Grał świetnie w
koszykówkę. Z pruszkowskiego „Strzelca" przeniósł się do warszawskiej „Polonii" i w niedługim czasie stał się reprezentantem Polski.
„Murzyn", po ukończeniu szkoły rzemieślniczej „Mechaników", odbywał służbę wojskową w 1 pułku lotniczym w Warszawie, na Polu Mokotowskim. W każdą sobotę
przyjeżdżał do domu. Mechani
kiem był dobrym, szybko awansował do stopnia kaprala, poznał dokładnie silniki lotnicze i najbardziej lubił latać jako balast w czasie próbowania nowych samolotów „Łoś". Wiele nam opowiadał o tych lotach, gdy nie odrywał się od okienka, przez które mógł obserwować ziemię.
„Hrabia" zmienił następną szkołę ku utrapieniu rodziców. Jakoś, mimo naprawdę dużej inteligencji, nie dawał sobie rady z nauką. Tłumaczył nam z uśmiechem: „Warszawa jest za ładna i w kinach niepotrzebnie grają ciągle jakieś nowe filmy..."
Władek i Tadek ukończyli szkołę przemysłu poligraficznego i zaczęli pracować. Tadek w Łodzi, a Władek gdzieś w Warszawie.
Czekali na karty powołania do wojska. Rodzina Władka od razu mogła zmienić
mieszkanie. Przeprowadzili się z facjaty do większego mieszkania w domu numer 12, także na Stalowej. Władek wieczorami siedział u Irki, w małym domku na Zbikowie, i nie miał już ani czasu, ani chęci na sport lub muzykowanie.
Jego najbliższa sąsiadka Zosia, po ukończeniu gimnazjum Zana, zdała egzamin na
stomatologię. Nadal opiekowała się braćmi, doglądając ich nauki. W tym czasie rozkwitła wielka miłość do niej mego przyjaciela z beztroskich lat spędzanych w szkole powszechnej,
„Dziuni". Gdy coraz częściej spotykałem go na ulicy Sienkiewicza, spacerującego pomiędzy dworcem a domem Rejmera, przyciśnięty do muru — opowiedział mi o swoim uczuciu do Zosi. „Dziunia" był wtedy przystojnym blondynem, o wesołych niebieskich oczach, z dużymi zdolnościami rysunkowymi i ogromnym talentem narracyjnym. Opowieści mógł snuć
godzinami, pamiętając nie tylko stacje i przystanki, ale i przejazdy, mosty, semafory i zwrotnice, przez które przejeżdżał, prowadząc w czasie praktyki pociągi do Gdyni.
Pruszków chciał uczcić zmarłego Marszałka nazwaniem jego imieniem placu przed kościołem, jednak uznano po wielomiesięcznej dyskusji, że plac jest za mało reprezentacyjny
— i wniosek upadł.
W lipcu specjalna delegacja zawiozła do Krakowa urnę z ziemią z Pruszkowa,
przeznaczoną na kopiec na Sowińcu. Majolikową urnę wykonała fabryka fajansu, a ziemię pobierano z grobów powstańców, działaczy niepodległościowych i ofiar ostatniej wojny.
Orkiestry i różne delegacje żegnały odjeżdżających na placu przed dworcem.
W tym samym czasie trwał strajk w fabryce „Mechaników".
Duża część załogi nie chciała zgodzić się na nowe normy pracy. Jednak dyrekcja, nic dając się zastraszyć, odrzuciła żądania robotniczej delegacji i nastąpił tzw. lokaut, wymówiono pracę całej załodze, aby przyjmować tylko tych, którzy będą chcieli pracować według nowych norm. Gdy policja przystąpiła do usuwania pikiet strajkowych, coraz więcej ludzi przyjmowało nowe warunki.
Po pewnym czasie zapomniano o tym proteście, a gdy zaczęto wydajniej pracować, dla wielu rozpoczął się okres niespodziewanego dobrobytu. W czasie wieczornych rozmów na podwórkach Stalowej wymieniano nazwiska znajomych zarabiających 500 złotych
miesięcznie i z niedowierzaniem słuchano opowieści jednego z naszych sąsiadów, który już od kilku miesięcy otrzymywał wynagrodzenie w wysokości ponad tysiąc złotych, po
odtrąceniu podatku,
A były to czasy, gdy chleb kosztował 30 gr, mleko 25 gr, masło 3,20 zł, wołowina 1,20
zł, pomarańcze 1,30 zł, kilogram kawioru amurskiego tylko 12 zł, dolar 5,23 zł, a gram złota 5,92 zł. Za miesięczną pensję tysiąc złotych można było kupić działkę budowlaną w dobrym punkcie. Takie zarobki dla ludzi pamiętających nie tak dawne lata kryzysu były to po prostu sumy niewyobrażalne. Niektórzy z nich od razu kupowali działki, aby jak najszybciej rozpocząć budowę domu. Natomiast inni, zapominając o przeszłości, pragnęli tylko jednego: zaimponować znajomym i sąsiadom wytwornym ubraniem lub kupnem motocykla. Byli i
tacy, którzy rozglądali się za dobrym samochodem.
Wtedy właśnie, w następnych latach po lokaucie, o naszych dwóch ulicach zaczęto
mówić, źe jest to dzielnica milionerów. Było w tych słowach bardzo dużo ironii, ale na pewno jeszcze więcej zawiści.
W wyborach do sejmu, które odbyły się 8 września, podobnie jak większość kolegów i przyjaciół nie brałem udziału. Kandydaci na posłów byli wyznaczeni przez specjalne komisje, powołane przez tzw. ,czynnik społeczny", w skład którego wchodzili
przedstawiciele rządzącej sanacji. W Warszawie głosowało tylko 29 procent uprawnionych.
W połowie września po odbyciu służby wojskowej powrócili na