Zamknięte. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie użyć wytrychów, ale nie bardzo przemawiała do mnie wizja długiego manipulowania przy zamku. Na pewno można to załatwić o wiele prościej. Wróciłam do recepcji, opuszczonej i ciemnej o tak późnej porze. Wsunęłam się za ladę i przeszukałam szufladę po szufladzie. Cały czas nasłuchiwałam uważnie, by natychmiast wychwycić najmniejszy choćby dźwięk zwiastujący nadejście niepożądanej osoby. Na dnie jednej z szuflad znalazłam metalowe pudełko z przegródkami, które otworzyłam bez trudu. W środku odkryłam całe mnóstwo kluczy – wszystkie dokładnie opisane. Punkt dla mnie. To było o wiele bardziej emocjonujące niż polowanie na grubą zwierzynę. Chcąc się zabezpieczyć, wzięłam trzy klucze: do biura administracji, izby przyjęć i archiwum medycznego. Zamknęłam pudełko i szufladę i znów ruszyłam ostrożnie korytarzem.
Zaczęłam od biura administracji. Ręce drżały mi trochę, jakieś 1,2 stopnia w skali Richtera, ale poza tym było w porządku. Kiedy już znalazłam się w środku, nie odważyłam się zapalić światła, choć same drzwi wyglądały solidnie. Bałam się jednak, że ktoś wjeżdżający na parking może się zastanowić, dlaczego o tej porze w biurze pali się światło. Sięgnęłam więc za dekolt i wyjęłam zza stanika malutką latarkę. Była cała ciepła i dawała wąziutki promyk światła, ale wystarczyło mi to w zupełności. Chwilę poświęciłam na zorientowanie się w terenie. Widziałam już to biuro za dnia, więc mniej więcej wiedziałam jak wygląda.
W głębi za ladą stało biurko Merry, połączone tylną ścianką z drugim, identycznym. Oprócz niego znajdowało się tam parę wózków na segregatory, kopiarka i kilka metalowych szafek przy ścianie. Ekran komputera Merry był czarny, lecz niczym małe serce pulsowała na nim bursztynowa kropeczka. W ciemności nie widziałam dużego zegara na ścianie, ale słyszałam jego nieustanne tykanie, gdy sekundnik wędrował dookoła tarczy. Po mojej prawej stronie znajdowały się drzwi do gabinetu doktora Purcella, gdzie rozmawiałam z panią Stegler. Drzwi po lewej stronie łączyły biuro z archiwum medycznym. Skierowałam promień światła na zegarek. Była 22:22.
Ostrożnie spróbowałam przekręcić gałkę w drzwiach prowadzących do archiwum. Na szczęście nie były zamknięte na klucz. O, radości. Przesunęłam słabym promieniem latarki po ciemnym wnętrzu i znalazłam tam cztery biurka, stolik do pracy, kilka krzeseł i kopiarkę. Pod ścianami stały szafki na akta, a ich podwójny rząd ustawiono również na środku pomieszczenia. W przeciwległej ścianie zauważyłam jeszcze jedne drzwi. Podeszłam do nich i przekonałam się z radością, że również nie są zamknięte na klucz. Wsunęłam głowę do środka i okazało się, że patrzę na izbę przyjęć. Wszystkie trzy pomieszczenia były połączone wewnętrznymi drzwiami. Byłam pewna, że pracownicy archiwum, sekretarki i urzędnicy z recepcji doceniają łatwość, z jaką mogą się przemieszczać bez potrzeby wychodzenia na korytarz. Z minuty na minutę było mi coraz raźniej na duszy.