– Ona musiała należeć do niego już przedtem, a to ogromna różnica! Byłaby wielka szkoda, gdyby miał ją znów przywabić. Pan Clare nie będzie nigdy dla nas niczym, Izo, po cóż więc miałybyśmy go jej zazdrościć i nie postarać się ich pogodzić? Gdyby pan Clare wiedział, w jakim ona jest położeniu i kto się koło niej kręci, to może by wrócił i zaopiekował się tym, co do niego należy.
– A może byśmy go o tym zawiadomiły?
Mówiły o tym przez całą drogę, lecz na razie krzątanina przy urządzaniu się na nowym miejscu pochłonęła całą ich uwagę. Ale w miesiąc później, gdy się już zagospodarowały, usłyszały o bliskim powrocie Clare'a, choć od Tessy nie miały żadnych wiadomości. Poruszone na nowo uczuciem do niego i pragnąc postąpić uczciwie wobec Tessy, odkorkowały butelkę atramentu za jednego pensa, należącą do nich obu, i wspólnym wysiłkiem skleciły następujący list:
Szanowny panie, Niech pan czuwa nad swoją Żoną, jeżeli pan ją tak kocha jak ona Pana. Gdyż znalazła się ona w wielkiej Bidzie przez Wroga udającego jej Przyjaciela. Ktoś jest przy niej, kto powinien być od niej z Daleka. Kobieta nie powinna być kuszona ponad Siły, a kropla Wody spadająca na kamień zniszczy wreszcie ten Kamień, a nawet więcej, bo czysty Diament.
Dwie życzliwe osoby
Wysłały ten list do Angela Clare pod jedynym adresem, jaki znały, czyli na probostwo Emminster; po czym, podniecone i wzruszone własną szlachetnością, na przemian śpiewały lub wybuchały histerycznym płaczem.
OKRES SIÓDMY
DOKONANIE
Rozdział 53
Nad probostwem Emminster zapadał zmierzch. Dwie świece osłonięte zielonymi umbrelkami paliły się jak zwykle w gabinecie, lecz pastor tam nie siedział. Od czasu do czasu wchodził do pokoju, poprawiał na kominku nikły ogień, który wobec coraz cieplejszej wiosennej pogody w zupełności wystarczał, po czym znów wychodził; chwilami zatrzymywał się przy drzwiach frontowych, zaglądał do bawialni i znów powracał do drzwi frontowych.
Drzwi wychodziły na zachód i choć w pokoju gęstniał mrok, na dworze było jeszcze dość jasno, by móc rozróżniać przedmioty. Pani Clare siedząca w bawialni pośpieszyła za mężem.
– Mamy jeszcze dużo czasu – rzekł proboszcz. – Pociąg nie stanie w Chalk-Newton przed szóstą, nawet gdyby przyszedł punktualnie, a nasz stary koń nie doczłapie się tak prędko przez dziesięć mil wiejskiej drogi, z czego pięć mil przez drogę koło Crimmercrock.
– Przecież kiedyś przejechał z nami tę odległość przez godzinę.
– Ale ile lat temu!
W ten sposób mijał im czas, choć oboje zdawali sobie sprawę, że nie powinni się denerwować, a tylko po prostu czekać.
Wreszcie na drodze rozległ się słaby turkot i stara bryczka zaprzężona w kuca ukazała się za sztachetami. Wysiadła z niej jakaś postać; obojgu zdawało się, że ją poznają, choć mijając ulicą, nie byliby jej poznali, gdyby nie to, że ów ktoś wysiadł z ich bryczki w chwili, gdy na niego czekali.
Pani Clare pobiegła przez ciemny korytarz do drzwi, a jej mąż nieco wolniej podążył za nią.
Nowo przybyły, który właśnie wchodził do domu, zobaczył w progu ich zaniepokojone twarze i refleks zachodu odbijający się w ich okularach, gdyż stali zwróceni w stronę ostatnich promieni zachodzącego słońca. Oni jednak mogli widzieć tylko jego sylwetkę rysującą się na jasnym tle nieba.
– Ach, mój syn, moje dziecko, nareszcie wróciłeś do domu! – zawołała pani Clare, którą w tej chwili grzeszne niedowiarstwo syna, będące przyczyną ich rozłąki, obchodziło tyle co pył na jego ubraniu. Zaiste, któraż nawet najbardziej pobożna kobieta wierzy równie niezachwianie w obietnice i groźby Ewangelii, jak wierzy w swe własne dzieci, i któraż matka nie rzuciłaby na wiatr swej całej teologii, gdyby wiedziała, że to zaważy na szczęściu tych dzieci? Gdy wszyscy troje weszli do pokoju oświetlonego świecami, matka spojrzała na syna.
– O, Boże, czyż to mój Angel? Mój syn, ten sam, który od nas wyjechał? – zawołała z goryczą bólu i odwróciła twarz.
Ojciec Angela był również wstrząśnięty widząc syna tak wychudłym wskutek trosk i niepowodzeń doznanych w kraju, do którego pośpiesznie wyruszył w pierwszym porywie odrazy do zdarzeń urągających jego szczęściu w domu. Pod skórą rysował się jego szkielet, a poza szkieletem – niemal widmo człowieka. Twarz jego stała się podobna do twarzy martwego Chrystusa na obrazie Crivellego. Zapadnięte oczodoły miały trupie zabarwienie, a oczy były pozbawione blasku. Kanciaste linie i głębokie bruzdy żłobiące twarze jego przodków, gdy byli już w podeszłym wieku, wystąpiły na twarzy Angela o dwadzieścia lat za wcześnie.
– Chorowałem tam – tłumaczył – ale teraz czuję się już dobrze.
Jakby na przekór powyższemu twierdzeniu nogi ugięły się pod nim i broniąc się przed upadkiem osunął się nagle na krzesło. Był to tylko lekki przypływ osłabienia wywołany przez zmęczenie podróżą i podniecenie przyjazdem.