Jego umysł jest bardzo dociekliwy, logiczny.
Sokole Oko posiada i spryt, i ciekawość, ale brakuje mu cierpliwości. Co innego
Wilhelm Tell. Ten jest poważny, spokojny, dojrzały jak na swój wiek. Chce być
lekarzem tak jak jego ojciec. A jeśli zostanie lekarzem, chory będzie mógł mieć
zaufanie do jego diagnozy. Najbardziej dziecinny z nich jest Wiewiórka.
Ruchliwy, wesoły, ciągle coś pogwizdujący pod nosem, nieustannie rozglądający
się po wierzchołkach drzew, jakby jedynym jego prawdziwym marzeniem było
wspinać się na najwyższe drzewa i stamtąd obserwować świat. Może w
przyszłości zapragnie dostać się na najwyższe szczyty górskie? Albo inaczej -
zechce poznać to, czego nikt jeszcze przed nim nie poznał. Stanie się odkrywcą
białych plam na mapie nauki?”
- Chciałbym już być dorosły - powiedział Sokole Oko wychodząc z wody. -
Wstąpiłbym do szkoły oficerskiej milicji i pracowałbym w służbie kryminalnej.
Zająłbym się oszustami w rodzaju Malinowskiego. Stałbym się ich postrachem.
Drżeliby na dźwięk mojego nazwiska.
- Nie chwal się - rzekł Wilhelm Tell. - Na razie Malinowski śmieje się z nas
wszystkich. Pan Samochodzik jest sto razy sprytniejszy od ciebie, a jednak
Malinowski go wykiwał. Co do mnie, to nie chciałbym być szybko dorosłym.
- Nie? - zdumiał się Wiewiórka. - A dlaczego? To przyjemnie być
dorosłym. Pracowałbym w gazecie jak pani Anka, jeździłbym na kraniec świata i
pisałbym reportaże o tym, jak tam ludzie żyją.
- Naucz się najpierw pisać wypracowania. Robisz ciągle błędy
ortograficzne. Naczelny redaktor wyrzuciłby dziennikarza, który robi byki - śmiał
się Sokole Oko. - Tell ma trochę racji. Nie warto od razu być dorosłym.
Gdybyśmy byli dorośli, mielibyśmy swoje poważne zajęcia i nie moglibyśmy
jeździć z panem Samochodzikiem.
- Dlaczego? Gdy zostanę dorosłym, zrobię taki sam wehlkuł, jak ma pan
Samochodzik. I też będę jeździł szukać przygód.
- Eee - machnął ręką Wilhelm Tell. - Ty chciałbyś być wszystkim naraz:
antropologiem, dziennikarzem, panem Samochodzikiem. Jak bądziesz chciał być
wszystkim naraz, to nie zostaniesz niczym, rozumiesz?
- Dorośli bardzo rzadko przeżywają takie przygody jak pan Samochodzik -
stwierdził Sokole Oko. - Nie mają na to czasu. Mój ojciec pracuje jako majster w
fabryce bawełnianej. Interesują go tylko maszyny. W domu ciągle mówi o swoich
maszynach...
Pomyślałem, że, być może, Sokole Oko wcale nie będzie ani naukowcem,
ani oficerem śledczym, jak to sobie wyobraża. A zostanie właśnie tym, czym jego
ojciec: majstrem w tkalni. Lub inżynierem w fabryce wyrobów bawełnianych.
I nagle, podczas najbardziej gorącej debaty na temat maszyn tkackich
Wiewiórka zawołał łamaną, angielszczyzną, tonacją głosu naśladując kapitana
Petersena:
- Are you perhaps mister Malinowsky?
Chłopcy parsknęli śmiechem. A gdy śmiech umilkł, Tell rzekł:
- Coś mi się wydaje, że my z siebie się śmiejemy. Bo jak do tej pory to
Malinowski jest górą. Pod naszym nosem włamał się do domku nauczyciela i
ukradł dokument templariuszy. Pana Samochodzika też zdołał wykiwać.
- Nie mów takich rzeczy! - oburzył się Sokole Oko. - Pana Samochodzika
nikt nie zdoła wykiwać. Jeśli nie zauważył Malinowskiego skradającego się do
kapliczki, to tylko dlatego, że on ciągle rozmyśla, co znaczą słowa: „Tam skarb,
gdzie serce twoje”. To jest przecież klucz do zagadki.
- „...gdzie serce twoje”. Nic z tego nie rozumiem - westchnął Wiewiórka.
Ja również nic nie rozumiałein. Zasypiając, powtarzałem w myślach:
„...gdzie serce twoje”... „serce twoje”... „serce twoje”... Jak zza grubej ściany
słyszałem głos Tella:
- Powinniśmy pomóc panu Samochodzikowi. Malinowski zapewne ukrywa
się gdzieś w tej okolicy. Nieprawdopodobne jest, aby chłopcy z Miłkokuku nie
zauważyli kogoś obcego kręcącego się nad jeziorem. Trzeba będzie pójść do wsi
i z nimi porozmawiać.
Chciałem się zerwać z posłania i zabronić chłopcom oddalania się od
naszego obozu, bo przecież o dwunastej mieliśmy wyruszyć do Malborka. Ale
owładnął mną sen.
Kiedy zbudziłem się, było już po dwunastej. Na trawie obok samochodu
leżała sterta przygotowanych przez chłopców pakunków: zrolowane koce,
zwiniąte materace, zapakowany do torby namiot. Na klamce wehikułu wisiała
kartka:
Nie chcieliśmy pana budzić, ale odkryliśmy coś interesującego. Proszę iść za
znakami harceiskim.
Trzej Jaćwingowie
- No taaak - mruknąłem niechętnie - znowu się coś zaczyna.
Rad nierad pośpiesznie ubrałem się i zacząłem w trawie koło samochodu
szukać pierwszego znaku.
Był. Strzałka ułożona z patyczków wskazywała kierunek wzdłuż krętego
brzegu jeziora. Nieco dalej odkryłem na piasku wyrysowaną strzałkę z podwójnym
ostrzem. Ten znak mówił: ,,Idź szybciej”.
Poszedłem więc szybciej, aż znalazłem się na wąskiej ścieżynce
wspinającej się na stromy i wysoki brzeg jeziora. Rósł tutaj las sosnowy, na
grubym pniu drzewa wisiała karteczka, a na niej wyrysowano długą kreseczkę
przeciętą w dwóch miejscach przez dwie prostopadłe krótkie kreski. Taki znak
informował: ,,Idź wolno i ostrożnie”.
Posłusznie zwolniłem kroku. Scieżka wciąż biegła wzdluż brzegu jeziora.
Raptem urwała się, teren przecinał dość płytki jar, w którym do jeziora spływał
zamulony strumień. Ten sam, w którym uwiązł samochód Petersenów. Na pniu
olszyny znowu dostrzegłem kartkę z wyrysowaną na niej zygzakowatą linią
przeciętą prostopadle dwoma kreskami. Pamiętam, co oznaczał tego rodzaju
rysunek: „Woda do przejścia, bród, mielizna”.
,,Wygłupiają się moi Jaćwingowie - pomyślałem. - Wystarczy spojrzeć na
strumyczek, aby widzieć, jak bardzo jest płytki”,
Zdjąłem buty, zawinąłem nogawki spodni i brnąc w wodzie po kostki,
przeszedłem na drugą stronę. Tu znowu wspiąłem się na stromy brzeg i
znalazłem kartkę. Był na niej nakreślony duży prostokąt, a w nim mniejszy
prostokąt. Kartka mówiła: „Czekać tu”.
Czekałem. Pięć minut. Dziesięć. Piętnaście. Już miałem zamiar ruszyć dalej,
gdy jak spod ziemi wyrósł przede mną Wilhelm Tell.
- Cicho! - szepnął, kładąc palec na ustach.
Usiadł obok mnie na trawie i szeptał do ucha: