- Jest dość blisko. Widzę go dzisiaj już trzeci raz.
- Co to znaczy? - zapytał Ulfilo. Stał obok dwóch Aquilończyków, którzy wyszli zaczerpnąć powietrza.
- Nie wiem i nie podoba mi się to - odrzekł Conan.
- To może nic nie znaczyć - powiedział Wulfrede. - Żółwia obiegła plotka, że żeglujemy na rzadko odwiedzane wody. Może ci z tego okrętu myślą, iż odkryliśmy dobre miejsce do handlu i płyną za nami, aby zobaczyć, gdzie ono jest.
- W dalszym ciągu to mi się nie podoba - mruknął Conan. - Mamy dość zmartwień związanych z czekającymi nas niebezpieczeństwami. Nie lubię zawracać sobie głowy tym, co już minęło.
- A co jest przed nami? - spytał Springald.
- Widzisz te wyspy? - Conan wskazał szare kontury lądu daleko na horyzoncie. - To Krwawe Wyspy. Każdy statek przepływający między nimi a kontynentem zostaje zaatakowany przez piratów.
- Nie możemy ich ominąć od strony morza?
- Wiatry i woda są tam bardzo niebezpieczne - poinformował Wulfrede. - Żeglowanie tamtędy oznaczałoby utratę lądu z oczu. Lekka zmiana kierunku wiatru mogłaby cisnąć nas daleko w morze, a tam prąd niósłby nas jeszcze dalej. Bliżej wysp są niebezpieczne skały. Wierzcie mi, mniej ryzykowne jest przepłynięcie między wyspami a kontynentem.
- Wobec tego obejrzyjmy broń - flegmatycznie powiedział Ulfilo.
- W dalszym ciągu pozostaje problem naszego towarzystwa - powiedział Conan. - Zaczekajmy do zmroku, zawróćmy i wedrzyjmy się na pokład, zanim tamci zorientują się, o co chodzi.
- Mamy wedrzeć się na obcy statek na pełnym morzu bez ostrzeżenia? - Wulfrede roześmiał się na całe gardło. - Toż to korsarstwo!
Kilku marynarzy ryknęło śmiechem w ślad za kapitanem.
- I co z tego? - zapytał Conan. - Mało prawdopodobne, że trafimy przed sąd.
- Nie. To mój okręt i powiadam, że zajmiemy się korsarzami czekającymi przed nami. W odpowiednim czasie weźmiemy się za tych z tyłu. - Kapitan poszedł na dziób, by dopilnować przygotowań do walki.
Conan był wściekły, jednak nim zdążył wybuchnąć, podszedł do niego Springald i położył mu rękę na ramieniu.
- JesteÅ› niezadowolony, przyjacielu?
- Niezadowolony i zdumiony - przyznał Conan.
- Jak to?
- Po pierwsze, według mnie błędem jest angażowanie się w potyczkę z wrogiem z przodu, kiedy drugi zagraża nam od tyłu. To kiepska taktyka. Po drugie, nigdy nie znałem Vana, który nie rwałby się do walki. Dlaczego ten człowiek unika konfrontacji z prześladowcami?
- Być może ma racje. Być może to tylko handlowy rywal. Wulfrede jest kapitanem kupieckiego statku, który przemierzał te wody wiele razy. Chyba powinniśmy ufać jego sądom.
- Mamy pewien wybór: bunt - mruknął Conan.
- Chodź ze mną - powiedział Springald. - Mój przyjaciel i ja mamy do ciebie parę pytań, w związku ze zbliżającym się starciem z tymi morskimi bandytami.
Conan podążył za Aquilończykiem na rufę, gdzie czekał Ulfilo. Szlachcic badał kciukiem ostrze masywnego miecza.
- Możemy zostać zaatakowani - zaczął. - Czego mamy się spodziewać?
- Ci ludzie nie urządzają napadów z dala od rodzinnych wysp - powiedział Conan. - Atakują z wielkich piróg, obsadzonych dwudziestoma wioślarzami.
- Jak walczÄ…?
- Większość używa włóczni, chociaż niektórzy wolą wielkie noże czy krótkie miecze. Czasami mają łuki, chociaż nie są zbyt dobrymi strzelcami, a kołysanie łodzi dodatkowo utrudnia celowanie. Wiosłują jak szaleni, aby szybko wspiąć się na pokład i walczyć wręcz. Są dzicy i nieulękli. Mają skórzane tarcze, długie i wąskie, nie noszą żadnej zbroi. Rzadko rzucają włóczniami, używają je raczej do bezpośredniej walki.
- Wygląda na to, że nie są zbyt niebezpieczni - stwierdził Ulfilo.
- Człowiek, który nie dba o własną skórę, zawsze jest niebezpieczny - upomniał go Conan. - Widziałem wojowników, którzy z radością zatapiali zęby w gardle przeciwnika, gdy ten rozpruwał im brzuch. Jeśli dojdzie do abordażu, na pokładzie zrobi się tłok. Dlatego marynarze wolą krótkie miecze. I nie próbuj walczyć w taki sposób, w jaki robiłbyś to na lądzie, na prostych nogach. Na statku musisz balansować, gdyż pokład nigdy nie przestaje się ruszać. Miej ugięte nogi i nigdy nie atakuj, kiedy stracisz równowagę. Broń się, dopóki znów nie staniesz pewnie na nogach i wtedy uderzaj.
Ulfilo wyglądał na urażonego tym pouczaniem, ale Springald przysłuchiwał się w uwagą. Malia była opanowana jak zwykle. Jeśli jej twarz wyrażała cokolwiek, to tylko zainteresowanie zbliżającym się starciem.
Gdy podpływali do wysp, przygaszeni żeglarze zapomnieli o swoich piosenkach i ordynarnych żartach. Ich oczy przeczesywały widnokrąg, a dłonie wędrowały ku broni, by pieszczotliwie pogładzić rękojeść albo sprawdzić, czy klinga jest dostatecznie ostra. Pierwszą i drugą wyspę minęli spokojnie. Trzecia wyspa leżała najbliżej kontynentu. Kiedy przepływali wąską cieśninę, marynarz na oku krzyknął:
- Pirogi! Pirogi! Czarne diabły pędzą na nas!
Wulfrede biegiem rzucił się do relingu.
- Gdzie sÄ…?
- Z przodu na sterburcie, wypływają zza tej wielkiej skały tuż za południowym przylądkiem wyspy!
- Ilu? - ryknÄ…Å‚ Conan.
- Widzę trzy łodzie, ale chyba wychodzi następna!
Ulfilo wyszedł na pokład, zapinając stalowy półpancerz.
- Kiedy tu będą? - spytał Cymmerianin.
Wulfrede wzruszył ramionami.
- To zależy, jak twardzi są ich wioślarze i czy będą nas ścigać. Jeśli pożeglujemy wystarczająco szybko i miniemy ich, zanim zbliżą się do nas, może unikniemy walki.
- Nie możemy zwiększyć szybkości za pomocą wioseł? - zapytał Springald, wychodząc na pokład. Miał stalowy hełm z misiurką opadającą na ramiona i lekką kolczugę z posrebrzanej stali. W ręku trzymał obnażony miecz, a na lewym przedramieniu małą stalową tarczę.