Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Wszystko jedno! Kup najdroższą, jaka będzie! Idźże wreszcie, na co czekasz?!
Z pewnym wysiłkiem udało mi się wypchnąć Pawła do automatu. Włodzio i Marianne bez skrupułów i bez pojęcia o sytuacji żebrali o kawę. Alicja wsypała do ekspresu nieszczęsną, sponiewieraną resztkę z puszki, której starczyło akurat na dwie filiżanki. Sama miała jeszcze swoją z obiadu, z reguły bowiem piła zimną. Zosia zużyła skamieniałą neskę, nerwowo nasłuchując, czy Paweł nie wraca.
Wieczór upływał w miłej atmosferze.
- Coś podobnego! - mówił Włodzio, wstrząśnięty i zaskoczony. - Edek zamordo­wany?! Tu, u ciebie?!...
Wydawaůoby sić, ýe tak niecodzienne tematy, jak zbrodnia w Aller¸d i podróý samo­chodem przez pół Europy powinny zająć czas co najmniej do późnej nocy. Rychło jednak okazało się, że nie wówczas, kiedy zejdą się razem Włodzio i Alicja. Trzebaż nieszczęścia, że Włodzio zaczepił gdzieś o jakąś klamkę i miał lekko naderwaną kieszeń marynarki, przy czym, o zgrozo, przypadek ten przytrafił mu się poprzedniego dnia i Marianne do tej pory tego nie zeszyła!...
- Mam solone fistaszki - powiedziała Alicja jadowicie. - Ale chyba wam nie dam, bo Marianne jest zmęczona i jeszcze ci źle pogryzie...
Więcej nie trzeba było. Włodzio miał refleks, zareagował ostro i w chwilę potem wspaniała awantura grzmiała jak kanonada armatnia. Zbrodnie poszły w zapomnienie, podróż przestała się liczyć i nawet przedłużająca się nieobecność Pawła całkowicie uszła naszej uwadze. Włodzio i Alicja obrzucali się wzajemnie oryginalnymi inwektywami, podając wręcz w wątpliwość swoją przynależność do rodzaju ludzkiego. Obie z Zosią słuchałyśmy z nad­zwyczajną uciechą i zainteresowaniem, wtrącając się raczej rzadko i tylko w celu dolania oliwy do ognia, który, jak się okazało, z upływem lat rozpalał się w nich coraz wspanialej. W Polsce kłócili się z mniejszym zapałem.
I dopiero rozpaczliwe, nieopanowane ziewnięcie Marianne położyło kres znakomitej rozrywce. Alicja zerwała się z miejsca natychmiast, demonstracyjnie okazując troskę wyłącznie o nią z całkowitym pominięciem Włodzia. Włodzio mógł teraz nosić węgiel albo rąbać drzewo, albo najlepiej zrobić pranie, ale Marianne był zmęczona, Marianne musiała się położyć i odpocząć. Marianne musiała iść spać!.,.
W tym samym momencie Zosia zorientowała się, że Pawła ciągle nie ma. Z kolei Włodzio poszedł w zapomnienie. Pawłem zdenerwowałyśmy się wszystkie trzy.
- Gdzie on się plącze do tej pory? Czy mu się coś nie stało?
Uczyniłam przypuszczenie, że pojechał na dworzec główny do Kopenhagi.
- To już nie wróci - powiedziała Alicja dość grobowo, nie wiadomo dlaczego rzucając Włodziowi wrogie spojrzenie. - Dochodzi dwunasta, nie złapie ostatniego pociągu o dwunastej dwadzieścia.
- Złapie, pojechał już dawno...
- Ale on nie miał pieniędzy na bilet! - jęknęła Zosia. - Ja mu dałam tylko na kawę!
- To przyjedzie na gapę...
Włodzio i Marianne wykazywali tak nikłe zainteresowanie tematem, że aż było to prawie nieuprzejme. Marianne już od dłuższej chwili nie kryła zmęczenia, a Włodzio, po wybuchu wigoru, zaczął ziewać wręcz przerażająco. Istniało prawdopodobieństwo, że wy­wichnie sobie szczękę. Trzeba było koniecznie coś z nimi zrobić. Rozwścieczona i zdenerwo­wana Alicja zostawiła ich z półprzytomną niemal Zosią i wyciągnęła mnie do atelier.
- Słuchaj, jak ich ulokować? Rany boskie, gdzie ten Paweł?... Gdzie on się podział? Zaczynam się denerwować... Co zrobić?
- Nie wiem. Najpierw pozbyć się Włodzia i Marianne, długo już nie wytrzymają. Gdzie ich zamierzałaś położyć?
- Albo w tamtych małych pokojach, ale tam śpią Zosia i Paweł... Gdzie ten Paweł? Albo tam, gdzie ty...
- Aha, rozumiem. To znaczy, że mam się przenieść na katafalk. O, pardon, chciałam powiedzieć na pomnik...
- Zgodziłabyś się?
- Po pierwsze nie widzę innego wyjścia, a po drugie nie mam właściwie nic przeciwko temu. Dobrze, że Elżbieta się wyprowadziła. Mogę tu nawet zostać na stałe. Lubię dużą przestrzeń.
- I nie będzie ci przeszkadzało, że tu jest bezpośrednie wyjście do ogrodu?
- Przeciwnie. Lubię bezpośrednie wyjścia. A poza tym moja maszyna też tu nie będzie nikomu przeszkadzała.
- Chcesz pisać?
- Aha.
Alicja się nagle zainteresowała.
- Nową książkę?
- Nie, listy. Korespondencję do ukochanego mężczyzny.
- Co ty powiesz, nie minęło ci?
- Raczej mam wrażenie, że się pogłębia.
- A, właśnie! Miałaś mi powiedzieć, kto to jest!
- I naprawdę uważasz, że to jest najodpowiedniejsza chwila?! Miałaś powiedzieć, o co chodzi z tą ciotką Thorkilda. Marianne i Włodzio przeszkodzili. Miałaś położyć spać Marianne i Włodzia. Zginął Paweł...
- O rany boskie! - powiedziała z irytacją Alicja.
- Jeszcze ta ciotka! Nie masz pojęcia, jaki ja mam z tym problem! Zaraz, Włodzio i Marianne...
- Pościel - powiedziałam z rezygnacją. - Zabieraj to co dla nich z tego barłogu, a ja przyniosę swoją. Pośpieszmy się, bo inaczej ci padną przy stole.
- Nonsens, Włodzio ziewa na złość, żeby pokazać, że go moje zdanie nic nie obchodzi...
Włodzio i Marianne na ostatnich nogach udali się na spoczynek. Zosia doszła do stanu całkowitej niepoczytalności, obie z Alicją z największym trudem powstrzymywałyśmy ją od pójścia na poszukiwania w niewiadomym kierunku, kiedy zaginiony Paweł pojawił się nagle w drzwiach od ogrodu.