- Sól gorzka - stwierdziła Helenka stanowczo i bez namysłu. - Ale to takie więcej obrzydliwe. Z dobrej woli wypili?
- Trudno ocenić - zadumał się Karol. - Z dobrej, nie z dobrej, ale podobno wcale obrzydliwe nie było.
- To kruszyna i szakłak. Bo przecie nie rycyna, kto by rycynę wypił tak bez dania racji, chyba że z ziela, bo i to ziele podobno. Coś tam z nim robią.
Ostatnie zdania usłyszała wchodząca wreszcie do jadalni Justynka i okazja rozszerzenia wiedzy, pochodzącej od Konrada, od razu ją zainteresowała. Spojrzała na wuja.
- Przepraszam, czy ja dobrze słyszę? Ktoś u wuja przeczyścił wszystkim przewód pokarmowy? To co to znaczy?
Karol właściwie miał już dosyć wczorajszego kataklizmu żołądkowego i nie chciał się nad nim dłużej rozwodzić. Interesowały go flaczki z drobiu.
- Nic nie znaczy. Pani Helenka na ten temat wie najwięcej. Osobiście mnie ta epidemia nie dotkneła, i konsekwencji nie ma. Poproszę cytrynę.
Oznaczało to koniec rozmowy. W milczeniu już Justynka podała wujowi talerzyk z ćwiartkami cytryny. Helenka nieznacznie wzruszyła ramionami i udała się do kuchni, jej chlebodawca najwidoczniej miał jakąś fanaberię albo robił sobie takie dziwne dowcipy, przeszło mu na szczęście. Przezornie sprawdziła, żadna przyprawa nie zaplątała się w okolice zapasu herbaty, i pomieszała flaczki.
Malwina, mimo satysfakcji, poczuła się lekko wstrząśnięta. No proszę, wszystkim zaszkodziło, a jemu nic.Ten człowiek jest z żelaza, może nawet pistoletu na niego mało, kałasznikowa, rozpylacza, może powinn postarać się o bombę...?!
- Brydża zrobisz - powiedział Karol znienacka. Przez moment Malwina nie była pewna, do kogo to mówi, bo może do Justynki...? Nie, jednak do niej. Tak była zajęta myślą o bombie, że protest nawet w niej nie drgnął.
- Kiedy?
- W następny piątek. Dokładnie za dziesięć dni.
- I kto ma być na tym brydżu? Mam zaprosić Śliwińskich? Poziomiaków? To i Kręckich trzeba, Danusia by przyszła i Krystyna...
- Nikogo. To ma być brydż, a nie ploty. Ja ich zaproszę. Na dwa stoliki.
Z miejsca Malwina zapomniała o bombie i poczuła się urażona.
- To dlaczego właściwie ja mam tego brydża robić dla twoich gości? Grasz sobie z nimi gdzieś tam, a co ja mam do tego? Ja bym zagrała z moimi znajomymi, nie są gorsi od twoich, klub brydżowy nagle w domu zakładasz?
Justynka najchętniej kopnęłaby ciotkę pod stołem, ale miała do niej za daleko. Karolowi głos ścichł i pojawiły się w nim lekko syczące tony.
- I będzie przerwa na kolację. Kolacja ma być najwyższej klasy. Na dziewięć osób.
- Dziewięć? - zaczęła Malwina buntowniczo. Na dwa stoliki? To kto właściwie... Zarzewie ognia zgasiła Pufcia. Z wdziękiem wskoczyła na stół dokładnie przed nosem Karola i powąchała flaczki na jego talerzu, zamiatając mu ogonem po twarzy. Malwinie zamarły na ustach dalsze słowa, i które miały brzmieć: “...nie będzie jadł tej kolacji, a ja czy Justynka, a może obie nie jesteśmy godne zasiąść do stołu z twoją świtą? W Danii byłeś, czy zaprosiłeś króla...?", co, rzecz jasna, miałoby skutki straszliwe, Karol bowiem natychmiast uczepiłby się króla, od dawna leżącego w grobie, wytykając debilizm osobie, nieświadomej faktu, iż Danią rządzi królowa. Jednostka płci żeńskiej. Po czym, jak zwykle ostatnimi czasy, wybuchłoby ogólne piekło.
- No, no - powiedział Karol do kotki. - Lubisz te majeranki i szakłaki? Ostrożnie, to gorące. Czy koty nie dostały nic do jedzenia od wczoraj?
Justynka zerwała się z krzesła.
- Dostały - zapewniła, zdejmując Pufcię ze stołu i czując wyraźnie, że nawet gdyby nie lubiła kotów dotychczas, pokochałaby je od dziś. - Ale ona lubi takie różne nietypowe smaki, a zwykłe zioła i jarzyny krajowe jeszcze żadnemu kotu nie zaszkodziły. O ile w ogóle jakiś chciał je zjeść. Ona chce. To znaczy, chciewa... - zastanowiła się nagle. - Chciewa...? Czy chciwa? Forma niedokonana od chcieć...
Z kotem w ramionach popatrzyła na wuja pytająco. Karol się zainteresował wbrew ogarniającej go już złości.
- Ciekawe...
- Zaraz, czy to jest forma niedokonana? Bo przecież nie tryb... Robił, robił i nie zrobił...
- To raczej przejaw działalności naszego rządu - skorygował Karol uprzejmie. - Ale nie będziemy przecież rozmawiać o polityce. Pufcia chce niekiedy, Pucuś też?
- Też. Tyle że rzadziej.
- Zatem oba koty chciwają... Nie, jednak lepiej brzmi: chciewają. Mam wrażenie, że stworzyłaś nowe słowo, i obawiam się, z wielkim żalem, że jednak nie będę go używać, szczególnie w korespondenci urzędowej.
- Szkoda - westchnęła Justynka i, siadając znów przy stole, postawiła kotkę na podłodze. - Przeszłabym może do potomności. Ale jak nie, to nie.