Pies jest nieznośny i zostanie zastrzelony. Powiem
Charlesowi Pippeyowi, aby przyszedł jutro i to zrobił. Oho, sztorm nadchodzi. Wiatr wieje z północnego
wybrzeża. Uwiąż psa na noc i zapędź cielaki!
I wuj odszedł, zostawiając zrozpaczonego chłopaka na podwórzu.
Curtis patrzył ze smutkiem na nie podejrzewającego nic psa. Don usiadł przy jego nodze i rozglądał
się wesoło. Nie wyglądał na winowajcę. Czy to możliwe, że naprawdę zagryzł owcę?
34
– Nigdy w to nie uwierzę, stary druhu – powiedział chłopiec z mocą. Zaprowadził psa do szopy i
uwiązał. Potem legł obok i zanurzył twarz w falującym, gęstym futrze Dona. W sercu Curtisa rósł bunt,
przygnębienie i przerażenie.
Leżał tak do wieczora, pogrążony w gorzkich myślach i wsłuchiwał się w odgłosy szybko,
nadchodzącego sztormu. W końcu wstał, zapędził cielaki, a melancholijne skomlenie Dona ciągle
dźwięczało mu w uszach.
Jutro ucichnie na zawsze, pomyślał i zaszlochał, wlokąc się do łóżka. Przez długą chwilę leżał
nieruchomo, w końcu zapadł w męczący, głęboki sen, z którego wyrwało go dopiero wezwanie do
porannego udoju.
Wiatr wiał z większą furią niż kiedykolwiek. Ponad polami niósł się odgłos grzmotów, a fale wściekle
biły w odsłonięty brzeg. Sztorm objął całe wybrzeże na wschód od Bayside.
Kończyli właśnie śniadanie, gdy do kuchni wpadł Will Barrie.
– „Amy Reade” jest przy brzegu, na skałach Gleeson! – krzyknął. – Tłucze się o nie od samego rana!
Chodź, Curt!
Curt zerwał się i chwycił czapkę, wuj wypadł za nim, jeszcze bardziej poruszony. Gdy przebiegali
przez podwórze, usłyszeli szczekanie Dona.
– Wezmę go ze sobą – zdecydował Curtis – poczekaj, Will!
Droga pełna była ludzi zdążających ku przystani. Obok chłopców zatrzymał się jadący wozem Sam
Morrow. Krzyknął, żeby wsiadali. Był już raz na brzegu i wrócił do domu, by zdać relację ojcu. Wóz
trząsł strasznie, a Sam wykrzykiwał wieści o „Amy” pośród wyjącego wściekle wichru.
– Taak, jest źle! Łódź tłucze o skały ćwierć mili od brzegu. To przecież stara balia, przeciekająca i
przegniła. Morze jest nieprawdopodobnie wzburzone i fale dosłownie ją przykrywają. Żadna łódź nie jest
w stanie teraz płynąć na ratunek – fale od razu by ją zatopiły. Stary Paul szaleje – cały dobytek chce
oddać za ocalenie Oscara, ale nic nie da się zrobić.
Gdy dojechali do przystani, na brzegu kłębili się ludzie. Podobny do łupinki szkuner walczył z falami
na rafie. Stary siwy rybak z Harbour, do którego zwrócił się Sam, przecząco potrząsnął głową.
– Nic nie zrobimy, żadna łajba nie wytrzyma na takiej fali ni chwilki. Szkuner zaraz rozpadnie się na
kawałki. Okropne! To straszne, tak stać i gapić się na tonących sąsiadów!
Curtis z Willem zbiegli na sam brzeg. Krewni członków załogi „Amy Reade” już tam byli, wszyscy
zrozpaczeni, a Paul Stockton wprost szalał. Biegał wzdłuż brzegu, modlił się, płakał. Jego jedyny,
ukochany syn tonął właśnie na „Amy Reade”, a on nie mógł nic na to poradzić!
– Co oni robią? – Will zwrócił się do Martina Clarka.
– Usiłują rzucić nam cumę. Przywiązali do niej cienką linką drąg, by ją obciążyć. O, teraz młody
Stockton próbuje, ale to na nic. Wiry przy rafach są zbyt silne.
– Jak to? Don przyniesie linę – zawołał Curtis. – Don! Do nogi, Don!
Pies przybiegł z głośnym szczekaniem. Curtis przytrzymał go za obrożę i pokazał drąg, który młody
Stockton znów rzucił w fale. Don zaszczekał na znak, że zrozumiał i dał susa do wody. Gapie,
obserwujący sytuację, zakrzyknęli z radością i nadzieją, a potem zaległa cisza. Słychać było tylko ryk
sztormu i huk bijących o brzeg fal. Ludzie patrzyli na wspaniałego psa walczącego z żywiołem; jego
czarny łeb co chwilę pojawiał się na powierzchni wody i znikał. Gdy Don dopłynął do drąga, złapał go