Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

..
W chwilę później „przewodnica wagonu” roznosząc nam mocną, gorącą herbatę,
przyniosła mi kartkę:
Wielce Szanowny Obywatelu! Z polecenia redaktora Rogala powiadamiam Was, że
w Skoworodinie oczekiwać Was będzie redaktor rejonowej gazety, który ułatwi Warn
odwiedzenie Ałbazina.
W radosnym nastroju, popijając herbatę, zasiadłem przy oknie pędzącego pociągu.
Wstał dzień jasny, słoneczny, na wzgórzach pokrytych kosodrzewiną leżał śnieg.
Zdziwiłem się, gdy powiedziano mi, że w tych syberyjskich okolicach śnieg rzadko
bywa głęboki; zdarzają się nawet zimy zupełnie bezśnieżne.
Przystanęliśmy na stacji Tygda. Zobaczyłem osadę parterowych domków z nie
otynkowanych belek modrzewiowych. W spokojnym powietrzu zimowym z kominów
wznosiły się ku niebu niebieskawe dymki i widok ten wydawał mi się niezwykle
przyjemny.
Skoworodino. Objuczony walizkami wpadłem na peronie w ramiona dwóch bardzo
miłych ludzi. Jeden z nich - o ładnej, bardzo regularnej twarzy - był naczelnym
redaktorem rejonowej gazety Amurska Gwiazda i nazywał się Kolewatow. Drugi -
nazwiskiem Guljow - był jego zastępcą. Mimo mych gorących protestów odebrali ode
mnie walizki i pomaszerowaliśmy ze stacji do hotelu.
- Musicie mieć wolne ręce - powiedzieli.
- Dlaczego?
- Przecież jest trzydzieści stopni mrozu. A wy w kapeluszu. Zakryjcie uszy rękami.
Zaledwie doba podróży pociągiem. W Chabarowsku jeszcze jesień, a tu zima. Surowy
klimat syberyjski. W styczniu, gdy Wierchojańsk melduje 70 stopni mrozu, w
Skoworodinie jest minus 50 stopni. Okazuje się, że im dalej na wschód, tym cieplej.
Decyduje o tym bliskość Morza Japońskiego i Pacyfiku. Najzimniej jest w centrum
ogromnego lądu Azji i w górach.
W okolicach Skoworodina zimom na ogół nie towarzyszą duże opady śniegu.
Termometr wskazywał minus 30 stopni, a ulice ledwo przyprószyło siwizną. W ziemi, na
głębokość metra, leży wieczna zmarzlina, dlatego okoliczne lasy nie są wysokie i nie
mają grubych pni; drzewa nie mogą zapuścić głęboko swych korzeni, a płytko uczepione
ziemi, wywracają się za silniejszym podmuchem wiatru. Jednak i tutaj poczynają już
rozpościerać się sady owocowe, w których rosną zaaklimatyzowane drzewka.
129
- Jak daleko stąd do Amuru, do Ałbazina? - dopytywałem się.
- Do Amuru jest około osiemdziesięciu kilometrów. Dojechać można miejscową
kolejką do osady Dżalinda. Potem trzeba przebyć jeszcze dwadzieścia kilometrów
wzdłuż brzegów rzeki.
- Konno?
- Zobaczymy. Amur tworzy granicę z Chinami, a na granicy, jak na całym świecie,
znajdują się strażnice „pograniczników”. Dzwoniliśmy do nich, powiedzieli, że gotowi
są wam pomóc w dotarciu do Ałbazina.
Szliśmy ulicą w pobliżu torów kolejowych. Jezdnia była nie brukowana, a chodniki
zrobione z desek, na których głośno dudniły nasze kroki. Po obydwu stronach uliczek
stały niskie, parterowe domki z drewnianych, nie otynkowanych bali. W jednym z tych
domów mieścił się hotel. Otrzymałem maleńki pokoik z wielkim blaszanym piecem, w
którym paliło się brzozowymi polanami.
Rozpakowałem się i umyłem po podróży. Potem naciągnąłem nauszniki i poszliśmy na
kolację do restauracji. Zbliżał się wieczór i moi mili gospodarze kazali mi się wcześnie
położyć spać. O trzeciej w nocy mieliśmy bowiem wyruszyć do Dżalindy.
Redaktor Kolewatow dowiedziawszy się, że jestem dziennikarzem, przyniósł mi
ostatni rocznik Amurskiej Gwiazdy, abym zapoznał się z gazetą i problemami
skoworodińskiego rejonu. Był wczesny wieczór i zupełnie nie chciało mi się spać.
Posłuszny jednak „rozkazom”, wlazłem pod kołdrę i zabrałem się do czytania.
Odczuwałem przyjemne ciepło, za oknami słyszałem dudnienie kroków na drewnianym
chodniku, od strony torów kolejowych dobiegało głośne porykiwanie syren parowozów.
Głos syren podobny do wołania statków, ciągle przypominał mi, że leżę nie na tapczanie
w swoim mieszkaniu, lecz w małym domku drewnianym, hen, daleko, na trasie
transsyberyjskiej kolei.
Czytałem o problemach rozwoju sadownictwa w rejonie Skoworodina, o projekcie
budowy elektrowni wodnej na Amurze w okolicy Dżalindy, o historii amurskiej linii
kolejowej. Zainteresowały mnie wspominki byłego partyzanta z czasów Wielkiej
Rewolucji Październikowej, bo w artykule dostrzegłem słowo „Ałbazin”. Po chwili jak
oparzony wyskoczyłem z łóżka i boso przebiegłem pokój. Począłem szperać w
walizkach szukając lupy. Znalazłem ją i znowu zasiadłem nad gazetą, a raczej nad
zamieszczoną w gazecie starą, pamiątkową fotografią z okresu walk partyzanckich.
Taaak Nie ulegało wątpliwości. Znowu natrafiłem na nić sensacyjnej sprawy, która
miała w Polsce swe tragiczne zakończenie.
Wspominki obejmowały okres pierwszych lat po rewolucji. Daleki Wschód
okupowany był przez Japończyków, którzy zawładnęli linią kolejową. W osadzie
Ignaszyno (słynnej z czasów Ignaszyńskiej Kalifornii, czyli Żełtugińskiej Republiki), we
wsiach: Pokrowka, Swierbiejewo i Dżalinda generał Siemionow organizował
białogwardyjskie sotnie46 kozackie. Amurem od Błagowieszczeńska nadpływały wojska
japońskie. Wkrótce okolice osady Skoworodino (w owym czasie - Ruchłowo) zajęły
wojska białogwardzistów i japońskich interwentów - władza radziecka została zniesiona.
Komuniści zdołali jednak dostarczyć do Moskwy około 1200 pudów złota z tutejszych
kopalń.
46 Sotnia (ros.) – oddział złożony ze stu żołnierzy.
130