Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


– Wszystko, co ci mówiê, jest k³amstwem.
– Co?
– S³uchaj, prawda jest taka: wszystko, co ci mówi¹, jest k³am-
stwem. Prawda jest zawsze wiêksza ni¿ s³owa, których u¿ywamy, by
j¹ opisaæ.
– Wiedzia³em! To rzeczywiœcie jakiœ kawa³!
– Tak. Ale nie dotyczy ciebie.
Ganner bez s³owa pokrêci³ g³ow¹. Nie móg³ skojarzyæ tego Jacena
z weso³ym, ciemnow³osym dzieciakiem, którego zna³. Przez chwilê
ogarnê³a go szalona nadzieja, ¿e Jacen nie jest Jacenem – mo¿e ten
zdrajca, który obieca³ go zamordowaæ, jest jakimœ oszustem, klonem
albo czymœ, co wyros³o w niecce mistrzów przemian?…
– Eee… Jacenie? Ty to naprawdê ty, prawda? – Ganner skrzywi³
siê lekko. Sam s³yszê, jak g³upio gadam, pomyœla³.
– Nie – odpar³ mê¿czyzna, który wygl¹da³ jak smutny, doros³y
Jacen Solo. – Nie jestem Jacenem. Ale by³em.
– Nie rozumiem.
Westchn¹³.
– Jeœli zaczniesz myœleæ o mnie jako o Jacenie Solo, tylko bêdzie
ci to przeszkadzaæ. By³em ch³opcem, którego zna³eœ, Gannerze, ale
nie jestem tym ch³opcem, który zna³ ciebie.
– Ale ¿yjesz. – Ganner wci¹gn¹³ do koñca szatê i wyg³adzi³ j¹
lekko. – I tylko to siê liczy. Znalaz³em ciê. Po tak d³ugim czasie. To
najwa¿niejsze. ¯yjesz.
– Nie.
– Ale¿ tak, to najwa¿niejsze – upiera³ siê Ganner. – Nie masz po-
jêcia, co to znaczy dla Nowej Republiki, ¿e ¿yjesz! Co to bêdzie zna-
czy³o dla Jainy…
194
– Ale ja nie ¿yjê.
Ganner zamruga³ oczami.
Jacen mia³ smutn¹ minê.
– Nie rozumiem – odpar³ Ganner.
– Nic na to nie poradzê.
– Ale… ale… Jacenie, daj spokój, nie b¹dŸ œmieszny…
Mroczna dal ca³kowicie wype³ni³a spojrzenie Jacena.
– Umar³em wiele miesiêcy temu, Gannerze. Umar³em wkrótce po
Myrkrze. Jeszcze po prostu nie zd¹¿y³em siê po³o¿yæ.
Po plecach Gannera przeszed³ lodowaty dreszcz.
– Jesteœ… martwy?
– W³aœnie – odpar³ Jacen. – I ty te¿.
Czêœæ udzielonych w poœpiechu wyjaœnieñ Jacena mia³a swój sens.
Umiejêtnie rozsiewane plotki wiod³y do „pu³apki” na statku obozo-
wym, ale w gruncie rzeczy nikt nie mia³ siê w ni¹ z³apaæ. Jacen gra³
tylko na czas. Mia³ nadziejê, ¿e jeœli up³ynie parê tygodni i nic siê nie
zdarzy, Nom Anor zabierze go stamt¹d. Gdyby rzeczywiœcie chcia³
z³apaæ Jainê, wystarczy³o tylko odtworzyæ wiêŸ Mocy, która ich ³¹-
czy³a od urodzenia. Nic w ca³ej galaktyce nie powstrzyma³oby jej wte-
dy przed odszukaniem brata.
– Nic w ca³ej galaktyce nie powstrzyma Jainy przed zrobieniem
tego, co sobie zamierzy. Dlatego musia³em zamkn¹æ tê czêœæ siebie.
Gdyby odkry³a, ¿e ¿yjê, przysz³aby do mnie… a to by zabi³o i j¹. Jak
Anakina. Jak mnie. – Na jego twarzy znów pojawi³ siê ten dziwny
smutek. – I ciebie.
Ganner uda³, ¿e nie s³yszy. Jacen ca³kiem wyraŸnie mia³ nierówno
pod sufitem. Po tym, co przeszed³, Ganner nie móg³ go nawet winiæ.
– A gdyby rzeczywiœcie to ona pojawi³a siê w obozie?
Jacen przymkn¹³ oczy i zaraz znów je otworzy³. By³ to zbyt po-
wolny ruch, by go nazwaæ mrugniêciem.
– Wtedy prowadzi³bym tê rozmowê z ni¹. A ty do¿y³byœ sêdziwe-
go wieku.
Jacen wyczu³ zamiary Gannera na d³ugo przed jego przybyciem
i zrobi³ wszystko, co by³o mo¿liwe w tych okolicznoœciach, aby go
zniechêciæ. Mro¿¹cy krew w ¿y³ach lêk, przekonanie, ¿e idzie na œmieræ,
a nawet bezpoœredni odruch, ¿eby odwróciæ siê na piêcie i wiaæ –
wszystko to by³o dzie³o Jacena, siêgaj¹cego poprzez Moc, aby znie-
chêciæ Gannera.
195
– I nic nie pomog³o – westchn¹³ Jacen i pokrêci³ g³ow¹. – Gdybyœ
nie by³ tak cholernie dzielny, móg³byœ prze¿yæ…
– Uhm… chyba masz racjê – z wahaniem odpar³ Ganner. – Ale…
Jacenie, ty chyba rozumiesz, ¿e ja tak naprawdê nie umar³em, prawda?
– Gannerze, to ty musisz zrozumieæ. Jesteœ martwy. Od chwili,
kiedy wróci³eœ do kabiny na statku obozowym. W³aœnie to ciê zabi³o.
– Jacen ze znu¿eniem opar³ siê o œcianê i potar³ zaczerwienione oczy.
– Wojownicy, którzy byli ze mn¹, chcieli ciê zar¿n¹æ na miejscu. By³
tylko jeden sposób, ¿ebyœ móg³ uciec; musia³bym ci pomóc, a wtedy
pokaza³bym im, ¿e w g³êbi serca wci¹¿ jestem Jedi. Pilot uruchomi³by
dovin basala i zniszczy³ ca³y statek.
– I siebie razem z ca³¹ reszt¹?
– Samobójcze misje to honor dla Yuuzhan. Wiesz, ¿e ta historia
z B³ogos³awionym Uwolnieniem nie jest jedynie dogmatem? Oni w to
rzeczywiœcie wierz¹.
Smutek w spojrzeniu ch³opca sprawi³, ¿e Ganner zacz¹³ siê zasta-
nawiaæ, czy i Jacen sam w to trochê nie wierzy.
– Obaj jesteœmy martwi ju¿ od bardzo dawna, Gannerze. A dzi-
siaj… – Jacen sk¹dœ zaczerpn¹³ nowych si³, odepchn¹³ siê od œciany
i stan¹³ prosto jak cz³owiek, który zmêczenie zna wy³¹cznie z opowie-
œci. – Dziœ nadszed³ dzieñ, kiedy przestaniemy oddychaæ.
Ganner potar³ twarz, jakby próbowa³ sobie wetrzeæ zrozumienie
przez skórê.
– Dlaczego wiêc nie pozwoli³eœ im po prostu mnie zabiæ?
– Poniewa¿ ciê potrzebujê. Poniewa¿ mogê ciê wykorzystaæ. Po-
niewa¿ obaj mamy szansê, aby nasza œmieræ przynios³a komuœ po¿y-
tek. Jacen wyjaœni³, ¿e „ofiara” to mistyfikacja. To po prostu jedyny
sposób, aby przedostaæ siê do Studni Mózgu Œwiata. Ganner rozumia³
ten „mózg œwiata” jako coœ w rodzaju organicznego planetarnego su-
perkomputera, wyprodukowanego przez Yuuzhan Vongów, aby zarz¹-
dza³ ekologi¹ na odtworzonej rodzinnej planecie. Jacen przez ca³e ty-
godnie zachodzi³ w g³owê, jak siê dostaæ do Studni, która by³a czymœ
w rodzaju wzmocnionego bunkra, nieprzebytej czaszki, zaprojekto-