Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

—Jakby było wolno, to wszyscy by się podpalali.
— Wszystko w porządku, jeśli jesteś wierzący - zapewniał Brian -bo w ten sposób czarownice nie idą do piekła i zdaje mi się, że nawet są wdzięczne. No, chyba że nie rozumieją dobrych intencji.
— Ja tam nie wierzę, żeby Picky komuś podkładał ogień - po­wiedziała Pepper.
— No, nie wiem... — Brian zrobił znaczącą pauzę.
— Na pewno nie prawdziwy ogień naprawdę — prychnęła Pep-
per. - Prędzej pójdzie na skargę do rodziców i powie, żeby to oni zdecydowali, czy kogoś spalić, czy nie.
Pokręcili głowami z pogardą dla niskich pobudek działania sfer klerykalnych, po czym spojrzeli wyczekująco na Adama.
Zawsze patrzyli na niego wyczekująco. W końcu miał najlepsze pomysły.
— Chyba powinniśmy zająć się tym sami - powiedział po na­myśle. — Trzeba zrobić wreszcie coś konkretnego, skoro wokoło jest tyle czarownic. Coś jak patrole Straży Obywatelskiej.
— Straży nad czarownicami - wtrąciła Pepper.
— Nie - uciął Adam.
— Ale my nie możemy być hiszpańską inkwizycją, bo nie jesteśmy w Hiszpanii - powiedział Wensleydale.
— Na pewno nie trzeba być w Hiszpanii, żeby zrobić hiszpań­ską inkwizycję - oświadczył Adam. - To tak jak z sosem tatarskim al­bo kurą po marokańsku. To tylko ma wyglądać po hiszpańsku. Mu­simy zrobić tak, żeby wyglądało jak w Hiszpanii, a wtedy od razu się domyśla, że to hiszpańska inkwizycja.
Zapadła cisza.
Przerwał ją szelest plastikowej torebki po prażynkach, które dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze tworzyły pokaźny stos tam, gdzie siedział Brian. Wszyscy troje spojrzeli na niego.
— Mam plakat z corridy z autografem - powiedział wolno Brian.
 
* * *
 
Nadeszła pora obiadu, a gdy minęła spokojnie, nowa wielka hiszpańska inkwizycja wznowiła obrady. Wielki inkwizytor obrzucił zebranych krytycznym spoj­rzeniem.
— A to co? - zapytał władczo.
— Tym się stuka jedno o drugie w tańcu - wyjaśnił Wensleyda­le cokolwiek wystraszony. - Ciocia przywiozła je z Hiszpanii, kiedyś tam dawno temu. To się nazywa marakany. A tutaj, o widzicie, jest hiszpańska tancerka.
— A po co ona tańczy z bykiem?
— Żeby było bardziej po hiszpańsku - stwierdził Wensleydale. Adam uznał, że może być. Plakat z corridy okazał się dokład­nie taki, jak Brian obiecał.
Pepper przyniosła naczynie z rafii w kształcie dużej sosjerki.
— W to się wkłada wino - powiedziała niepewnie. — Mama przy­wiozła z Hiszpanii.
— Tu nie ma byka - zawyrokował surowo Adam.
— No bo wcale nie musi - odparła zaczepnie, odsuwając się nieznacznie na korzystną pozycję obronną.
Adam zawahał się. Jego siostra Sarah też była w Hiszpanii ze swoim chłopakiem. Przywiozła stamtąd wielkiego czerwonego osła. Mimo iż osioł miał pewny hiszpański rodowód, zdaniem Adama jego ewentualna obecność nie licowała z duchem i literą posiedze­nia hiszpańskich inkwizytorów. Chłopak Sarah przywiózł pamiątko­wy ozdobny miecz, który - pominąwszy osobliwą giętkość ostrza w nietypowych miejscach oraz nadzwyczajne zdolności do tępie­nia się nawet na pasku bibuły — miał być z najlepszej toledańskiej stali. Po pół godzinie wertowania encyklopedii i przewodników, Adam doszedł do wniosku, że posiadł wiedzę niezbędną dla przy­szłych inkwizytorów. Niestety, subtelne wskazówki nie zostały zrozu­miane właściwie.
Zrezygnowawszy, wyciągnął pęczek cebuli przyniesiony z kuch-id. Niewykluczone, że pochodziły z Hiszpanii. Jednak nawet on sam musiał przyznać, że nie nadawały się zbytnio na ozdobę siedzi­by inkwizycji. Czegoś im brakowało. W tej sytuacji nie mógł pozwo­lić sobie na zbyt gwałtowną polemikę na temat koszyka na wino.
— Niech będzie - orzekł wielki inkwizytor.
— Wiesz na pewno, że to hiszpańskie cebule? — zapytała nieco uspokojona Pepper.
—Jasne. Wszyscy wiedzą, że to hiszpańskie cebule.
— A może jednak z Francji — upierała się Pepper. — Wiem, że Francja znana jest z cebuli.
— Nieważne — uciął Adam, który miał powyżej uszu rozmowy o cebulach. - Francja to prawie Hiszpania, no nie? A skąd niby czarownice miałyby się w tym połapać, skoro cały czas latają na miotłach w nocy. Dla nich wszystko jedno jaki to kraj, lecą nad kontynentem Europy i już. A w ogóle jak się nie podoba, to może­cie sobie zrobić inkwizycję beze mnie.
Tym razem nawet Pepper nie wydała słowa sprzeciwu. Obieca­no jej stanowisko mistrza tortur. Nie było wątpliwości, kto zosta­nie wielkim inkwizytorem. Nic dziwnego, że Brian i Wensleydale czuli się niedocenieni, gdy powierzono im funkcje strażników in­kwizycji.
— Nie umiecie ani słowa po hiszpańsku — oznajmił Adam, któ­ry w czasie obiadu zawarł bliższą znajomość z “Rozmówkami hisz­pańskimi" zakupionymi przez Sarah w przypływie oczarowania Ali-cante.
— To wcale nie takie ważne, bo inkwizytor musi mówić po ła-cińsku - stwierdził Wensleydale, który w czasie obiadu również go­rączkowo uzupełniał braki w lekturze.
— Oraz po hiszpańsku — powiedział stanowczo Adam. — I dlate­go to jest hiszpańska inkwizycja.
— A dlaczego nie miałaby być brytyjska inkwizycja? — wtrącił Brian. - W końcu pobiliśmy ich Wielką Armadę, a teraz mamy się bawić w tę ich śmierdzącą inkwizycję.
Racja, pomyślał Adam, którego patriotyzm również dawał znać o sobie.
— Wobec tego - stwierdził - zaczniemy jako inkwizycja hisz­pańska, a .potem zrobimy inkwizycję brytyjską. Jak się już w tym pokapujemy. A teraz rozkazuję strażnikom inkwizycji sprowadzić pierwszą czarownicę, por favor.
Uzgodnili, że nowa lokatorka w Domku Jaśminowym może jeszcze poczekać. Przynajmniej dopóki ONI nie nabiorą wprawy.
 
* * *
 
— Czyś ty jest czarownicą? - zapytał wielki inkwizytor.