Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Z jej dziobu wystrzelił silny strumień światła, wydobywając z ciemności szczyty rozkołysanych fal i trzepoczącą banderę ze znakiem brygady antynarkotykowej. Carlos! Terrorysta nie był kameleonem, ale także się zmienił. Postarzał się, schudł i wyłysiał, nie przypominał już niemal w niczym silnie zbudowanego mężczyzny, jakim zapamiętał go Jason. Tylko rysy śniadej, latynoskiej twarzy, teraz jeszcze dodatkowo przyciemnionej działaniem słońca, pozostały te same. Uciekł!
W chwili gdy dotarł do wąskiego gardła między rafami, silniki zawyły na zwiększonych obrotach i śruby, wściekle młócąc wodę, wypchnęły łódź na otwarte morze. Zaraz potem rozległy się słowa wypowiedziane po angielsku z silnym obcym akcentem, wzmocnione przez nadający im metaliczne brzmienie głośnik:
- Paryż, Bourne! Paryż, jeśli masz dosyć odwagi! A może woli pan pewien uniwersytet w Maine, doktorze Webb?
Bourne runął w liżące piaszczysty brzeg fale, a krew z otwartej rany na jego karku zmieszała się ze słoną wodą.
ROZDZIAł 18Steven DeSole, strażnik największych tajemnic Centralnej Agencji Wywiadowczej, wysiadł z trudem zza kierownicy. Znajdował się na opustoszałym parkingu przy niewielkim supermarkecie w Annapolis, w stanie Maryland; jedyne oświetlenie placu stanowił neon nieczynnej stacji benzynowej, w której oknie spał w najlepsze duży owczarek niemiecki. DeSole poprawił na nosie okulary w stalowych oprawkach i mrużąc oczy, spojrzał na zegarek, usiłując dostrzec fosforyzujące wskazówki. O ile mógł stwierdzić, było między piętnaście a dwadzieścia po trzeciej nad ranem, co oznaczało, że miał jeszcze trochę czasu. Bardzo dobrze. Musiał zebrać myśli, a nie mógł tego zrobić w czasie jazdy, gdyż z powodu zaawansowanej kurzej ślepoty musiał być maksymalnie skoncentrowany, a wynajęcie kierowcy lub taksówki nie wchodziło w grę.
Informacja, jaką otrzymał, składała się niemal wyłącznie z nazwiska. "Nazywa się Webb", powiedział człowiek, który do niego zadzwonił. "Dziękuję" - odparł DeSole, po czym wysłuchał ogólnego opisu, pasującego do co najmniej kilku milionów ludzi, podziękował jeszcze raz informatorowi i odłożył słuchawkę. Jednak zaraz potem w jego analitycznym mózgu, wyszkolonym w taki sposób, by magazynować i klasyfikować wszelkie mniej lub bardziej istotne dane, zabrzęczał dzwonek alarmowy. Webb... Webb... Amnezja? Klinika w Wirginii, wiele lat temu. Bardziej martwy niż żywy człowiek, przywieziony samolotem z nowojorskiego szpitala, o historii choroby oznaczonej takim stopniem tajności, że nie wolno jej było pokazać nawet w Białym Domu. Jednak pracownicy wywiadu często rozmawiają ze sobą po kątach, częściowo po to, by na chwilę zrzucić z barków choć część ciężaru ciągłych stresów, a czasem dlatego, żeby po prostu zaimponować koledze. W ten sposób DeSole dowiedział się o krnąbrnym, nieznośnym pacjencie dotkniętym amnezją, uczestniku niesławnej pamięci "Meduzy", podejrzewanym o to, że symuluje utratę pamięci. Czasem mówili o nim "Davey", a czasem po prostu "Webb". Utrata pamięci...? Aleks Conklin powiedział im, że człowiek, który zmienił tożsamość, by wytropić i zgładzić Carlosa, ten agent provocateur znany jako Jason Bourne, stracił pamięć, a niewiele brakowało, żeby i życie, gdyż jego zwierzchnicy nie chcieli uwierzyć, że dotknęła go amnezja! Więc to był ten "Davey"... Czyli David. David Webb i Jason Bourne to jedna osoba! Czy mogło być inaczej?
David Webb! To on był w posiadłości Swayne'a tej nocy, której Agencja dowiedziała się o samobójstwie generała; o zdarzeniu tym z nieznanych przyczyn nie poinformowała następnego dnia żadna gazeta. David Webb... Stara "Meduza". Jason Bourne. Aleksander Conklin. Ale dlaczego...?