Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


?
Próbowałem. Rozbolała mnie głowa.
Arin przekręcił przełącznik.
Webb drgnął: przez sekundę syn Garika stał przed nim, a w następnej zniknął i nawet na trawie nie było wgłębienia w miejscu, gdzie powinny stać niewidzialne stopy. I równie nieoczekiwanie pojawił się znowu, przecierając oczy.
- Do licha!
- Mówiłem ci, Arinie.
- Rozumiem, o co ci chodzi - mruknął ochryple młody władca. - Pole siłowe wpływa na zmysł wzroku.
Dziwne słowa nic nie znaczyły dla Webba. Nadal wytrzeszczał oczy. Arin wskazał na czapkę i zamkniętą torbę, które wypadły wraz z pasem, kiedy opróżnił worek.
- Co to takiego?
- Znalazłem je razem z Pasem Samotności - odparł Webb, przyjmując wreszcie do wiadomości prawdziwość swego znaleziska. - Myślałem, że mogą być jego częścią.
Patrzył, jak Arin ogląda torbę, otwiera i wyjmuje z niej małą książkę, której grubych kartek nie skruszył upływ czasu. Przejrzawszy stronę lub dwie młody władca zamknął książkę, znowu włożył ją do torby i podał Webbowi.
- Zawieź ją Garikowi.
- Co to takiego?
- Rodzaj opowiadania, Webb. Wszystko o Kolim.
Suffek musiał zadowolić się tym wyjaśnieniem. Arin obracał czapkę w rękach, dopóki nie natrafił na wyryte z boku symbole: SCU-A 3. Mamrocząc coś do siebie, włożył ją na głowę. Para dziwnych rzeczy z czymś podobnym do szkła w środku zsunęła się w dół, żeby zasłonić mu oczy.
- Teraz - powiedział, sięgając znów do przełącznika.
Tym razem Webb był już na to przygotowany, a nawet zapytał niedbale puste powietrze, czy czapka usuwała zawroty głowy. Lecz nie otrzymał odpowiedzi.
- Arinie?
Do widzenia, Webb.
- Do widzenia? DokÄ…d idziesz?
Brak odpowiedzi.
- Arinie, wróć, żebym mógł cię zobaczyć!
Nie mam czasu. Jedź do Ganka. Daj mu tę książkę.
A ty nie jedziesz?
Zamiast odpowiedzi Webb zobaczył, jak pozbawiony jeźdźca koń Arina nagle pokłusował na zachód.
- Nie mogę iść do Garika bez ciebie i bez Pasa Samotności! Co mu powiem?
Powiedz Garikowi, żeby spotkał się ze mną w Lorl. Jeżeli...
Jeżeli co?
Ale nie otrzymał innej odpowiedzi. Koń pomknął dalej i wkrótce zniknął.
Później Webb powracał w myślach do tego dziwnego spotkania na polu i najlepiej zapamiętał krótką chwilę milczenia, kiedy i on i Arin leżeli na ziemi nie myśląc ani nie rozmawiając dopóki, co było nieuniknione, świat znów ruszył z miejsca. Teraz nie miał czasu na rozmyślania.
Trafił do Garika kierując się telemami boga Szandów, lecz nie bez trudu, gdyż myśli boga na przemian pojawiały się i znikały, ale w końcu zdołał ustalić kierunek marszu armii Kowenów, wskoczył w siodło i pomknął na przełaj, żeby połączyć się z resztą swego ludu.
Teraz wiedział już, że sprawy nie wyglądały tak źle jak wówczas, gdy opuścił bagna. Przygwoździł tamtą nieuchwytną myśl, kiedy zobaczył, jak merkowie mordują jego przyjaciół. Myśl owa mówiła, że jeśli Sand i Tila umarli za Garika, jeżeli żołnierze mordują jego współplemieńców, wobec tego Webb nie potrzebuje innego powodu, aby wziąć udział w walce. A przecież cichy głos wewnątrz umysłu Suffeka zapytał: czy to wystarczy? Nie ma niczego pewnego, z wyjątkiem tego, co powiedział Garik, czego chciał Webb, co było ważne dla każdego, kto rzekł, że my potrzebujemy czegoś więcej i czegoś lepszego. To tylko tyle znaczy. Czy to wystarczy?
Musiało wystarczyć. Wszyscy Kowenowie zbliżali się jak wielka fala, a Suffekowie byli na czele. Webb mruknął koniowi do ucha.
- Ruszaj. Jedźjedźjedź!
Zatrzymał się raz w małym zagajniku, żeby dać zmęczonemu koniowi napić się wody ze strumienia i zmyć pot z twarzy i karku. Posilił się już w drodze o tyle, o ile to było możliwe, szukając schronienia w terenie, nastroiwszy umysł na telemy, które coraz silniej przesączały się do jego świadomości niczym wzbierający strumień.
Zatrzymał się gwałtownie, ujrzawszy za najbliższym wzniesieniem pierwszy szereg jeźdźców, mniej więcej w odległości strzału z łuku od niego. Zaparło mu dech w piersiach, kiedy za pierwszym szeregiem pojawił się drugi i trzeci, i coraz to więcej, i więcej, aż całe wzniesienie poczerniało od jeźdźców. Webb wahał się tylko przez chwilę. Merkowie również nosili coweńskie skórzane ubrania - lecz nie w szaro-brązowych barwach Suffeków. Serce zabiło mu mocniej, kiedy spiął konia ostrogami.
Hej! Hej! Hej!

Podstrony