Rektor Clisser zalecił mu sporządzenie teczki szkiców „organizmów zwierzęcych i roślinnych oraz przedmiotów nieożywionych”. Nic było to trudne zadanie, gdyż Iantine rysował bez przerwy i zdążył już sportretować wielu nie podejrzewających niczego kolegów, zwykle w czasie przeznaczonym na inne lekcje. Mistrzowi Clisserowi szczególnie spodobał się rysunek Bethany z gitarą, lekko pochylonej, by chwycić jakiś skomplikowany akord. Wszyscy byli nim zachwyceni, nawet sama artystka.
Teczkę wysłano do kilku prywatnych Szkół Rzemiosł, które kształciły w różnego rodzaju umiejętnościach, od tłoczenia kurdybanów, poprzez rzeźbę w drzewie, wydmuchiwanie szkła, aż po kamieniarstwo. Żadna ze szkół na Zachodnim Wybrzeżu nie miała wolnych miejsc, ale Mistrzyni tkacka z Południowego Bollu obiecała skontaktować się z Mistrzem Domaize z Keroonu, jednym z najznamienitszych portrecistów Pernu, gdyż jej zdaniem talent chłopca rozwijał się w tym właśnie kierunku.
Ku zdumieniu Iantine’a, pewnego ranka na Uniwersytet przybył jeździec z zielonym smokiem, by zawieźć go na oficjalną rozmowę u samego Mistrza Domaize. Iantine nawet nie wiedział, co było bardziej emocjonujące: lot pomiędzy na smoku, perspektywa spotkania z Mistrzem, czy nadzieja, że będzie pracował jako artysta. W czasie spotkania musiał naszkicować portret samego Domaize, a Mistrz przyjął go na naukę i tego samego dnia Wysłał wiadomość do jego rodziców z propozycją warunków umowy.
Rodzina Iantine’a oniemiała na tę wieść. Jeszcze bardziej zdumiała ich wiadomość, że lordowska para Warowni Benden chce opłacić ponad połowę czesnego za młodego artystę.
Teraz zaś Iantine pragnął zarobić ile się da i to jak najprędzej, by udowodnić swoim bliskim, że ich poświęcenie nie poszło na mamę. Lord Chalkin z pewnością okaże się trudnym klientem. Niewątpliwie będą problemy. Ale marki obiecane za wypełnienie zlecenia opłacą przeniesienie tytułu własności. Tak więc Iantine podpisał umowę, kopię przekazano do akt Mistrza Domaize, a oryginał powrócił do Chalkina.
Chalkin zażądał zaświadczenia Mistrza o umiejętnościach studenta i otrzymał je, po czym odesłał podpisaną umowę.
— Przeczytaj ją jeszcze raz, Ian — ostrzegł Ussie, gdy Iantine triumfalnie pomachał mu dokumentem przed nosem.
— Dlaczego? — Iantine spojrzał na stronicę i wskazał dolne linijki: — Tu jest mój podpis, tu Mistrza Domaize, a dalej Chalkina, o ile ten zygzak ma pełnić taką funkcję. — Podał kartkę Ussiemu.
— Hmm, chyba wszystko w porządku, choć nigdy jeszcze nie widziałem podpisu Chalkina. Do licha, skąd oni wzięli taką maszynę do pisania? Wybija nierówno co najmniej połowę liter. — Ussie oddał mu umowę.
— Sprawdzę w aktach, może są tam jeszcze inne podpisy Lorda Chalkina — zgodził się Iantine — chociaż nie mam pojęcia, dlaczego i po co miałby zmieniać tekst, który sam zaproponował?
— To Bitrańczyk, a oni są dziwni. Jesteś pewien, że to twój podpis? — Ussie wyszczerzył zęby w uśmiechu, gdy kolega podejrzliwie przyglądał się własnemu imieniu, a potem zachichotał.
— Pewnie, że mój. Popatrz na krzywą kreskę przy t. Ja tak zawsze piszę. O co ci chodzi, Ussie? — Iantine’a zaczęło irytować to ciągłe dogadywanie.
— Widzisz, Bitrańczycy doskonale fałszują dokumenty. Pamiętasz podrabiane dowody przekazania praw własności do ziemi, pięć lat temu? Nie, ty pewnie nic o tym nie słyszałeś. Jeszcze wtedy chodziłeś do szkoły. — Ussie machnął ręką i poszedł sobie, a zaskoczony Iantine nieco się zaniepokoił.
Gdy opowiedział o wszystkim Mistrzowi, Domaize pokazał mu wzór podpisu Chalkina na pogniecionym, wytartym dokumencie, a nadto włożył okulary i dobrze przyjrzał się własnemu nazwisku na nowej umowie.
— Nie, to na pewno moja ręka, a poza tym poznaję twoje ukośne t — uspokoił go i włożył dokument do skrzynki na „pisma przychodzące”. — Trzeba zrobić kopię do księgi zamówień. Jeśli będziesz miał jakieś kłopoty w Warowni Bitra, daj mi natychmiast znać. Łatwiej zaprowadzić porządek od razu na początku. I nie daj się wciągnąć do gry, nawet jeśli sądzisz, że chytrus z ciebie — tu pogroził palcem.
— Bitrańczycy w ten sposób zarabiają na życie. Nie masz szans wobec ich umiejętności.
Iantine szczerze obiecał, że nie będzie w nic grał. Nigdy go to specjalnie nie interesowało, a gdyby znalazł się w towarzystwie graczy, pewnie wolałby ich szkicować, niż przyłączyć się do zabawy. Mistrzowi nie chodziło jednak o hazard. Dopiero teraz zaczął rozumieć, jaki był sens jego słów… szczególnie zaś dała mu się we znaki specyficzna interpretacja terminu „zadowalający”. Takie proste słowo, a tak źle można je zrozumieć. Na tym właśnie polegał jego błąd.
Nie namalował czterech miniatur, lecz bez mała dwadzieścia, nie tylko zużył wszystkie przywiezione materiały, lecz jeszcze posłał do Akademii po więcej, gdyż drewno pod miniatury musiało być specjalnie sezonowane, by farba się nie niszczyła, szczególnie jeśli obrazy miały zawisnąć w tak wilgotnym miejscu jak Bitra.
Pierwsze cztery zrobił na blejtramach, które przywiózł ze sobą. Wkrótce przekonał się że płótno, podobnie jak wiele innych kwestii dotyczących malowideł, nie jest „zadowalające” dla Lorda Chalkina i Lady Nadony, jego małżonki.
— Jeśli nie jest najlepszej jakości, to długo nie przetrwa — stwierdziła i przejechała po obrazie paznokciem przypominającym smoczy szpon, rozrywając materiał tak, że przestał nadawać się do użytku. — Życzymy sobie drewna z nieboszczotki.
— Nieboszczotka jest droga…
— A my szczodrze płacimy za te miniatury — odparła. — Proszę przynajmniej użyć materiałów najwyższej jakości.
— W umowie nie było wzmianki o nieboszczotce…
— A była konieczna? — spytała z pogardą. — Upewniłam się, że Akademia Domaize oferuje usługi najwyższej jakości.