Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Reynevan westchnął. Skompletowanie zamówionego ekwipunku trwało nieco dłu-
żej, niż planowano. Miast trzech, spędzili w Świdnicy bite cztery dni. Demeryt i Sam-
son nie narzekali, ba, wręcz radzi byli, mogąc poszwendać się po sławnych świdnic-
kich piwnicach i dogłębniej przebadać jakość tegorocznego marcowego. Reynevan na-
tomiast, któremu dla konspiracji włóczenie się po szynkach odradzono, nudził się w pra-
cowni w towarzystwie nudnego Szymona Ungera, złościł, niecierpliwił, kochał i tęsknił.
470
Pilnie liczył dni rozłąki z Adelą i za nic w świecie nie chciało mu wyjść mniej niż dwadzieścia osiem. Dwadzieścia osiem dni! Miesiąc bez mała! Zastanawiał się, czy i jak
Adela jest w stanie to znieść.
Piątego dnia rankiem oczekiwania nadszedł kres. Pożegnawszy się z drzeworytni-
kami, trzej wędrowcy opuścili Świdnicę, tuż za Bramą Dolną dołączając do długiej ko-
lumny innych wędrowców, konnych, pieszych, obładowanych, objuczonych, pędzących
bydło i owce, ciągnących wózki, pchających taczki, jadących na wehikułach najprzeróż-
niejszej konstrukcji i urody. Nad kolumną unosił się smród i duch przedsiębiorczości.
Do sporządzonej przez Szarleja listy ekwipunku Justus Schottel z własnej inicja-
tywy dołączył i dostarczył całkiem sporo rozmaitych, acz wyraźnie chaotycznie ze-
branych sztuk odzieży, wszyscy trzej wędrowcy zyskali więc szansę przeodziania się.
Szarlej skorzystał z szansy natychmiast i teraz prezentował się poważnie, ba, wojac-
ko nawet, odziany w pikowany haqueton, noszÄ…cy rdzawe i budzÄ…ce respekt odciski
pancerza. Poważny ubiór w magiczny iÅ›cie sposób zmieniÅ‚ też samego Szarleja — po-
zbywszy się błazeńskiego stroju demeryt wyzbył się też błazeńskich manier i odzywek.
Teraz siedział wyprostowany na swym pięknym cisku, opierał pięść o biodro i patrzył
471
na mijanych kupców z marsową miną, z prezencją jeśli nie Gawaina, to co najmniej Gareta.
Samson Miodek też zmienił wygląd, choć w dostarczonych przez Schottela pakun-
kach niełatwo było znaleźć coś na olbrzyma pasującego. Wreszcie udało się zastąpić
workowaty klasztorny chałat luźną krótką żurnadą i kapuzą powycinaną w modne ząb-
ki. ByÅ‚ to ubiór na tyle popularny, że Samson przestaÅ‚ siÄ™ — na ile byÅ‚o to możliwe
— wyróżniać z tÅ‚umu. Teraz, w kolumnie innych wÄ™drowców, każdy przyglÄ…dajÄ…cy siÄ™
widział szlachcica w kompanii żaka i sługi. Taką przynajmniej miał Reynevan nadzieję.
Liczył też, że Kyrielejson i jego banda, jeśli nawet zwiedzieli się o towarzyszącym mu
Szarleju, wypytujÄ… o dwóch — nie o trzech — podróżnych.
Sam Reynevan, wyrzuciwszy swe podniszczone i niezbyt świeże rzeczy, wybrał
z oferty Schottela obcisłe spodnie i lentner z modnie watowanym przodem, nadają-
cym sylwetce ptasi nieco wygląd. Całość uzupełniał beret, jaki zwykli nosić szkolarze
— jak choćby Å›wieżo poznany Jan von Gutenberg. Ciekawe, że wÅ‚aÅ›nie Gutenberg staÅ‚
się przedmiotem dyskursu, przy czym, o dziwo, wcale nie szło o wynalazek druku. Go-
ściniec za Bramą Dolną, biegnący do Rychbachu doliną rzeki Piławy, stanowił część
472
ważnego szlaku handlowego Nysa-Drezno i jako taki był bardzo uczęszczany. Tak bardzo, że zaczęło to drażnić czuły Szarlejowy nos.
— Panowie wynalazcy — gderaÅ‚ demeryt, opÄ™dzajÄ…c siÄ™ od much — pan Gutenberg
et consortes, mogliby wreszcie wynaleźć coś praktycznego. Jakiś, dajmy na to, inny
sposób komunikacji. Jakieś perpetuum mobile, coś, co porusza się samo, bez koniecz-
ności zdawania się na konie i woły, jak te tu, bez ustanku demonstrujące nam ogromne
zaiste możliwości swych kiszek. Ach, zaprawdę powiadam wam, marzy mi się coś, co
samo jedzie, nie zanieczyszczając zarazem środowiska naturalnego. Co? Reinmarze?
Samsonie? Hę? Co ty na to, przybyły z zaświatów filozofie?
— CoÅ›, co samo jeździ, a nie smrodzi — zastanowiÅ‚ siÄ™ Samson Miodek. — Samo
się porusza, a nie paskudzi na drogi i nie zatruwa środowiska. Ha, zaiste, niełatwy to
dylemat. Doświadczenie podpowiada mi, że wynalazcy go rozwiążą, ale tylko w części.

Podstrony