Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- To Skallin! - zawołała Ginger.
- Ten głos poznałbym wszędzie - zgodził się Victor. - Hej, Skal­lin! To ja, Victor!
Zapadła niespokojna cisza.
- To mój przyjaciel Victor! - zahuczał głos Skallina.
- Znaczy my go nie zjemy?
- Nikomu nie wolno zjadać mojego przyjaciela Victora! Wyko­piemy go, bardzo szybko!
Rozległo się chrupanie. Po chwili jakiś inny troll poskarżył się:
- Oni nazywają to piaskowiec? Ja to nazywani paskudztwo. Znowu zgrzytanie.
- Nie rozumiem, czemu nie możemy go zjeść - odezwał się trzeci głos. - Kto się dowie?
- Ty prymitywny trollu! - zganił go Skallin. - O czym ty my­ślisz? Zjadasz ludzi, a wszyscy śmieją się z ciebie i mówią: „To jakiś uszkodzony troll, nie umie się zachować w grzecznym towarzystwie”. Przestają ci płacić po trzy dolary dziennie i odsyłają w góry.
Victor wydał z siebie coś, co - miał nadzieję - zabrzmiało jak swobodny śmieszek.
- Zabawni są, prawda?
- Boki zrywać - mruknęła Ginger.
- Oczywiście, całe to gadanie o jedzeniu ludzi to zwykłe prze­chwałki. Prawie nigdy tego nie robią. Nie musisz się martwić.
- Nie martwię się. W każdym razie nie tym. Martwię się, ponie­waż chodzę przez sen i nie mam pojęcia dlaczego. Z tego, co mó­wisz, wynika, że chcę obudzić jakąś śpiącą istotę. To straszna myśl. Coś wdarło mi się do głowy.
Zgrzytały odciągane na boki głazy.
- Wiesz, co mnie dziwi? - spytał Victor. - Kiedy ludzie są, no wiesz... opętani, to ta, no... moc opętująca zwykle się nie przejmu­je ani tymi ludźmi, ani nikim innym. Rozumiesz, nie kazałaby ci mnie związać, ale raczej walnąć czymś w głowę.
W ciemności chwycił ją za rękę.
- Ten olbrzym na płycie - powiedział.
- Tak?
- Widziałem go wcześniej. W tej książce, którą znalazłem. Są tam dziesiątki jego portretów, a ci ludzie musieli uznać za bardzo ważne, żeby trzymać go za zamkniętymi wrotami. Tak mówią pik­togramy... myślę. Wrota... człowiek. Człowiek za bramą. Więzień. Widzisz, jestem pewien, że to był powód, dla którego wszyscy ci ka­płani, kaznodzieje czy kto tam jeszcze musieli wychodzić na wzgó­rze i trzy razy dziennie wznosić modły...
Blok tuż przy jego głowie został nagle odsunięty na bok i przez otwór wlało się słabe światło, a zaraz wczołgał się Laddie, próbując równocześnie lizać Victora po twarzy i szczekać.
- Tak, tak. Dobra robota, Laddie. - Victor starał się go ode­pchnąć. - Dobry piesek. Dobry Laddie.
- Dobry Laddie! Dobry Laddie!
Szczekanie strąciło ze stropu kilka kamiennych odłamków.
- Aha! - zawołał Skallin.
Victor i Ginger wyjrzeli przez otwór. Za Skallinem dostrzegli głowy kilku innych trolli.
- To nie małe dzieci - stwierdził ten, który narzekał na zakaz je­dzenia. - Wyglądają łykowate.
- Już ci mówiłem - przypomniał groźnie Skallin. - Nie wolno jeść ludzi. Są z tego same kłopoty.
- A może tylko noga? Wszyscy będą...
Skallin podniósł półtonowy kamienny blok, zważył go w ręku i uderzył drugiego trolla tak mocno, że kamień pękł.
- Mówiłem - zwrócił się do leżącej postaci. - Trolle takie jak ty psują nam opinię. Jak możemy zająć należne nam miejsce w społeczności istot myślących, jeśli takie uszkodzone trolle jak ty cały czas przynoszą nam wstyd?
Sięgnął przez otwór i wyciągnął Victora na zewnątrz.
- Dzięki, Skallin. Hm... Tam jest jeszcze Ginger.
Skallin szturchnął go porozumiewawczo, znacząc żebra sinia­kami.
- Rozumiem - powiedział. - I to w pięknym jedwabnym nagoliżu. Znaleźliście dobre miejsce, żeby bliżej się poznać. A potem Dysk się dla was zakołysał, co?
Pozostałe trolle uśmiechnęły się ze zrozumieniem.
- Hm, no tak, myślę... - zaczai Victor.
- To nieprawda! - warknęła Ginger, przeciskając się przez otwór. - Wcale nie...
- Owszem, prawda - przerwał Victor, dając jej nerwowe znaki rękami i brwiami. - Szczera prawda. Masz absolutną rację, Skallin.
- Tak - odezwał się jeden z trolli za plecami Skallina. - Widzia­łem oni w migawki. On ją cały czas całuje i porywa.
- Chwileczkę... - zaczęła Ginger.
- A teraz uciekajmy stąd szybko - rzekł Skallin. - Cały strop wy­gląda mi na uszkodzony. W każdej chwili może się zawalić.
Victor podniósł głowę. Kilka bloków osunęło się niebez­piecznie.
- Masz rację - przyznał.
Chwycił protestującą Ginger za rękę i pociągnął ją korytarzem. Trolle podniosły powalonego ziomka, który nie potrafił się zacho­wać w grzecznym towarzystwie, i ruszyły za nimi.
- To było obrzydliwe - szepnęła Ginger. - Sugerowałeś, że my...
- Cicho bądź! - rzucił Victor. - Co miałem im powiedzieć? Ja­kie wytłumaczenie by do nich przemówiło? O czym, twoim zda­niem, powinni się wszyscy dowiedzieć?
Zawahała się.
- No dobrze - ustąpiła. - Ale mogłeś przecież wymyślić coś in­nego. Mogłeś powiedzieć, że badaliśmy ten tunel, że szukaliśmy, na przykład skamielin...
Umilkła.
- Tak, w środku nocy, z tobą w jedwabnym nagoliżu... A wła­ściwie co to jest nagoliż?
- On chciał powiedzieć: w negliżu.
- Nieważne. Wracajmy do miasta. Potem zdążę się może parę godzin przespać.
- Co to znaczy: potem?
- Musimy postawić tych chłopcom po dużym drinku... Spod wzgórza rozległ się grzmot. Chmura pyłu wypłynęła przez wrota i spowiła trolle. Pozostała część stropu runęła.

Podstrony