Kiedy panna Marple podążyła za nią, usłyszała słowa przeprosin:
— Proszę mi wybaczyć. Prawie wpadłam na panią — głos brzmiał ciepło, przyjaźnie. — Właśnie przypomniałam sobie, że czegoś zapomniałam. To brzmi idiotycznie, ale jest prawdą.
— Drugie piętro? — zapytał windziarz. Panna Marple uśmiechnęła się i skinęła głową, przyjmując przeprosiny. Wyszła z windy i wolno powędrowała do swego pokoju, rozważając, jak to miała w zwyczaju, różne małe, nieważne problemy.
Na przykład — to, co powiedziała lady Sedgwick, nie było prawdą. Dopiero co udała się do swego pokoju i właśnie tam musiała sobie „przypomnieć, że czegoś zapomniała” (jeśli była to prawda) i zjechała, aby to coś znaleźć. A może zamierzała spotkać się z kimś, albo poszukać kogoś? Ale jeżeli tak było, co właściwie ujrzała, kiedy drzwi windy otwarły się. Co takiego zaniepokoiło i spłoszyło ją lak bardzo, że natychmiast zawróciła na górę?
Musiały to być dwie nowo przybyłe. Kobieta w średnim wieku i dziewczyna. Matka i córka? Nie — pomyślała panna Marple — na pewno nie matka i córka.
Nawet u „Bertrama”, dumała uszczęśliwiona, mogą zdarzać się interesujące sprawy.
Rozdział trzeci
— E… — czy jest pułkownik Luscombe? Kobieta w kapeluszu z fiołkami stała przy recepcji.
Panna Gorringe uśmiechnęła się na powitanie i natychmiast wysłała stojącego w pobliżu boya na poszukiwania. Nie musiał się jednak trudzić, gdyż w tej chwili pułkownik zjawił się w hallu i podszedł szybko do kontuaru:
— Dzień dobry, pani Carpenter — uścisnął uprzejmie jej dłoń, potem zwrócił się cło dziewczyny.
— Kochana Elwiro — ujął serdecznie jej obie ręce.
— Tak, tak. Bardzo się cieszę. Wspaniale, wspaniale. Siadajmy — wskazał paniom krzesła i usadowił je.
— Tak, tak — powtarzał. — Cieszę się bardzo. Wysiłek i brak swobody, z jakim to mówił, były widoczne. Potrafił tylko powtarzać, jak bardzo jest uradowany. Obie panie nie starały się mu pomóc. Elwira uśmiechała się miło. Pani Carpenter chichotała trochę bezmyślnie i gładziła swoje rękawiczki.
— Miały panie dobrą podróż?
— Tak, dziękuję — odparła Elwira.
— Żadnej mgły? Nic takiego?
— Och, nie.
— Nasz lot trwał o pięć minut krócej — poinformowała pani Carpenter.
— Tak, tak. To dobrze, bardzo dobrze — powtarzał starając się podtrzymać rozmowę. — Mam nadzieję, że ten hotel będzie paniom odpowiadał?
— Och, na pewno jest tu bardzo przyjemnie — powiedziała z entuzjazmem pani Carpenter, rozglądając się dokoła. — Jest bardzo komfortowy.
— Obawiam się, że dosyć staroświecki — rzekł pułkownik przepraszająco. — Nie ma … ee … dansingu, ani nic takiego.
— Przypuszczam, że nie — zgodziła się Elwira. Rozejrzała się obojętnie. Z całą pewnością podejrzewanie „Bertrama” o dansing było niemożliwe.
— Obawiam się, że za dużo tu starych pierników — powtórzył pułkownik Luscombe. — Powinienem był może umieścić cię w bardziej nowoczesnym hotelu. Jak wiesz, niezbyt dobrze znam się na tych sprawach.
— Tu jest bardzo przyjemnie — powiedziała grzecznie Elwira.
— To tylko na kilka nocy — ciągnął pułkownik.
— Pomyślałem, że moglibyśmy pójść dziś wieczorem na przedstawienie, może na musical — rzekł dosyć niepewnie, jakby nie wiedział, czy użył właściwego słowa — pod tytułem Rozpuśćcie włosy, dziewczyny. Mam nadzieję, że to coś dobrego.
— Cudownie — wykrzyknęła pani Carpenter. — To będzie prawdziwa rozkosz, prawda, Elwiro?
— Cudownie — powtórzyła dziewczyna obojętnie.
— A potem kolacja. W Savoyu?
Propozycja wywołała nowe okrzyki pani Carpenter. Pułkownik spojrzawszy ukradkiem na Elwirę, rozpogodził się nieco. Pomyślał, że jest zadowolona, choć wyraźnie nie zamierza wyrażać niczego więcej prócz grzecznego poparcia, ze względu na zachowanie pani Carpenter. „I nie winię jej”, powiedział sobie.
Zwrócił się do starszej kobiety:
— Może chciałaby pani zobaczyć pokoje, sprawdzić czy wszystko jest w porządku i tak dalej.
— Och, na pewno jest znakomicie.
— Jeśli coś nie będzie paniom odpowiadać, zmienimy to. Znają mnie tutaj bardzo dobrze.
Panna Gorringe wręczyła klucze nowo przybyłym:
— Numery 28 i 29 na drugim piętrze, z przylegającą łazienką.
— Pójdę na górę rozpakować rzeczy — zdecydowała pani Carpenter. — Może chcielibyście trochę pogawędzić tymczasem?
„Taktownie”, pomyślał pułkownik. „Trochę ostentacyjnie, ale jednak uwolniła nas na chwilę od siebie”. Chociaż, doprawdy nie miał pojęcia, o czym rozmawiać z Elwirą. Bardzo dobrze ułożona dziewczyna, zapewne, ale nie był przyzwyczajony do dziewcząt. Żona zmarła przy porodzie, dziecko wychowywała rodzina żony, a dom prowadziła mu starsza siostra. Syn ożenił się i wyjechał do Kenii, wnuki miały jedenaście, pięć oraz dwa i pół roku, i podczas jego ostatniej wizyty zajmowały się piłką nożną, rozmowami na tematy kosmiczne, pociągami elektrycznymi oraz jazdą na jego kolanach. Proste. Ale młode dziewczęta?
Zapytał Elwirę, czy chciałaby się czegoś napić. Zamierzał zaproponować piwo imbirowe lub oranżadę, ale uprzedziła go:
— Chętnie. Prosiłabym o dżin z wermutem.
Pułkownik Luscombe spojrzał na nią trochę niepewnie. Nie przypuszczał, że dziewczęta — ileż ona miała lat? — szesnaście? siedemnaście? — pijały dżin i wermut. Uspokoił się jednak pomyślawszy, że Elwira wie, co wypada. Zamówił dżin z wermutem i wytrawne sherry.
Odchrząknął i zapytał:
— Jak było we Włoszech?
— Dziękuję, bardzo przyjemnie.
— A ta szkoła, w której byłaś, u hrabiny Jak–jej–tam? Nie zanadto ponura?
— Hrabina jest dosyć surowa. Ale nie przejmowałam się nią.
Spojrzał niepewny czy odpowiedź nie brzmi dziwnie, ale ciągnął, jąkając się lekko, lecz czując się swobodniej niż poprzednio: