Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

..
- Może być - powiedział DuBrose. - Gdzie to jest? Obłoki zakotłowały się i spowiły ich; wyczuwali w tej
ciepłej nieprzejrzystości jakiś płynny ruch. Kiedy rozparli się wygodnie na miękkich poduchach, uświadomili sobie, że ten ruch ustał. Rozległ się melodyjny głos posługacza: - obłoki nieco zgęstnieją. Nie zawracamy sobie tutaj głowy krępującymi podłączeniami do zakończeń nerwowych. Rolę przewodnika spełnia para wodna.
- ChwileczkÄ™ - powiedziaÅ‚ DuBrose. - Przypuśćmy, że bÄ™dziemy chcieli przerwać seans. Jak siÄ™ wyÅ‚Ä…cza pro­gram?
- Tą dźwignią po pańskiej prawej ręce. Zaczynamy...
ObÅ‚oki zgÄ™stniaÅ‚y. DuBrose nie byÅ‚ pewien, czy posÅ‚ugacz wyszedÅ‚. CzekaÅ‚. Jego ciaÅ‚em zaczęły wstrzÄ…sać pierwsze mrowiÄ…ce wibracje neuromatrycy GÄ™siej Skórki. PoczuÅ‚ sen­ność, wygodÄ™, nieskoÅ„czone rozluźnienie. Przez jego umysÅ‚ przesuwaÅ‚y siÄ™ z wolna obrazy.
JednÄ… z wczesnych form widowisk zbiorowych byÅ‚y grec­kie teatry. Później doszÅ‚y kina i telewizja. Wszystkie te for­my sztuki ukierunkowane byÅ‚y na umożliwienie odbiorcy identyfikowania siÄ™ z artystÄ… - natomiast GÄ™sie Skórki, ofe­rujÄ…ce subtelne szablony wrażeÅ„ czysto zmysÅ‚owych, stano­wiÅ‚y najnowsze osiÄ…gniÄ™cie w tej dziedzinie. DuBrose czuÅ‚ już kiedyÅ› - bo ich siÄ™ nie widzi - dziaÅ‚anie GÄ™sich Skórek i znaÅ‚ ich niezrównanÄ… wartość rozrywkowÄ…. Ale ten na wpół legalny materiaÅ‚ byÅ‚ inny.
Był brutalny!
WstrzÄ…s - wstrzÄ…s - trzask! Poprzez senny bezwÅ‚ad do mózgu DuBrose'a, z gwaÅ‚townoÅ›ciÄ… pompujÄ…cÄ… mu do krwi ad­renalinÄ™, napÅ‚ywaÅ‚y rwÄ…cym strumieniem prÄ…dy zmysÅ‚owe. Strach, nienawiść, pasja - te i inne emocje, nienormalnie pod­bite, mieszaÅ‚y siÄ™ ze sobÄ… w kakofonicznej symfonii, która upa­jaÅ‚a go straszliwie. Jego rÄ™ka szarpnęła za dźwigniÄ™. SzarpiÄ…cy nerwy gwaÅ‚t raptownie ustaÅ‚, ale DuBrose byÅ‚ zlany potem.
Opary przerzedziły się. Cameron siedzący obok uśmiechał się niepewnie.
- To lepsze od tureckiej łaźni - skomentował. - Ale niech pan już nie włącza. Chcę coś widzieć na wypadek, gdyby pojawił się Ridgeley.
DuBrose wziął kilka głębokich oddechów. - Orientuje się pan choć trochę, dlaczego on za panem łazi?
- Być może. A pan?
- Już panu powiedziaÅ‚em. Prawdopodobnie pracuje dla Falangistów. Dlaczego nie zwierzy mi siÄ™ pan z tego, co na­prawdÄ™ pana drÄ™czy, szefie?
- Nie mogę. Jeszcze nie teraz. Chyba że... odpowie mi pan na jedno pytanie. Czy ostatnio wynikło coś, co mogłoby uczynić mnie... niezastąpionym?
DuBrose zamyÅ›liÅ‚ siÄ™. ByÅ‚ psychotechnikiem; mógÅ‚ spraw­dzić, jak bliski zaÅ‚amania jest Cameron. Gdyby potrafiÅ‚ podjąć teraz to ryzyko, mógÅ‚by znależć rozwiÄ…zanie dla wie­lu problemów.
- Hmmm... najpierw niech pan mi odpowie na pewne pytanie. - Zaryzykuje... z zaciÅ›niÄ™tymi kciukami. - Pa­miÄ™ta pan to hipotetyczne równanie, o którym rozmawialiÅ›­my wczoraj?
- Zmienna prawdy? Pamiętam.
- Czy facet grywajÄ…cy w szachy bajkowe mógÅ‚by rozwiÄ…­zać takie równanie? Czy nie oszalaÅ‚by od tego?
Cameron wyczuł wagę tego pytania. Jego oczy zwęziły się. Ale długo milczał, zanim odpowiedział.
- Mógłby je rozwiązać. Wydaje mi się, że jeśli w ogóle ktoś to potrafi, to tylko taka osoba.
DuBrose przeÅ‚knÄ…Å‚ Å›linÄ™. - No, a... jeÅ›li by nie potrafiÅ‚... to przypuszczam, że dostaÅ‚by pan od niego tyle danych, żeby wyszukać kogoÅ› innego, kto by potrafiÅ‚. Ja... odpo­wiem na paÅ„skie pytanie, szefie. NiechÄ™tnie to robiÄ™, ale martwiÄ™ siÄ™. Martwi mnie to, co siÄ™ z panem dzieje. Chodzi pan jak bÅ‚Ä™dny, nie mówi mi dlaczego, a zaÅ‚ożę siÄ™, że ma to zwiÄ…zek z tÄ… aferÄ….
- Z Ridgeleyem?
- On też ma w tym swój udział. Nie mogliśmy z Sethem
powiedzieć tego panu wcześniej, gdyż obawialiśmy się, że uświadomienie sobie odpowiedzialności... źle by na pana wpłynęło. Ale teraz zna pan już odpowiedź.
- Jaką odpowiedź?
- To równanie wcale nie jest hipotetyczne - wydusił z siebie DuBrose. - Wpadło w ręce Falangistom i oni je rozwiązali. Wykorzystują je przeciwko nam. My też je mamy, ale nie jesteśmy w stanie go rozwiązać. Nasi technicy tracą zmysły. Od pana zależy wyszukanie takiego umysłu, który potrafi rozwiązać równanie.
Cameron nie poruszył się. - Niech pan mówi dalej.-
- Nie mogliÅ›my z Sethem dopuÅ›cić do tego, by zdaÅ‚ pan sobie sprawÄ™ z ciążącej na nim odpowiedzialnoÅ›ci. Teraz ro­zumie pan dlaczego, prawda, szefie?
Dyrektor pokiwaÅ‚ wolno gÅ‚owÄ…. Nic jednak nie powie­dziaÅ‚.
- PrzedstawiliÅ›my panu ten problem jako teoretyczny. BaliÅ›my siÄ™, że pan siÄ™ poÅ‚apie, w czym rzecz. Ale wczoraj wieczorem widziaÅ‚em siÄ™ z czÅ‚owiekiem interesujÄ…cym siÄ™ szachami bajkowymi i on jest pewien, że potrafi rozpraco­wać to równanie. Nawet gdyby mu siÄ™ nie udaÅ‚o, znamy te­raz typ czÅ‚owieka, który potrafi operować zmiennymi prawd. To tylko kwestia selekcji. JeÅ›li siÄ™ panu nie uda, to tylko dlatego, że nie można znaleźć wÅ‚aÅ›ciwego czÅ‚owieka. To nie bÄ™dzie paÅ„ska wina. Wie pan, jakiego rodzaju umy­sÅ‚u szukać.
- To bliskie kazuistyki - powiedział Cameron. - Ale brzmi logicznie. Zbyt mało jednak orientuję się w sytuacji. Niech mi pan powie. Gdzie jest Seth?
- Nie żyje.
Chwila milczenia. Potem...
- Niech pan zacznie od początku. Miejmy to już za sobą, Ben. I to szybko.

Podstrony