Historia wymaga pasterzy, nie rzeĹşnikĂłw.

Dwaj stali, a pozostali siedzieli w nierównym kręgu, przyglądając się temu, który właśnie rzucał raz za razem. Uzbrojenie złożyli na stosie dokładnie u stóp urwiska, na którym znalazła kryjówkę. Byli brudni, nie ogoleni, odziani w przedziwne ubiory, niektóre z nich musiały niegdyś być przedniej jakości, lecz teraz wszystkie były splamione, obrócone w łachmany i tak brudne, że nie użyłaby ich nawet do zmywania podłogi w stajni.
Nieco w tyle znajdowała się druga grupa podobnych obwiesi, rozłożonych dookoła ogniska, raczących się winem z jednego skórzanego wora oraz przycupniętych przed stosem łupów zagrabionych z zamku. Dalej płonęło źle ułożone ognisko, z jednej strony dymiące, z drugiej buchające płomieniem, a za ogniskiem...
Dierna.
Jej jasnopurpurowa suknia tworzyła jaskrawą plamę koloru, która natychmiast przyciągnęła wzrok Kero. Leżała z twarzą zastygłą z przerażenia, częściowo przekręcona na bok, rzucona do stóp wysokiego, chudego człowieka, ubranego w długi, czerwony płaszcz do końskiej jazdy rozcięty z przodu i z tyłu. Człowiek ten usiadł na głazie, ostrząc nóż i nie zwracając najmniejszej uwagi na swawole swoich ludzi. Ani, co dziwne, na Diernę, chociaż rozdarta suknia odsłaniała jej nogi aż po uda.
Kero, zaciskając zęby, patrzyła gniewnie, jak nieznajomy wyciągnął rękę w stronę kulącej się Dierny i złapał ją za długie, niczym nie związane, ciemne włosy. Wplótłszy w nie swoje palce, szarpnął okrutnie, przyciągnął dziewczynę do siebie i jednym cięciem noża odciął jej pukiel włosów.
Kero zagryzła wargę, poruszona nagłą myślą. Nie tego się po nim spodziewała.
Na jej oczach zerwał się ze swego zaimprowizowanego siedziska, niecierpliwym kopnięciem usuwając Diernę spod nóg, i położył pukiel na płaskiej skale, wewnątrz pierścienia płomieni.
"Może któryś z tych drani skoczy na niego od tyłu" - pomyślała z nadzieją. "Obecność dziewczyny w zasięgu ręki musi ich drażnić do szaleństwa. Jeśli jeden z nich podejmie próbę, sięgnie po nią, to na pewno wybuchnie bójka. Albo zareaguje człowiek, w którego władzy się znalazła, albo zrobi to jeden z pozostałych; tak czy siak raz zapoczątkowana bójka musi się rozszerzyć. Jeśli tak się stanie, może zdołam się tam przedrzeć i wydostać ją, dopóki będą się bili".
Ale rabusie ignorowali człowieka w płaszczu; ignorowali Diernę, co było jeszcze dziwniejsze. Nawet jeśli ten dziwny mężczyzna...
"Mag. To musi być mag".
... nawet jeśli ten dziwny mag wydał rozkaz, aby zostawili Diernę w spokoju, tacy obwiesie nie byliby w stanie nie zwrócić na nią uwagi. Łypaliby na nią z nadzieją, że trafi im się gratka, gdy mag odwróci się do nich plecami. Lecz jej równie dobrze mogłoby tam nie być. Nie ignorowali jej - zachowywali się tak, jakby jej w ogóle nie widzieli.
Kero ponownie skupiła swoją uwagę na magu, który na płaskiej skale - jakby na ołtarzu - położył jakieś parafernalia. Umieścił pukiel włosów na metalowym rusztowaniu stojącym na samym środku skały, podniósł coś, czego Kero nie mogła dostrzec i zaczął tym zataczać kręgi nad płonącymi włosami.
"To mi się nie podoba. To mi się wcale nie podoba".
W chwilę później włosy zjeżyły jej się na karku, kiedy koliste brzegi skały rozjarzyły się, jakby mag ułożył okrągły stos z ciemnoczerwonych, żarzących się węgli. W kręgu pojawiła się mała luka. Mag odłożył swój instrument i gdy tylko rozjarzone brzegi skały przygasły, przekroczył je.
Powrócił do swojego głazu. Jego spieszne kroki zdradzały pewne zniecierpliwienie. Wyciągnął rękę i postawił Diernę na nogi, ciągnąc ją za skrępowane nadgarstki. Jęknęła, dźwięk ten wzniósł się ponad całym hałasem obozu. Żaden z rabusiów nawet nie podniósł oczu.
"To mi się jeszcze mniej podoba".
Mag wlókł zataczającą się dziewczynę i wepchnął ją przez lukę do ognistego kręgu. Oczyścił powierzchnię skały z wszelkich przeszkód jednym machnięciem wolnej ręki, a potem kopnięciem podciął dziewczynie nogi, powalając ją na ziemię u swych stóp. Ponownie machnął dłonią i luka w ognistym kręgu zamknęła się, gdy płomienie z obu stron wygięły się w łuk i zetknęły w środku. Następnie wyciągnął nóż z kieszeni swojego płaszcza, pochwycił Diernę za włosy i zanim Kero zdążyła nabrać tchu, rozciął swej ofierze policzek od ucha aż po podbródek.
Przez jedną chwilę Kero leżała sparaliżowana, zmagając się z mieczem o to, kto zdobędzie kontrolę nad ciałem i ruszy do czynu. I w tym momencie zawahania wkroczył ktoś czy też coś innego.
Na zewnątrz pierścienia płomieni zapanował zgiełk. Jedno uderzenie serca później Kero rozpoznała, że jest to odgłos pół tuzina koni rżących ze strachu. Grzmot kopyt był jedynym ostrzeżeniem, jakie dotarło do uszu rabusiów, nim całe stado zwierząt, oślepione paniką, stratowało obozowisko. Płomienie ogniska buchnęły wysoko deszczem kolorowych, kulistych błyskawic, olbrzymich iskier i eksplozji, gdy konie przebiegały obok, tętniąc kopytami. Ogarnięte jeszcze większą paniką rozpierzchły się na wszystkie strony. I jakby jeszcze nie dość było chaosu, jeden i hulaków z niezrozumiałym okrzykiem bólu upadł w ognisko, trzymając się za gardło. Rabusi ogarnęła taka sama panika, jak ich wierzchowce.
"To była strzała!" Kero uzmysłowiła to sobie na mgnienie oka przed tym, nim jej uwagę ponownie przykuła Dierna i mag, który sprawował nad nią władzę. "Tam jest ktoś inny, ktoś noszący w sercu urazę i łuk w ręku".
Nie dane jej było dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ mag znowu znalazł się w centrum jej uwagi. Coś - obłok dymu, krwawo zabarwiona mgła - wzbiło się z kamienia, na wysokość jednego i na szerokość dwóch ludzi; od wewnątrz nierówno rozświetlone poświatą, jak chmury w letnią noc migotliwym blaskiem błyskawic. Mag ustąpił do tyłu, wypuszczając z rąk dziewczynę. "To" zebrało się w sobie, zwijając się i cofając, dokładnie tak, jak gotowy do ataku wąż. A potem skoczyło do przodu i przyssało się do ociekającego krwią policzka Dierny. Rozległ się krzyk dziewczyny - wysoki, przenikliwy, jak pisk królika przed śmiercią.

Podstrony