Nocny chłód odebrał mu siły witalne i Le Riche zapadł w deli-ryczny sen. Zbudziło go ciepło słońca na
twarzy i jego blask padający prosto w oczy. Długo nie wiedział, gdzie jest, lecz gdy spróbował się poruszyć, ból
w nogach sparaliżował go i z całą mocą przypomniał o straszliwym położeniu.
Jęknął i odwrócił głowę, a potem wrzasnął dziko z przerażenia. Sęp sfrunął ze skalistej grzędy i usiadł tuż
obok. Dopiero teraz Le Riche uświadomił sobie ogrom ścierwojada, który siedząc, wyrastał nad nim jak wieża.
Z bliska wyglądał jeszcze bardziej odrażająco. Czerwona skóra na nagiej głowie i szyi miała łuskowatą
powierzchnię, a ptaszysko cuchnęło padliną.
Le Riche chwycił kamień z kupki i cisnął nim z całej siły. Pocisk ześliznął się po błyszczącym upierzeniu.
Sęp rozpostarł skrzydła, których szerokość była większa niż długość jego ciała, odskoczył trochę do tyłu i znów
je złożył.
- Daj mi spokój, parszywa bestio! - zaszlochał z przerażeniem Le Riche.
Słysząc głos, sęp najeżył pióra i zniżył potworną głowę, prawie chowając ją między skrzydła, lecz była to
jedyna reakcja. Dzień płynął, słońce paliło coraz mocniej; Le Riche poczuł się tak, jakby został uwięziony w
wielkim piecu. Ledwie mógł oddychać, a pragnienie zamieniło się w straszliwą udrękę.
Sęp tymczasem siedział jak gargulec na katedrze i obserwował człowieka. Le Riche czuł, że zmysły
zaczynają go zawodzić i pochłania go ciemność. Ptak też musiał to wyczuć, gdyż nagle rozłożył skrzydła niczym
czarny baldachim. Wydał gardłowy skrzek i zaczął podskakiwać w stronę ofiary na rozpostartych szponach.
Jego zakrzywiony dziób rozwarł się szeroko. Le Riche zawył z przerażenia, złapał gałąź i zamachnął się
wściekle. Cios trafił sępa w nagą szyję, przewracając go. Ptak wstał jednak, pomagając sobie skrzydłami, i w
podskokach usunął się poza zasięg rąk Le Riche'a. Zwinął skrzydła i znów rozpoczął wartę.
To właśnie niewyczerpana cierpliwość sępa odebrała Le Riche'owi rozum. Wył na niego spuchniętymi z
pragnienia i spieczonymi przez słońce ustami, aż krew zaczęła mu ściekać po brodzie. Sęp nawet się nie ruszył,
tylko mrugnął błyszczącymi ślepiami. W obłędzie Le Riche cisnął w ptaka cenną gałęzią, swoją ostatnią bronią.
Sęp podniósł tylko skrzydła i zakrakał, gdy drewno ześliznęło się po jego twardych jak zbroja piórach. A potem
usiadł i czekał. Słońce sięgnęło zenitu, a Le Riche miotał się i krzyczał, wyzywając Boga i szatana, rzucając
przekleństwa na cierpliwego ścierwojada. Zdrapywał z ziemi piach i ciskał w niego, aż połamał sobie paznokcie
i zdarł skórę. Ssał krwawiące palce, żeby wilgocią oszukać pragnienie, ale piasek sklejał siew grudki na jego
spuchniętym języku.
Myślał o strumieniu, który przekroczyli po drodze, lecz dzieliło go od niego co najmniej pół mili. Obraz
chłodnej, płynącej szybko wody potęgował jego obłęd. Opuścił złudne schronienie akacji i powoli zaczął się
czołgać kamienistą ścieżką w stronę rzeki. Stopy wlokły się za nim, zasklepione rany po cięciach szabli
otworzyły się i znów zaczęły krwawić. Sęp wyczuł krew, zaskrzeczał chrapliwie i podążył skokami za Le
Riche'em, który pokonał mniej niż sto kroków i powiedział: "Odpocznę tu sobie chwilę". Położył twarz na
ramieniu i zapadł w letarg. Obudził go ból. Miał wrażenie, że tuzin włóczni wbija mu się w plecy.
Sęp przysiadł między łopatkami Le Riche'a, zatopiwszy szpony głęboko w jego ciele. Trzepocząc skrzydłami
dla utrzymania równowagi, zniżył głowę i dziobem rozrywał mu koszulę. Potem wbił zakrzywiony dziób i
wyrwał długi skrawek mięsa.
Le Riche wrzasnął histerycznie i przetoczył się, próbując zmiażdżyć ptaka ciężarem ciała, lecz sęp uderzył
skrzydłami i odleciał, a potem usiadł tuż obok.
Mimo że wzrok mu się mącił, Le Riche widział, jak sęp wyciąga szyję i z wysiłkiem połyka kawałek jego
ciała. Następnie podniósł głowę i skierował na niego nieruchome spojrzenie.
Le Riche zdawał sobie sprawę, że ptaszysko czeka, aż znowu straci przytomność. Usiadł, zaczął śpiewać i
krzyczeć, klaszcząc w ręce, lecz z wolna słowa zamieniały się w niezrozumiały bełkot, ręce opadły, a oczy się
zamknęły.
Kiedy tym razem się ocknął, poczuł straszliwy ból. Wokół jego głowy powietrze wirowało, poruszane
trzepotem skrzydeł. Czuł się tak, jakby wbito mu w oczodół stalowy hak i wyciągano mózg z czaszki.
Leżąc na plecach, zamachał słabo rękami; nie miał już siły krzyczeć. Próbował otworzyć oczy, lecz był
ślepy; czuł strumienie gorącej krwi płynące po jego twarzy, zalewające zdrowe oko, usta i nozdrza; zaczął się nią
dusić.
Wyciągnął obie ręce do łuskowatej szyi sępa i uświadomił sobie, że ptak wbił dziób głęboko w jego oczodół
i wydziera mu oko, połączone z ciałem długą, gumowatą nitką, którą był nerw wzrokowy. One zawsze zaczynają
od oczu, pomyślał z ostateczną rezygnacją, porzuciwszy wszelki opór. Oślepiony i za słaby, żeby podnieść ręce,
Le Riche słyszał, jak ptak połyka jego oko. Próbował spojrzeć na niego zdrowym okiem, lecz zalał je strumień