Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Prawdę mówiąc, myślę o Elizabeth częściej, niż się do tego przyznaję - chociaż pewnie i tak wszyscy o tym wiedzą - ale nigdy nie rozmawiam o niej ani o tym, co się stało. Ludzie myślą, że jestem dzielnym macho, który usiłuje oszczędzać uczucia znajomych, nie znosi litości i tak dalej. Nic podobnego. Rozmowa o Elizabeth sprawia mi ból. Straszny. Przypomina jej ostatni krzyk. Przypomina te wszystkie pytania, które pozostały bez odpowiedzi. Skłania od rozważań o tym, co by było, gdyby (zapewniam was, że niewiele jest spraw równie przygnębiających jak myśli o tym, co by było gdyby). Znów budzi poczucie winy i przeświadczenie, choćby nie wiem jak irracjonalne, że silniejszy mężczyzna - lepszy mężczyzna - mógłby ją uratować.
Powiadają, że potrzebny jest czas, żeby oswoić się z tragedią. Z początku jesteś oniemiały. Nie potrafisz w pełni zdać sobie sprawy z ponurej rzeczywistości. To też nie jest prawdą. Przynajmniej w moim wypadku. Zrozumiałem wszelkie konsekwencje tego, co się stało, gdy tylko znaleźli ciało Elizabeth. Pojąłem, że już nigdy więcej jej nie zobaczę, nigdy nie przytulę, że nigdy nie będziemy mieli dzieci i nie zestarzejemy się razem. Wiedziałem, że to ostateczny wyrok, że nie będzie odroczenia ani apelacji, niczego nie da się wynegocjować.
Natychmiast zacząłem szlochać. Zanosiłem się od płaczu. Szlochałem tak prawie tydzień... bez przerwy. Płakałem w trakcie pogrzebu. Nikomu nie pozwoliłem się tknąć, nawet Shaunie i Lindzie. Spałem sam na naszym łóżku, z twarzą wtuloną w poduszkę Elizabeth, usiłując wyczuć jej zapach. Otwierałem szafy i przyciskałem jej rzeczy do twarzy. To wcale nie przynosiło mi ulgi. Było dziwaczne i bolesne. Lecz był to jej zapach, część niej, więc mimo wszystko robiłem to.
Pełni dobrych chęci znajomi - niektórych wolałbym nie znać - prawili mi zwyczajowe komunały, dlatego czuję, że powinienem was ostrzec: składajcie mi tylko krótkie kondolencje. Nie mówcie, że jestem jeszcze młody. Nie mówcie, że ona poszła tam, gdzie jest jej lepiej. Nie mówcie, że to część jakiegoś boskiego planu. Nie mówcie, że miałem szczęście, zaznawszy takiej miłości. Każdy z tych banałów doprowadzał mnie do szału. Sprawiał - co zabrzmi bardzo nie po chrześcijańsku - że gapiłem się na takiego idiotę, lub idiotkę, i zastanawiałem, dlaczego jeszcze oddycha, podczas gdy moja Elizabeth gryzie ziemię.
Wciąż słyszałem tę gadaninę: „lepiej kochać, a potem płakać”. Następna bzdura. Wierzcie mi, wcale nie lepiej. Nie pokazujcie mi raju, żeby potem go spalić. Częściowo taki był powód. Mój egoizm. Najbardziej jednak dręczyło mnie i bolało to, że Elizabeth została pozbawiona tylu rzeczy. Nie potrafię zliczyć, ile razy, widząc lub robiąc coś, myślę, jak bardzo podobałoby się to Elizabeth... i wtedy ból wraca na nowo.
Ludzie zastanawiają się, czy czegoś żałuję. Odpowiedź brzmi - tylko jednego. Żałuję, że były takie chwile, które zmarnowałem, robiąc coś innego, zamiast starać się ją uszczęśliwić.
- Doktorze Beck?
- Jeszcze minutkę - powiedziałem.
Chwyciłem mysz i umieściłem kursor nad ikonką „czytaj”. Kliknąłem i wyświetliła się cała wiadomość:
Do: dbeckmd@nyhosp.com
Od: 13943928@comparama.com
Temat: E.P.+D.B. /////////////////////
Wiadomość: Kliknij na to hiperłącze, czas całusa, w rocznicę.
Serce zmieniło mi się w bryłę lodu.
Czas całusa?
To żart, to musi być żart. Nie lubię zagadek. I nie lubię czekać.
Ponownie chwyciłem mysz i przesunąłem kursor na hiperłącze. Kliknąłem i usłyszałem, jak archaiczny modem zawodzi swą mechaniczną pieśń godową. W poradni mamy dość leciwy system komputerowy. Potrwało chwilę, zanim pokazała się przeglądarka sieciowa. Czekałem, myśląc: Czas całusa, skąd wiedzieli o czasie całusa?
W końcu zgłosiła się przeglądarka. Zameldowała błąd. Zmarszczyłem brwi. Kto to przysłał? Spróbowałem jeszcze raz i znowu pojawił się komunikat o błędzie. Przerwane łącze.
Kto, do diabła, wiedział o czasie całusa?
Nigdy nikomu o tym nie mówiłem. Rzadko rozmawialiśmy o tym z Elizabeth, zapewne dlatego, że nie odczuwaliśmy takiej potrzeby. Byliśmy staroświeccy jak Polyanna i takie sprawy zachowywaliśmy dla siebie. To naprawdę krępujące, ale kiedy pocałowaliśmy się pierwszy raz, przed dwudziestu jeden laty, sprawdziłem czas. Tak dla śmiechu. Odsunąłem się, spojrzałem na mój zegarek Casio i powiedziałem: „Szósta piętnaście”.
A Elizabeth odpowiedziała: Czas całusa.
Teraz jeszcze raz popatrzyłem na wiadomość. Powoli zaczynałem się wkurzać. To na pewno nie było zabawne. Można robić paskudne żarty za pośrednictwem poczty elektronicznej, ale...
Czas całusa.
Cóż, czas całusa będzie jutro po południu, o szóstej piętnaście. Nie miałem innego wyjścia. Będę musiał poczekać.
No dobrze.
Na wszelki wypadek zapisałem wiadomość na dyskietce. Otworzyłem menu wydruku i wybrałem „drukuj wszystko”. Niespecjalnie znałem się na komputerach, lecz wiedziałem, że czasem można wytropić pochodzenie wiadomości ze śmieci znajdujących się na końcu pliku. Usłyszałem pomruk drukarki. Ponownie spojrzałem na nagłówek. Znów policzyłem kreski. Wciąż było ich dwadzieścia jeden.
Pomyślałem o naszym drzewie, o pierwszym pocałunku i nagle w tym ciasnym, dusznym gabinecie poczułem truskawkowy zapach Pixie Stix.
2
W domu czekał mnie następny wstrząs związany z przeszłością.
Mieszkam za mostem Jerzego Waszyngtona, jadąc od strony Manhattanu - w typowym podmiejskim osiedlu będącym marzeniem Amerykanina. Green River w stanie New Jersey, wbrew swej nazwie, jest miasteczkiem bez rzeki i z niewielką ilością zieleni. Dom należy do dziadka. Zamieszkałem z nim i kawalkadą pielęgniarek-cudzoziemek trzy lata temu, po śmierci Nany.
Dziadek ma alzheimera. Jego umysł trochę przypomina stary czarno-biały telewizor z uszkodzoną anteną pokojową. Odbiera lub nie, w niektóre dni lepiej niż w inne, ponadto trzeba ustawić antenę w pewien szczególny sposób i nie ruszać jej, a i tak odbiór jest przerywany okresowymi zakłóceniami. A przynajmniej tak było. Ostatnio jednak - jeśli w dalszym ciągu mam się posługiwać tą przenośnią - telewizor ledwie migocze.
Nigdy zbytnio nie lubiłem dziadka. Był apodyktycznym, staroświeckim i małomównym człowiekiem, który uzależniał swe uczucia od tego, czy spełniałeś jego oczekiwania. Milczący i szorstki mężczyzna, macho w dawnym znaczeniu tego słowa. Wrażliwy wnuk, który nie był sportowcem, pomimo dobrych wyników w nauce nie budził jego zainteresowania.