Dobra robota, poruczniku Makk. - Odwrócił się do
Vratha. - Pańska sprawa została załatwiona, Vracie Xizor.
Vrath zaszurał niepewnie stopami, przełknął ślinę i odchrząknął.
- Wspominał pan o jakiejś nagrodzie, panie?
Malgus uznał, że co jak co, ale odwagi Xizorowi nie brakuje. Wstał i podszedł do niego. Był
wyższy od Vratha o dwadzieścia centymetrów, mimo to mężczyzna przed nim nie sprawiał
wrażenia przytłoczonego, a w jego zwężonych oczach prawie nie było widać strachu.
- Nie wystarczy panu, że doprowadził pan do zabicia rywala i zniszczenia przyprawy, która, tak jak chciał pański pracodawca, nie dotrze na planetę?
- Ja nie...
Malgus podniósł rękę.
- Małostkowe przepychanki kryminalistów mnie nie interesują.
Vrath zwilżył językiem wargi i wyprostował plecy.
- Sprowadziłem panu Jedi. To ona była na hologramie.
- To prawda.
- Czy w takim razie dostanę za to jakąś... zapłatę?
Malgus obrzucił Vratha lodowatym spojrzeniem, pod wpływem którego niższy mężczyzna
skulił się w sobie. W jego oczach wreszcie pojawił się strach wraz ze świadomością, że jest samotną ofiarą w kręgu drapieżników.
- Mam zwyczaj dotrzymywać danego słowa - oświadczył Malgus. - Co znaczy, że zostanie pan wynagrodzony.
Vrath odetchnął głośno.
- Dziękuję, panie.
- Może pan sprowadzić swój statek na planetę. Podamy panu współrzędne, a nagrodę
otrzyma pan na powierzchni.
- I potem będę mógł odlecieć?
Malgus uśmiechnął się pod maską respiratora.
- A to już inna kwestia.
Vrath zrobił krok w tył, wyglądając tak, jakby dostał w twarz.
- Co to znaczy? A więc nie... nie będę mógł odlecieć?
- Na razie żaden nieautoryzowany statek nie może opuścić Coruscant. Pozostanie pan na planecie, dopóki to się nie zmieni.
- Ale, panie...
- Chyba że zestrzelę pański statek w tej samej chwili, gdy podniesie się z lądowiska - dodał
Malgus.
Vrath z trudem przełknął ślinę.
- Dziękuję, panie.
Malgus odprawił go machnięciem dłoni, a ochrona wyprowadziła z mostka.
Po chaosie w kabinie spokój opadania wydawał się dziwnie niestosowny. Aryn miała w uszach tylko szum wiatru i równomierne bicie własnego serca. Strach Zeerida odczuwała jako coś namacalnego, coś, co opadało na powierzchnię wraz z nimi.
Czuła się wolna i podekscytowana, i to uczucie ją zaskakiwało. Na wschodzie, na linii horyzontu, tam gdzie powierzchnia Coruscant się zakrzywiała i ginęła z widoku, wyłaniało się poranne słońce, oblewając planetę złotą poświatą. Panorama zatykała dech w piersiach. Aryn potrząsnęła ramieniem Zeerida, pokazując na wschodzące słońce. Nie zareagował. Oczy miał wbite w dół, uczepione powierzchni planety niczym żelazo magnesu. Aryn pozwoliła sobie jeszcze przez kilka sekund rozkoszować się krajobrazem, po czym zabrała się do ratowania im życia.
Tempo, z jakim opadali, zmniejszyło się jeszcze bardziej, gdy rozrzedzone górne warstwy atmosfery ustąpiły miejsca gęściejszemu powietrzu niższych warstw, którym dało się już oddychać.
Coruscant zmieniła się z brązowoczarnej kuli w glob poprzecinany wieloma liniami i dość przypadkowymi spiralami światła, a potem w rozróżnialny wzór błyszczących światłami miast, dróg, korytarzy powietrznych, kwadrantów i dzielnic. Aryn mogła już dostrzec maleńkie ciemne kształty, poruszające się po obszarach zabudowanych, sylwetki powietrznych aut, śmigaczy i swoopów, których jednak było o wiele mniej niż zazwyczaj. Duże obszary Galactic City leżały w ruinach, co wyglądało jak czarne ropnie na naskórku planety.
Imperium musiało tutaj zabić dziesiątki tysięcy ludzi, a może więcej.
Ton wiatru szumiącego w uszach zmienił się. Aryn miała wrażenie, że słyszy w nim jakieś szepty, że dusza planety dzieli się z nią swoim bólem. Poły płaszcza łopotały głośno za jej plecami.
Potem zaczęła rozróżniać coraz więcej szczegółów wyższych poziomów Coruscant: linie wieżowców, geometryczny kształt placów i parków, uporządkowane, proste linie dróg.
Pozwoliła sobie na odczuwanie opadania, wykorzystując to uczucie do zatopienia się w Mocy. Otulona w nią, zbierała siły. Przyciągnęła Zeerida do siebie. Nie opierał się, a ona odniosła wrażenie, że jest jak szmaciana lalka w jej rękach. Objęła go jeszcze mocniej, otaczając sobą ze wszystkich stron.
- Przygotuj się! - krzyknęła mu do ucha. - Kiwnij głową, jeśli zrozumiałeś.
Jego głowa opadła w dół tylko raz, sztywno i gwałtownie.
Budynki w dole stawały się coraz większe i bardziej konkretne. Opadali na wielki plac -
płaski czworobok z durabetonu ze strzelającymi w niebo stratowieżowcami na każdym rogu.
- Spowolnię nasz upadek! - krzyknęła. - Ale i tak uderzymy w ziemię z dużą siłą. Puszczę cię przed samym zetknięciem z powierzchnią, a ty spróbuj wykorzystać energię uderzenia i potoczyć się po ziemi.
Znów kiwnął głową.
Aryn przycisnęła brodę do szyi i wygięła ciało, próbując wykorzystać opór wiatru i
doprowadzić do tego, by zamiast bezpośrednio w dół, opadali lekkim skosem do przodu. Ziemia spieszyła im na spotkanie.
Przemknęli przez pierścień wieżowców, pozostawiając za sobą ich dachy, okna, balkony.
Aryn wątpiła, by ktokolwiek o tej porze dnia obserwował ich upadek.
Sięgnęła po Moc, aby utworzyć z niej szeroką kolumnę pod nimi. W jej umyśle powstał