, gdyż służyło mu jako obfite źródło wewnętrznego zadowolenia.
Później jednak w ciągu dnia wszystko się popsuło. Ku przerażeniu Bellowsa na porannym obchodzie zjawił się niespodziewanie Stark, a szef chirurgii był dziś w szczególnie mściwym nastroju. Zaczął od zapytania Bellowsa, co takiego zrobił tej oddanej mu pod opiekę, ładnej studentce medycyny, że tak trudno jej stawić się na obchód. Bellows zadrżał w duchu, zdając sobie sprawę, że niestosowne aluzje Starka są bliższe prawdy, niż tamten przypuszcza. Bo Bellows wiedział, że właśnie w tej chwili Susan śpi w jego łóżku.
Pytanie Starka wywołało trochę śmieszków i kilka sarkastycznych uwag ze strony innych uczestników obchodu. Bellowsa zaś od krwi odpływającej przez rozszerzone naczynia włoskowate zapiekła twarz. A jednocześnie natychmiast postanowił, że będzie się bronić.
Zanim miał okazję cokolwiek powiedzieć, Stark rozpoczął tyradę na temat opieki lekarskiej i zainteresowania pacjentem, wywiązywania się z obowiązków i satysfakcji, jaka z tego płynie. Przede wszystkim zaś zapowiedział Bellowsowi, że jakakolwiek nieobecność Susan na zajęciach obciąży jego konto. Powinien uznać za swój punkt honoru, aby wszyscy oddani pod jego pieczę studenci przykładnie wywiązywali się ze swoich obowiązków.
Podczas obchodu Stark był złośliwy jak nigdy, zwłaszcza w stosunku do Bellowsa. Niemal przy każdym pacjencie zadawał mu trudne pytania, a żadna z odpowiedzi Bellowsa nie zadowoliła rozgniewanego szefa. Nawet część pozostałych lekarzy spostrzegła, że Mark dostaje szkołę, i próbowała temu przeszkodzić, odpowiadając na pytania wyraźnie kierowane do niego.
Po obchodzie Stark odwołał Bellowsa na bok, żeby skarcić go za niewywiązywanie się z obowiązków na zwykłym poziomie, zgodnie z wymogami tego oddziału. Na koniec przeszedł do tego, co naprawdę leżało mu na wątrobie. Po dość długiej pauzie szef chirurgii zapytał Bellowsa, jaką rolę odegrał w sprawie leków znalezionych w szafce 338.