- Ależ ja nie mogę…
- Załatwione! - oznajmił Ralf, wzruszony. - Żeby mnie miano nawet zamordować, nie cofnę ani jednego słowa!
- Ralfie, jesteś wielki! - ogłosiła wszem wobec ciocia Kasia.
- Wiem o tym - zaśmiał się Jankes. Metr osiemdziesiąt dwa. A teraz, co dalej?
Pan Wojciech patrzył na nich ze srogim zdumieniem, jak na małą, lecz doborową gromadkę obłąkańców. Nie mógł ich pojąć. Wiedzą o tym wszyscy, że mogą ich czekać nawet miliony, i rzucają je sobie jak .piłki. Jako tako może zrozumieć panią Martę, zamożną i samotną, może ostatecznie zrozumieć, że ten nakrapiany Longinus nie dba o pieniądze, lecz panna Katarzyna - koścista. wychudła, niemal zabiedzona i licho odziana, zrzeka się majątku bez drgnienia! Jakaś nauczycielka czy coś podobnego… Ba! Nie tylko się zrzekła, lecz wydaje się szczęśliwa, że jej to przyszło na myśl. Ściska płaczącą panią Zofię i uspokaja ją, i wciąż jej coś szepce do ucha. To wszystko razem jest prawdę mówiąc - nieznośne.
- Mam wrażenie - rzekł po chwili Że jestem w teatrze na bardzo szlachetnej sztuce.
- Szkoda tylko, że i pan nie jest aktorem, tylko widzem - wtrąciła cierpko panna Katarzyna. - Ale mniejsza z tym…
- I ja jestem tego zdania. Powiedziałem już, że mam inne plany. Myślę, że teraz, kiedy nasze grono zmniejszyło się o kilku spadkobierców, mogę pozostałym raz jeszcze zaproponować dobry interes, dobry dla nich, oczywiście. Ofiaruję za każdą część taką sumę, jaką otrzymał pan aptekarz. A on odstąpił mi swoją część za osiem tysięcy.
- Tanio pan kupił! - burknęła ciocia Kasia.
- Może tanio. może drogo. Sprawa jest załatwiona. Każdy z obdarowanych przez dobre ciocie i przez pana Amerykanina otrzymałby szesnaście tysięcy. Czy państwo dobrze słyszą?
Domek z ogrodem można kupić za te pieniądze!
Ta piękna panienka miałaby posag. Ci młodzi panowie mogliby pojechać za granicę. Szesnaście tysięcy! I jak mi Bóg miły. więcej nie dam.
- Da pan więcej! - rzekła twardo ciocia Kasia.
- Nie dam!
- Da pan!
- Co panią to obchodzi? Pani już nie ma żadnego prawa…
Dobra ciocia zmieniła oczy we dwa toledańskie sztylety i wbiła je w zachłanne serce pana Mościrzeckiego. który się mimo woli cofnął. Ralf patrzył z zachwytem na ciotkę. Aptekarz słuchał chciwie, wpół otwarłszy usta.
- W każdym razie - mówił posępnie pan Wojciech - nie mogę pozwolić, by pani buntowała innych.
- Dobrze! Więc zakończmy tę sprawę…
Trzeba odczytać dokument.
- Jeszcze chwilę! Muszę się namyśleć… Jeszcze chwilę… Po co tak gorączkowo? Dam po dziesięć tysięcy za każdą część. Dziesięć tysięcy!
Słowa te zagrzmiały jak wystrzał z garłacza, a grzmotowi odpowiedziało echo:
- Więc i mnie pan dopłaci!
- Panu. panie aptekarzu? Panu nie dam już ani grosza. bo pan już swoje wziął i pokwitował.
- To rozbój! - wrzasnął aptekarz .. wyszedłszy z siebie”. choć trudnej tej operacji nie było widać.
Mościrzecki pozieleniał, choć to była jesień.
Dźgnięty tym słowem jak słoń ostrym ankusem. usiłował zerwać się z fotela. choć, oczywiście. uczynić tego nie mógł. Rozżalił się jednak. .
- Oto jest ludzka wdzięczność! - mówił z goryczą. - Ten pan za moją sprawą wydobył się z piekła, a teraz ciska we mnie błotem. widzę, że byłem głupi. Dobrze mi tak! Rzecz jednak jest do odrobienia. Mój panie! Możemy umowę unieważnić. Oddaj pan natychmiast pieniądze, a ja wrócę panu kwit. Nie będzie pan miał powodu do nazywania mnie rozbójnikiem. Proszę o pieniądze !
Aptekarz zachwiał się i spojrzał na zgromadzonych, jakby u nich szukając ratunku. Wszyscy jednak mieli miny spłoszone i patrzyli bezradnie na niego. Jeden tylko Ralf zbliżył się nieznacznie i szepnął przejmującym głosem:
- Niech pan nie oddaje!
- Odda pan czy nie? - huczał Mościrzecki.
- Nie! - krzyknął z nagłą determinacją aptekarz.
- Czy to pańskie ostatnie słowo? Wobec świadków?
- Ostatnie! - jęknął głucho aptekarz i ciężko usiadł.