.. Harry. Oczywiście, chciałbym się z tobą zobaczyć. Lód na rzece
doskonale nadaje się do jazdy, ale nie wiem czy umiałbym przyjąć gromadę mło-
dych ludzi?
— Nie, ojcze. Nie zamierzałem nikogo sprowadzać. Nie myślałem sprawiać aż
takiego kłopotu. Krótko mówiąc: chciałbym przyjechać sam, pójść nad rzekę, po-
jeździć na łyżwach. Tak jak moja matka, to wszystko.
„Ten drań coś wie, na pewno coś podejrzewa. Więc chce pojeździć na łyżwach?
Na rzece, gdzie jego matka?” — myślał Rosjanin. Twarz jego skrzywiła się w gry-
masie nienawiści.
— Kiedy mogę się ciebie spodziewać?
— Za jakieś dwie godziny, mogę?
— Dobrze — odrzekł Szukszin. — Czekam na ciebie, Harry.
Zdążył odłożyć słuchawkę zanim zwierzęcy charkot nienawiści wybuchł, zdra-
dzając prawdziwe uczucie: „O, jak bardzo na ciebie czekam!”
166
167
Harry nie był w Edynburgu, w istocie znajdował się w hallu hotelu Bonnyrigg,
gdzie przebywał od kilku dni. Po rozmowie z ojczymem narzucił płaszcz i poszedł
do samochodu, starego, rozsypującego się morrisa, którego zakupił specjalnie na
tę wyprawę.
Jechał oblodzoną drogą na szczyt wzgórza oddalonego niecałe ćwierć mili od
starego domu. Zaparkował, wysiadł, przyglądał się budynkowi, wokół nie było
nikogo. Monotonny, zimowy krajobraz — przenikliwe zimno. Wziął lornetkę
w drżące palce i ukrył się między drzewami.
Szukszin wyszedł ze swojego gabinetu i pośpieszył do ogrodu. Potem pojawił
się w bramie płotu, stojącego wzdłuż rzeki, w rękach trzymał siekierę...
Harry powoli wypuszczał powietrze w mroźne otoczenie. Rosjanin przedarł się
przez kruche krzewy na brzeg rzeki, stąpał ostrożnie po lodzie. Obrócił się i rozej-
rzał dookoła, okolica była opustoszała.
Podszedł na środek szarej lodowatej połaci, pochylił się nad nią, wydawał się
być zadowolony. Harry przykuł wzrok do tego obrazu. Ojczym zachowywał się tak
kiedyś, z pewnością.
Wyznaczył siekierą krąg na chropowatej powierzchni lodu. Rąbał wzdłuż za-
znaczonej linii z siłą i zacięciem szaleńca, dopóki nie pojawiły się pierwsze bry-
zgi wody. Po chwili wielki krąg lodu, szeroki na trzy metry oddzielił się od zamar-
zniętej całości.
Zatrzymał się, raz jeszcze rozejrzał się dookoła. Obszedł przerębel dookoła
wpychając nogami okruchy lodu. Woda zaraz zamarznie, ale to miejsce nie będzie
bezpieczne jeszcze przez wiele godzin. Szukszin przygotowywał pułapkę, ale nie
wiedział, że ofiara obserwuje go przez cały czas.
Harry z trudem opanował drżenie. Widział zawziętą twarz wpatrzoną w roz-
pryskujący się lód. Twarz szaleńca, który z niewiadomych powodów pożądał ży-
cia Harry’ego, tak jak kiedyś pożądał — i zabrał — życie matce.
Wiktor Szukszin był zmęczony, fizycznie i psychicznie. Skończył pracę i skie-
rował się w stronę domu. Szedł po oblodzonych kamieniach. Odrzucił siekierę
i wszedł przez ogrodowe drzwi do gabinetu. Jeszcze dwa kroki... i zamarł!
Cały dom był pełen dziwnych mocy, wręcz cuchnął ESP, powietrze drgało od
obcych energii.
Drzwi ogrodowe zatrzasnęły się tuż za nim! Obrócił się.
— Kto...? Co...? — wykrztusił.
Naprzeciw stali dwaj mężczyźni, jeden z nich trzymał pistolet wycelowany pro-
sto w niego. Rozpoznał radziecki model broni. Poczuł jak przeznaczenie zaciska
go w swojej twardej dłoni. Myślał nieraz, że pewnego dnia może się spodziewać
wizyty, ale dlaczego teraz? Dlaczego w tej chwili?
166
167
— Siadajcie, towarzyszu — powiedział wyższy.
Maks Batu popchnął krzesło, na które Szukszin opadł. Batu stanął za oparciem,
Dragosani naprzeciwko., Emanacja ESP obezwładniała go, jego mózg pływał w ni-
cości. O tak, ci dwaj przybyli z pewnością z Zamku Bronnicy” — pomyślał.