Czterech wykwalifikowanych robotników, ludzi w starszym wieku, mogło sta-
nowić najbardziej precyzyjną łączność między inżynierem a wszelkimi innymi grupami czy
32
organizacjami, również kontrrewolucyjnymi – przewidywał major Wrzos. Starannie rozpra-
cowano czterech pracowników inżyniera. Nie stwierdzono jednak nic podejrzanego.
Warsztat, w którym inżynier spędzał dwie trzecie dnia, coraz więc liczniej odwiedzali inte-
resanci. Pojawiły się nowe zlecenia – i jeżeli nawet nie mógł ich, zawalony robotą, przyjąć,
trwały rozmowy, pertraktacje, namawiania, przerywane odwiedzinami innych klientów. Pań-
stwowe zakłady przemysłowe zaczęły nagle mnożyć liczbę swych pracowników kontaktują-
cych się z warsztatem inżyniera Suchowilka. Leżący w szufladzie biurka majora Wrzosa gra-
ficzny wykaz kontaktów przemysłowych inżyniera nie miał już białych plam ani znaków za-
pytania. Każde nazwisko było sprawdzone – i uzasadnione. Każda instytucja wysyłająca do
żoliborskiego warsztatu swych pracowników – starannie przeanalizowana. Aż mnożyć się
zaczęły zabawne epizody. Obcy sobie wzajemnie agenci informowali o pojawieniu się w oto-
czeniu inżyniera nowych twarzy, klientów nieoczekiwanych, o tożsamości nagle bardzo trud-
nej do ustalenia. W departamencie Wagnera major Wrzos natychmiast rozwiązywał te krzy-
żówki – z rosnącym wciąż rozczarowaniem.
Nic. Nic. Nic.
Nie stwierdzono żadnych najlżejszych porozumień, najmniejszych związków mogących
stanowić wskazówkę jakichś konszachtów politycznych. Rozmowy w kawiarni, których
istotne fragmenty docierały do tych, co pragnęli je usłyszeć, były najbardziej banalną gadani-
ną znajomych, mocno już sobą znudzonych, przeważnie z rzędu malkontentów, ograniczają-
cych się do jałowych utyskiwań, plotkarskich powtórzeń, kombatanckich wspominków. W
mieszkaniu inżyniera rozmowy te mogły mieć nieco inny przebieg, ale goście rzadko odwie-
dzali dom Suchowilków. W warsztacie każda bardziej poufna lub nieco dłuższa konferencja z
kimś obcym, spoza grona pracowników, była stosunkowo łatwa do podsłuchania.
Nic. Nic. Nic.
Lada tydzień u Suchowilka zamelduje się ktoś z Rittersee – z hasłem kiedyś uzgodnionym.
Ktoś – kogo będzie można wyśledzić na granicy, a w jakiś czas potem zatrzymać. Ale czy go
właśnie trzeba zatrzymać? Czy nie należy dopuścić do spotkania agenta z inżynierem? Ale
wtedy – co dalej?
– Mamy się zdać na bieg przypadków? – towarzysz Wagner zapytał najbliższych, zgroma-
dzonych wokół biurka. Z prawej strony siedział Wrzos, z lewej Szper. – Otrzymaliśmy szansę
jedną na tysiąc. Zostaliśmy uprzedzeni. To nie bywa takie częste. Potrafimy z tej sytuacji wy-
ciągnąć korzyści największe czy też je przegapimy? Będziemy działać twórczo czy powędru-
jemy utartym szlakiem? Mamy czekać biernie czy inicjować wydarzenia?
– Nie liczmy na to, iż powtórzy się historia z Doboszyńskim – major Wrzos powtarzał
swoje zdanie. – Nie, tamto się nie powtórzy. Tym razem Suchowilk już nie wyrzuci za drzwi
kuriera z Rittersee.
– A jeżeli... – Szper zgłosił zastrzeżenie.
– O, nie! w żadnym razie! – Wrzos był zbyt pewny siebie. Czuł, że teraz jest już na do-
brym tropie. Wszystkie klocki nareszcie logicznie mu pasowały. W tym rozumowaniu nie
odkrywał już żadnych luk. – Suchowilk najwyraźniej związany jest odpowiednimi umowami.
Jak tam naprawdę było z Doboszyńskim – też nie wiemy. Może się dowiemy... Jestem najzu-
pełniej przekonany, że tym razem Suchowilk ulegnie prośbom, namowom...
– Szantażowi...
– Nie wierzę w to, aby rzecz miała się opierać na szantażu. Upłynął termin długofalowej
akomodacji Suchowilka w naszym państwie. Ośrodek dyspozycyjny daje sygnał: czas podjąć
pracę.
– A jeżeli Suchowilk wyrzuci i tego faceta? Tam, w Londynie, przed paru laty wszystko
mogło wyglądać inaczej, inaczej im się rysowała przyszłość. Teraz jest inaczej. Zmieniły się
czasy i zmienili się ludzie. Odbudował sobie rodzinę i wyraźnie dba o nią. Może już nie ze-
chce honorować swych starych zobowiązań? – Szper formułował wątpliwości.
33
– Zechce, nie zechce, zechce, nie zechce... Możemy obrywać listki i rachować, który nam
ostatecznie wypadnie. Ja twierdzę, że Suchowilk się zgodzi, ty masz wątpliwości. Musimy
sprawdzić. Tym razem musimy, za wszelką cenę musimy o nim wiedzieć wszystko. Raz
wreszcie. Musimy przyjąć najtrudniejszą dla nas tezę roboczą: Suchowilk zgodzi się z rozka-
zem nadanym mu z Monachium! Suchowilk przystąpi do montowania szerszej siatki agentu-
ralnej. A gdyby nawet ograniczył się wyłącznie do dostarczenia informacji z własnego zakła-
du, bez jakiejkolwiek siatki spiskowej, to i tak fachowcy od spraw przemysłu z jego cząstko-
wych informacji potrafią wysnuć wnioski bardziej ogólne i dosyć trafne. Nie zapominajmy,
że w warsztacie Suchowilka produkowane są części pewnych aparatur używanych w przemy-
śle zbrojeniowym. Wystarczy więc może tylko rachować i znać się na wojsku...
– Trzy możliwości: odrzucenie, szantaż i akceptacja! – Wagner rozstawiał swe sześcienne
palce. – A my będziemy się przyglądać bezczynnie takim ich rozmowom. Przez zamknięte
drzwi. Praktycznie bezradni. Jedyne, co możemy uczynić, to zamknąć któregoś z nich lub obu
razem. Co nam z tego przyjdzie? Powiększy się stan aresztantów? I zostanie zmarnowana
szansa jakiejkolwiek penetracji. Czy wolno nam pozwolić, by rzecz cała rozegrała się wy-
łącznie między Suchowilkiem a oczekiwanym z Monachium gościem? Więc...
– Wielki gabinet Wagnera oświetlony był wszystkimi górnymi i bocznymi lampami. Wa-
gner lubił tak późno w nocy zwoływać najbliższych na sztabowe narady. To ostatnie kwa-
dranse doskonałego myślenia. Jeszcze wszystko jest jasne, ostre, twardo obrysowane. Za go-