— Latynoskie nazwisko u czarnego chłopaka — dodałem. — To mógł być
pseudonim.
— El Nosato, co? — podchwycił Smith. — Cóż, to nie jest nazwisko, a przynajmniej nie mamy go w kartotece. To mógł być pseudonim. — Wypowiedział
204
z hiszpańskim akcentem: — El Nosato. Trochę tak jak El Vato Loco. Brzmi jak chłopak z Boyle Heights, ale nasz gagatek był czarny.
— Czy zostały jakieś odciski palców? — spytał Milo.
Smith potrząsnął głową.
— Widziałeś zdjęcia.
— Jak go zidentyfikowaliście?
— Miał portfel w kieszeni. Prawo jazdy i wizytówkę z miejsca, w którym
pracował. Jakiś sklep spożywczy. Zadzwoniłem do jego szefa, spytałem o rodzinę, którą trzeba powiadomić. Powiedział, że nie zna żadnej rodziny. Później, kiedy nikt nie zgłosił się po ciało, ponownie zadzwoniłem do tego szefa i powiedziałem mu, że jeśli chce, może je odebrać, pochować go jak należy.
— Też z nim rozmawiałem — powiedział Milo. — Skremował go.
— To chyba pochówek jak należy — uznał Smith. — Jak się jest w takim
stanie, to już chyba nie ma większego znaczenia, prawda?
Znów rozległy się krzyki w głębi zaułka. Ci sami ludzie atakujący się słowami.
— Pewnie niedługo tu wrócę, żeby zabrać ciało któregoś z nich — rzekł
Smith. — Chcesz się jeszcze czegoś dowiedzieć o Novacie?
— To wszystko, co przyszło mi do głowy, Maury. Dzięki — powiedział Milo.
— Jeśli o mnie chodzi, Milo, myślę że dobrze, że go sprzątnęli. Jeśli był nie
tylko ćpunem, ale również biznesmenem, jeszcze bardziej mnie to cieszy. Ubyło
trochę gówna, które trzeba mieć na oku.
Smith rzucił papierosa i przydeptał go obcasem.
— Jak dobrze ta Holly Burden znała Novata?
— Widziano, jak ze sobą rozmawiali. To pewnie nic nie znaczy. Po prostu idę
za tropem. Jeśli okaże się, że istnieją jakieś powiązania, powiadomię cię.
— Dobra — zgodził się Smith. — Będzie mi naprawdę miło. Przy okazji,
mógłbyś o mnie pamiętać, kiedy będą przydziały etatów w zachodnim Los Ange-
les. Złożyłem podanie w ubiegłym roku — nie ma wakatów. Chętnie przeniósł-
bym się do cywilizowanych rejonów. Żeby trochę odetchnąć od ciągłych zabójstw.
Awansowałeś. Może będziesz miał w tej sprawie coś do powiedzenia?
— Takie sprawy załatwia się na wyższym szczeblu — uprzedził go Milo —
ale zrobię, co będę mógł.
— Będę wdzięczny. Chciałbym trochę pobyć wśród cywilizowanych ludzi.
* * *
— A więc był ćpunem — powiedziałem, gdy Smith odjechał. — Legła w gru-
zach opinia Dinwiddiego.
— Jak się ma na coś nadzieję, można oszukać zdrowy rozsądek.
205
W drodze powrotnej nie mówiliśmy zbyt wiele. Milo sprawiał wrażenie, że ma ochotę zostać sam.
Dotarłem do mieszkania Lindy o ósmej. Otworzyła drzwi ubrana w jedwab-
ną czarną bluzkę, szare dżinsy i czarne kowbojskie buty. Włosy miała spięte do góry srebrnym grzebieniem. W uszach wisiały duże srebrne kolczyki w kształ-
cie kółek. Róż podkreślał jej kości policzkowe. Użyła więcej tuszu do rzęs, niż widziałem wcześniej. Spoglądała z rezerwą, która przebijała przez jej uśmiech.
Też czułem coś podobnego — powściągliwość, niemal nieśmiałość. Jakby to by-
ła pierwsza randka. Wszystko, co wydarzyło się dwie noce temu, wydawało się
fantazją i musieliśmy zaczynać od początku.
— Cześć — powiedziała. — W samą porę. — Złapała mnie za rękę i wpro-
wadziła do środka. Na stoliku stała butelka chablis i dwa kieliszki oraz talerze z pokrojonymi surowymi warzywami, krakersami, sosem i koreczkami serowy-mi.
— Przekąska przed kolacją — zachęciła mnie.
— Wyglądasz wspaniale. — Usiadłem. Zajęła miejsce obok mnie, nalała wina
i zaproponowała:
— Może wzniesiemy toast?
— Pomyślmy. Ostatnio wydarzyło się sporo szalonych rzeczy. Więc może za
nudę?
— Proszę, proszę.
Stuknęliśmy się kieliszkami i wypiliśmy.
— A więc. . . co nowego? — spytała.
Miałem jej masę do opowiedzenia: o Mahlonie Burdenie w jego naturalnym
otoczeniu, o Novacie i Sophie Gruenberg. O neofaszystach w dzielnicach pod-
miejskich, o zaułku narkotykowym. . .
— Uszanujmy przez moment ten toast — powiedziałem.
Roześmiała się.
— Oczywiście.
Chrupaliśmy warzywa, wypiliśmy jeszcze trochę.
— Chcę ci coś pokazać. — Wstała i przeszła przez pokój do sypialni. Dżin-
sy podkreślały jej kształty. Kozaczki miały bardzo wysokie obcasy i sprawiały, że w jej chodzie pojawiło się coś, co przekonywało mnie, że noc dwa dni temu
wydarzyła się naprawdę.
Wróciła z przenośną wieżą stereofoniczną.
— Niesamowite, jaki dźwięk można z tego uzyskać. Postawiła ją na stoliku,
obok jedzenia.
— Odtwarza kasety i płyty kompaktowe.
Z miną dziecka w Wigilię ustawiła zasilanie na baterie, wcisnęła EJECT i po-
dała mi płytę, którą z odtwarzacza wyjęła. Kenny G. „Silhouette”.
206
— Wiem, że lubisz jazz. Saksofon — wyjaśniła. — Więc pomyślałam, że to będzie odpowiednie. Zgadłam?
Uśmiechnąłem się.
— Doskonale. To bardzo miło z twojej strony. — Wsunąłem płytę z powrotem
i wcisnąłem PLAY.
Słodkie, wysokie dźwięki wypełniły mieszkanie.
— Mmm, ale ładne — powiedziała i usiadła z powrotem. Słuchaliśmy. Po
chwili objąłem ją ramieniem. W czasie króciutkiej przerwy pomiędzy pierwszym
i drugim utworem pocałowaliśmy się delikatnie, powściągliwie — oboje świado-
mie się powstrzymywaliśmy.
Odsunęła się ode mnie.
— Cieszę się, że przyszedłeś — oświadczyła.
— Ja również. — Dotknąłem jej twarzy, pogłaskałem podbródek. Zamknęła
oczy i wsparła się na mnie.
Pozostaliśmy zamknięci w cudownej bezczynności. Kenny G. zrobił swoje.
Jak serenada. Po czwartym utworze zmusiliśmy się do wstania i wyszliśmy.
* * *
Odwiedziliśmy galerie, zaliczając nowe przybytki na La Brea, oglądając masę
kiepskiej sztuki i trochę eksperymentów. Ostatnia galeria, jaką zobaczyliśmy, była zupełnie nowa i zaskoczyła nas — stare rzeczy jak na Los Angeles. Sztychy z po-czątku dwudziestego wieku. Znalazłem coś, co mi się podobało i na co mogłem
sobie pozwolić: rysunek bokserski George’a Bellowsa. Mało znany. Przegapiłem
jeden z tej samej serii na aukcji w ubiegłym roku. Po krótkim namyśle kupiłem
go i poprosiłem o zapakowanie.
— Lubisz boks? — spytała, gdy wyszliśmy z galerii.
— Nie w naturze. Ale na papierze wychodzi z niego dobra kompozycja.
— Tato zabierał mnie na walki, gdy byłam mała. Nienawidziłam tego. Tego
sapania i krwi. Ale bałam się mu powiedzieć. — Przygładziła włosy i zamknęła
oczy. — Zadzwoniłam do niego dzisiaj.
— Jak poszło?