Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

..
- Dyplomatycznie! Chciał się zgodzić, że owszem powinien zawiadamiać, że wyjeżdża albo co! A ciocia znów mu wytknęła, a on już taki jest i sama ciocia mówiła, że jest, jaki jest, ale ciocia go kocha!!!
Nader szczęśliwie padło słowo, które przypomniało Malwinie odgrywaną rolę. Prawda, przecież kocha Karola i żyć bez niego nie może, prawda, przecież Justynka ma być świadkiem, prawda, miała udawać anioła... Coś jej chyba źle wyszło...
- No to ty mi go tu nie buntuj - powiedziała żałośnie.
Justynka odczuła w sobie nagłą chęć walenia głową w stół znacznie porządniej niż czyniła to ciotka. Zamilkła. Sprawa wydała jej się beznadziejna.
W antrakt wkroczyła Helenka.
- Całkiem już zimne to wszystko - rzekła z naganą, sięgając po naczynia na stole. - Jak pani jeszcze chce jeść, to ja podgrzeję, ale prawdę powiedziawszy, mogłaby pani już przestać. O jakim tam buntowaniu pani opowiada, Justynka naszego pana w lepszy humor wpędziła, a gadali, sama słyszałam, żeby się dogadać. Ja się nie wtrącam i nic nie mówię, ale teraz to już pani całkiem przesadziła, Justynka dobre dziecko zawsze po pani stronie. I na co to pani jeszcze taka wojna? I z kim? Z rodzoną siostrzenicą? Tylko patrzeć, jak pani z całym światem wojować zacznie. Słowa Helenki Malwina zrozumiała o wiele lepiej niż wszystkie wypowiedzi siostrzenicy i męża. Tknęła ją odkrywcza myśl, jakże, wszak świadków powinnna mieć po swojej stronie, nie daj Boże obrażą się i będą świadczyć przeciwko. Okropność, musi na­tychmiast odwrócić kota ogonem!
Zalała się łzami.
- Hę... Hę... Hę... - wyszlochała, co Justynkę przeraziło śmiertelnie, sądziła bowiem przez mo­ment, że w ten straszny sposób ciotka prezentuje jakiś rodzaj drwiącego śmiechu. - Hę... Helenka ma rację! Ja już sama nie wiem, co mówię! Nie słuchaj, moje dziecko, ja się tak zdenerwowałam, a wy­glądam jak mazepa, Karol też ma rację, a ja tak mu się chcę podobać...! I rozmawiać...! I żeby on słuchał...!
- Byłoby dobrze, gdyby czasem i ciocia posłu­chała - powiedziała Justynka bezlitośnie i pomogła Helence sprzątnąć ze stołu.
Malwina posiedziała jeszcze chwilę, po czym pod­niosła się, bo w zasięgu ręki nie miała już nic do je­dzenia. Przez okropny chaos uczuciowy przedarła się jej jedna myśl, ta o wyglądzie. Łazienka z lustrem i kosmetykami stają się nagle jedynym, właściwym dla niej miejscem pobytu.
Zważywszy, iż sztukę zadbania o twarz Malwina miała w pełni opanowaną od najmłodszych lat, już po półgodzinie wygrała walkę z mazepą. Całkowicie odmienny stan oblicza odmienił także stan jej umysłu. Poczuła się zdolna do myślenia.
Trucizna Karolowi nie dała rady. Złodzieje samochodowi prezentowali opieszałość skandaliczną, ale możliwe, że to sam Karol przez złośliwy przypadek utrudniał im pracę. Brama nadal zepsuta, zatem nic straconego, nadzieje istnieją. Co więcej...? Może jednak wynająć płatnego zabójcę? Czy oni potem szantażują swoich klientów...? I ile taki może kosztować...?
A w końcu, niech będzie, osobiście kupi broń palną na którymś bazarze i zastrzeli go, zacierając starannie ślady. W takim zaś wypadku jedyny ratunek dla niej będzie stanowiło to alibi, nie bardzo wprawdzie doskonałe, ale oparte na jej niewzruszonej miłości do Karola.
Zważywszy, iż kolacja została skonsumowana dość wcześnie, a Karol na razie zamknął się w gabinecie, Malwina była pewna, że mała przekąska przed snem okaże się niezbędna. Pewność brała się z doświadczenia. Mogło to nastąpić wcześniej lub później, porę trudno było przewidzieć, zatem wysiłki należało chwilowo skierować na świadków. Zatrzymać Justynkę i Helenkę, żeby nie poszły do siebie, żeby widziały na własne oczy, jak ona go kocha, żeby nie zalągł się w nich najmniejszy cień głupiego podejrzenia...
Oba jej przyszłe, żywe dowody niewinności, nieco zaskoczone i zdziwione, poddały się presji. Zatrudnione przy produkcji owej przewidywanej przekąski, niewiele miały wprawdzie do roboty, ale za to bardzo dużo do wysłuchania. Malwina wybuchnęła uczuciowymi zwierzeniami, tłumacząc swoje wybryki, nawet dość logicznie, histerią nie do opanowania, niepew­nością w kwestii wszelkich poczynań Karola, obawa­mi o niego i wynikłą z tego wszystkiego przesadą. No i tą miłością bez granic, szarpaną pazurami zwątpie­nia, bo może on już jej wcale nie kocha...?
Ogłuszyła swoich, tak starannie urabianych, świad­ków doszczętnie.