Zdarzenia potoczyły się zbyt szybko.
Przekleństwa i groźby myśliwych wydawały się dziewczynie słabe i bezsilne,
przypominały bowiem napad złego humoru zmagającego się z jakimiś przeciw-
nościami dziecka. A równocześnie w ciemnej i zimnej nocy ich gniew brzmiał
wręcz patetycznie. Althea nie sądziła, by zdołali zwyciężyć węża. Zastanawiała
się, co jest gorsze: zatonąć czy zostać zjedzonym. Potem odepchnęła od siebie
takie myśli i rzuciła się w wir pracy. Pokład zawalało mnóstwo przypadkowych
przedmiotów, które spadły tu podczas napaści bestii. Wszystkie musiały wrócić
na swoje miejsce. Pod pokładem ludzie pracowali przy pompach. Niby statek nie
przeciekał, a jednak w ładowniach pojawiła się woda. Trzeba było ją usunąć, by
nie zalała towaru.
Noc, jak przelewająca się czarna smoła, mijała tak powoli. Nastroje załogi
zmieniły się z raźnej czujności w nerwowość i niepokój. Kiedy zabezpieczono
wszystkie luźne przedmioty, wykonano trutkę i umieszczoną ją w odpowiednim
miejscu, wszystkim zebranym pozostało już tylko czekać. Althea wątpiła, by ktoś
poza myśliwymi miał jeszcze nadzieję, że wąż wróci, by przyjąć ich zemstę. Życie
myśliwych skupiało się wokół pomyślnego aktu zabijania. Każde inne stworzenie
uznałoby zaczajenie się zwierzyny i udane porwanie jednego spośród przedstawi-
cieli własnego stada za niemożliwe do zaakceptowania odwrócenie ról. Myśliwi
uznali zdarzenie za manifest węża, który oznajmiał, że wróci, by ponieść śmierć
z ich rąk. Taka była słuszna natura świata. Marynarze natomiast stale żyli ze świa-
domością, że prędzej czy później ocean ich zabierze. Najbliżsi zwycięstwa byli
wówczas, gdy mówili śmierci: „Jutro”. Pracując na statku, starali się jedynie zo-
stawić za sobą jak najwięcej wód oceanu. Teraz ci, którzy nie mieli żadnej pracy
do wykonania, drzemali w każdym możliwym miejscu pokładu, dobrze wcisnąw-
szy się w rozmaite nisze i szczeliny. Nabierali w ten sposób sił. Niektórzy nie
mogli zasnąć i stali przy relingu, nie ufali bowiem obserwatorom wytrzeszczają-
cym oczy z masztów w mrok.
Althea pochylała się wraz z pozostałymi i wytężała wzrok, usiłując przeniknąć
noc, kiedy uświadomiła sobie, że obok niej stanął Brashen. Bez odwracania się
wyczuła jego obecność. Może świetnie znała odgłos jego kroków, a może nawet
nie zdając sobie z tego sprawy złowiła w powietrzu jego zapach.
— Będzie dobrze — powiedział uspokajająco w noc.
— Oczywiście, że tak — odparła bez przekonania. Mimo ogromnego niebez-
pieczeństwa, któremu stawiali czoło, ciągle rozmyślała nad własną niechęcią do
Brashena. Oddałaby wiele, by beznamiętnie przemyśleć sobie wszystko, co po-
153
wiedzieli i zrobili tamtej nocy. Nie wiedziała, co spowodowało luki w jej pamię-
ci — piwo z narkotykiem, cios w głowę czy cindin — nie mogła sobie przypo-
mnieć tego, co się wtedy działo. Starała się, lecz nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na podstawowe pytanie: w jaki sposób ów mężczyzna tak ją opętał, że go pocało-wała. Zastanawiała się ponuro, czy rzeczywiście pragnie sobie przypomnieć tamtą
noc, może jednak wbrew sobie ze wszystkich sił starała się wyrzucić ją z pamięci.
— Dobrze się czujesz? — spytał cicho, tonem, który wydał się dziewczynie
wyjątkowo znaczący.
— Całkiem dobrze, dziękuję. A ty? — spytała z nieskazitelną kurtuazją.
Uśmiechnął się. Nie widziała, lecz usłyszała to w jego głosie.
— Dobrze. Kiedy dotrzemy do Świecogrodu, wszystkie te zdarzenia wydadzą
się nam złym snem. Będziemy pili i śmiali się z nich.
— Może — odparła obojętnie.
— Altheo — zaczął, lecz w tym momencie statek przechylił się, a potem
zaczął wznosić. Dziewczyna chwyciła się relingu i przylgnęła do niego całym
ciałem. Kiedy „ Żniwiarz” ponownie się przechylił, odniosła wrażenie, że morze
wznosi się ku niej. — Odsuń się od relingu — warknął na nią Brashen, a potem
rzucił się w tył z krzykiem: — Rzućcie mu to! Wyrzucajcie za burtę! Rzućcie mu!
Pokład pod jej stopami pochylał się prawie pionowo. Wszędzie wokół Al-
thei marynarze krzyczeli z gniewu i przerażenia. Skrzypiało drewno statku, który
zwykle unosił się na fali, a teraz był przez nią wznoszony. Giętkość, dzięki której
„ Żniwiarz” stawiał opór łomoczącemu morzu, teraz obracała się przeciwko nie-
mu. Dziewczyna niemal czuła ból desek wykrzywianego, dręczonego od dziobu