X


Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

To było jakieś takie idiotyczne i nierealne; przecież kochaliśmy się i mieliśmy zamiar się pobrać. Wszystko było jak najlepiej, a tu nagle ciach - jak nożem. Było, nie ma.
I ten Leszek - jak obcy. Siedział na tym krześle, skuty, obojętny, w ogóle na mnie nie spojrzał!
Przez kilka pierwszych nocy nie mogłam spać, jadłam tylko wtedy, kiedy Lula mnie zmuszała, ale znowu coś się we mnie zablokowało i żadne zupki już nie pomagały. Najgorsze było to, że nie potrafiłam się zdobyć na żaden czyn. Nie chodzi mi, oczywiście, o czyn zbrojny w celu odbicia Leszka z turmy, do której go zapakowano, tylko o jakąkolwiek decyzję, a choćby pomysł dotyczący mojej własnej przyszłości. Zaczęło się zanosić na to, że zostanę u Luli do końca życia, siedząc na jej kanapie i patrząc na ścianę.
Po prostu nie byłam w stanie wyobrazić sobie przyszłości. Jakiejkolwiek.
Lula nic nie mówiła, tylko martwiła się o mnie, co było dosyć widoczne na jej poczciwym obliczu, które nie nadaje się do ukrywania uczuć. W końcu przyniosła mi telefon do jakiegoś genialnego psychiatry, który wyciągnął jej koleżankę z ciężkiej depresji.
Zaofiarowała się nawet, że mi go sfinansuje, bo gość strasznie dużo każe sobie płacić. To mnie wreszcie ruszyło, dotarło do mnie, że siedzę na karku kobiecie, która żyje z pensji kustosza w muzeum i zrobiło mi się wstyd. Na jej miejscu większość ludzi zaproponowałaby mi najdalej po dwóch dniach, żebym udała się po pomoc do tatusia i mamusi.
Tatusia i mamusi w żadnym wypadku nie mam zamiaru w to wplątywać. Na szczęście, oboje brzydzą się wszelkiego rodzaju wiadomościami kryminalnymi, więc raczej nie zobaczą mojego Leszka w kronice policyjnej, a nawet jeśli, to pewnie wolno go pokazywać tylko z zamazanymi oczami, a oni widzieli go wszystkiego dwa razy. Nie rozpoznają.
Zadzwoniłam do nich, informując oględnie, że zmieniłam adres i zerwałam z Leszkiem, odmówiłam dokładniejszych zeznań, twierdząc - i tylko to było prawdą - że najpierw sama muszę się z tym uporać, poprosiłam, żeby dzwonili tylko na moją komórkę albo na Luli telefon domowy. Wyraźnie im ulżyło, kiedy się dowiedzieli, że jestem u Luli. W swoim czasie dowiedzą się całej prawdy.
Lula, oczywiście, zgodziła się, żebym u niej mieszkała, dopóki czegoś sobie nie znajdę. Oświadczyła nawet, że się cieszy, bo odkąd umarł ze starości jej kot Arystofanes, zwany Arkiem, czuła się bardzo samotna. Wzruszyła mnie bardzo, kiedy po raz pierwszy w życiu - jak twierdzi - zrobiła sobie debet na koncie i pożyczyła mi tysiąc złotych - na przetrwanie.
Dobrze, jak na pierwszy raz, to i tak sporo napisałam. Nie wiem jeszcze, czy mi to pomaga, czy nie, ale jakoś mnie nie brzydzi specjalnie. Mogę pisać dalej.
Oczywiście, dopiero jutro. Lula woła na kolację.
 
 
Lula
 
Dobrze, że Emilka poszła w końcu do tego psychiatry - tylko nie jestem całkiem pewna, czy on ją poważnie potraktował. Kazał jej pisać pamiętnik. Może to i dobrze - taka forma psychoterapii.
Wygląda na to, że teraz będziemy prowadziły dziennik synchronicznie, ona w swoim komputerku przenośnym (dobrze, że go jej nie zabrali, to czysty przypadek, że tydzień wcześniej pożyczyłam go od niej, żeby napisać referat), a ja - starą metodą - w kolejnym zeszycie.
Ile ja już tych zeszytów zapisałam? Nie liczyłam nigdy, ale jest tego sporo. Obawiam się, że przy Emilce jestem beznadziejnie staroświecka. Stara panna, muzealniczka, z pamiętnikiem w torbie...
Emilka oburzyła się niedawno na określenie „stara panna”. Nie ma już starych panien - powiedziała. Nie ma obowiązku wychodzenia za mąż.
- Popatrz, ja prawie wyszłam i nic dobrego z tego nie wynikło - dodała z pewną nutką goryczy. - O wiele bezpieczniej jest żyć tak jak ty, na własny rachunek. Jeżeli spotka cię jakieś niepowodzenie, będziesz wiedziała, komu je zawdzięczasz.
Och, tak, oczywiście. Wiem, komu zawdzięczam swoje niepowodzenia. Również w miłości. Sobie i tylko sobie. Jestem beznadziejnie nieatrakcyjna, zasadnicza, nieładna, za gruba, za leniwa, żeby się odchudzać - i na dodatek intelektualistka. To znaczy, wydawało mi się, że chcę być intelektualistką.
Ciekawe, czy Wiktor wystraszył się, że mógłby mieć żonę intelektualistkę?
Pochlebiasz sobie, Ludwiko Kiszczyńska. Wiktor w ogóle nie brał ciebie pod uwagę jako potencjalną żonę. Wiktora od początku zawłaszczyła Ewa, biegała za nim, narzucała mu się, aż wreszcie go dopadła.

Podstrony

Drogi uĚźytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

 Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.