Nagle tajemniczy latarnik, który dotarł już prawie do drzwi kuchni, zatrzymał się
i odwrócił w stronę wyjścia. Przez gromadkę małp przebiegł pomruk zdumienia i za-
niepokojenia.
Z ciemnych zakamarków kuchni znów wypełzł nieprzenikniony mrok. Po chwili i ja
usłyszałem dźwięk, który odciągnął uwagę małp od śmierdzącego znaleziska. Pomruk
silnika. Może ciężarówki. Był coraz głośniejszy.
Z werandy dobiegł ostrzegawczy krzyk.
Latarnik zgasił światło.
Zwiadowcy błyskawicznie opuścili kuchnię. Jedynym dźwiękiem, który mógł
świadczyć o tym nagłym odwrocie, było skrzypienie linoleum.
Małpy wycofały się z domu w całkowitej ciszy, z niesamowitą zręcznością, którą
wykazały już wcześniej, wchodząc do wnętrza budynku.
Zachowywały się tak cicho, że nie byłem pewien, czy rzeczywiście wybiegły na ze-
wnątrz. Podejrzewałem, że bawią się tylko ze mną, i że kiedy wyjdę z kuchni, rzucą
się na mnie całą chmarą, wrzeszcząc radośnie „Niespodzianka!”, by potem wydrzeć mi
oczy, odgryźć wargi i odczytać przyszłość z wnętrzności.
Warkot silnika był coraz głośniejszy, choć samochód musiał znajdować się jeszcze
w sporej odległości od bungalowu.
Podczas poprzednich wypraw do Fortu Wyvern nigdy nie słyszałem odgłosu silnika
czy jakiegokolwiek urządzenia mechanicznego. Zazwyczaj miejsce to jest tak ciche, że
mogłoby uchodzić za posterunek na krańcu świata i czasu, gdzie słońce już nie wscho-
dzi, a gwiazdy tkwią nieruchomo na niebie, jedynym zaś dźwiękiem jest wycie wiatru.
Kiedy ostrożnie wysuwałem się z szai na miotły, przypomniałem sobie pytanie,
które Bobby zadał mi podczas naszej ostatniej rozmowy: „Muszę się skradać czy mogę
zrobić to bez ceregieli?”.
Odparłem, że może sobie pozwalać. Nie chciałem jednak powiedzieć przez to, że
może wkroczyć tutaj z całą pompą. Prosiłem go także, żeby uważał na siebie.
Choć wtedy nawet nie przyszło mi na myśl, że Bobby może wjechać do Wyvern,
teraz byłem prawie pewien, że zbliżający się samochód to jego jeep. Powinienem był się
tego spodziewać. Bobby to w końcu Bobby.
Początkowo myślałem, że małpy przestraszyły się warkotu silnika, że uciekły
z obawy przed ewentualnym pościgiem policji czy wojska. Większość czasu spędzały
przecież z dala od cywilizacji, ukryte wśród wzgórz, a na wyprawy do Moonlight Bay
wyprawy, których cel pozostawał dla mnie tajemnicą — wybierały się tylko nocą, pod
80
81
podwójną osłoną ciemności i mgły. Nawet wtedy wędrowały jednak szlakami, które lu-
dzie raczej omijają z daleka; pustymi kanałami czy korytami wyschniętych rzek. Prawie
zawsze pozostają w ukryciu, przemykają się między nami niezauważone, niczym termi-
ty, które choć niewidoczne, żyją w ścianach domów, jak dżdżownice drążące tunele pod
naszymi stopami.
Jednak tutaj, na terenie, który znały lepiej niż ktokolwiek z Moonlight Bay, mogły
zareagować odważniej i bardziej agresywnie niż w samym mieście. Mogły nie uciekać,
lecz śledzić tajemniczy pojazd. Gdyby poczekały w ukryciu, aż kierowca zatrzyma się
i wysiądzie z samochodu...
Pomruk silnika był coraz głośniejszy. Samochód musiał znajdować się już gdzieś
w pobliżu, na którejś z sąsiednich uliczek.
Zapominając o ostrożności, starając się zrzucić ból z nogi, jakby był to jakiś do-
kuczliwy kundel, którego można odegnać mocnym kopniakiem, wyszedłem z kuchni
i kulejąc lekko, truchtem dobiegłem do salonu. Jadalnia była pusta, w salonie także nie
napotkałem żadnej z ruchomych pchlich farm.
Stanąłem przy oknie, z którego obserwowałem małpy, nim te zdecydowały się wejść
do domu. Przystawiłem czoło do szyby i wyjrzałem na ulicę. Stało tam jeszcze osiem,
może dziesięć małp, które po kolei znikały w otwartym kanale. Najwyraźniej pozostali
członkowie stada schowali się tam już wcześniej.
Na szczęście nie musiałem się już obawiać, że nienawistne rezusy obedrą Bobby’ego
ze skóry i przyozdobią jego czaszką jakieś małpie mieszkanko. Przynajmniej na razie.
Nie minęło nawet kilka sekund, a po małpach nie było już śladu. Opustoszała ulica
wyglądała jak sceneria z jakiegoś dziwnego snu, iluzoryczny obraz poskręcanych cieni
i srebrnego blasku księżyca. Przez chwilę miałem wrażenie, że małpie stado także było