Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.



Jonathan i jego ojciec nie zamierzają kontynuować rozpoczętej
rozmowy. Przynajmniej dopóki są w szpitalu. Z trudem powstrzymuję
ciekawość.

Kiedy docieramy do głównego wyjścia, lord Lockwood
podchodzi do kobiety za ladą i prosi ją o coś, a ja wykorzystuję okazję i wyciągam Jonathana na zewnątrz, na chodnik.

– O jakim zdjęciu rozmawialiście? – pytam z naciskiem. – Twój
ojciec mówił o jakiejś fotografii?

Jonathan wykrzywia twarz w grymasie, w którym wyraża całe
swoje niezadowolenie z sytuacji.

– W piątek, kiedy staliśmy przed restauracją, jakiś paparazzo
musiał zrobić nam zdjęcie. Dzisiaj umieszczono je na pierwszej stronie
„Hello!”. Oczywiście z odpowiednim komentarzem, że niby znalazłem
nową miłość, bla, bla, bla. – Wzdycha ciężko. – Zakładam, że jutro to
samo napisze „OK!”. Portale internetowe też pewnie kupiły zdjęcie i
wszędzie o tym piszą.

Czuję zawroty głowy i mdłości.

– Co?! Ale to… od kiedy o tym wiesz?

Jonathan wzdycha ciężko i przeczesuje dłonią włosy.

– Steven mi powiedział, kiedy zadzwoniłem dziś do niego.
Podobno jeden z pracowników zobaczył zdjęcie wcześniej i dał mu
znać, a on przekazał to mnie. Kupił też gazetę, żebym wiedział, o czym
mowa.

To dlatego szofer wywołał go z biblioteki na korytarz – chciał mu
pokazać fotografię w magazynie!

– Dlaczego od razu mi o tym nie powiedziałeś?

Jonathan wzrusza ramionami.

– Chciałem poczekać, aż zostaniemy sami.

Powoli, bardzo powoli zaczyna docierać do mnie, co to wszystko
oznacza.

– Czekaj, czyli mamy wspólne zdjęcie, które ukazało się na
pierwszej stronie jakiegoś brukowca? – powtarzam, kręcąc głową.
Patrzę na Jonathana i zastanawiam się, dlaczego jest taki spokojny. – I
co teraz?

Nie odpowiada mi jednak, bo ze szpitala wychodzi jego ojciec.

Dopiero teraz mam okazję, by dokładniej mu się przyjrzeć.
Wygląda bardzo brytyjsko w brązowych spodniach, swetrze wyciętym
w serek i kraciastej koszuli. Ma na sobie też tweedową marynarkę, zbyt
ciepłą jak na słoneczny majowy dzień – od kilku tygodni panuje
nadzwyczaj piękna pogoda.

Również ojciec Jonathana zdaje się tak uważać, bo wsuwa palec
pod kołnierzyk koszuli i nieco ją poluźnia. Nie mam pewności, czy
poci się z gorąca, czy raczej pod krytycznym spojrzeniem swojego
syna. Odkasłuje.

– Poprosiłem, żeby wezwano mi taksówkę – mówi, a ja
wyczuwam, jak bardzo jest nieprzyzwyczajony do takiego sposobu
podróżowania. Nie ma jednak wyjścia, skoro jego samochód został
rozbity, a kierowca leży w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu. W
rachubę nie wchodzi również poproszenie syna, by go podwiózł.
Jonathan nie ma też najmniejszego zamiaru składać takiej propozycji.
Zupełnie jakby słowa ojca przypomniały mu o czymś, wyjmuje
demonstracyjnie telefon i poleca Stevenowi, by jak najszybciej stawił
się przed szpitalem. Wciąż łamię sobie głowę, co sprawia, że stosunki
między ojcem a synem są tak bardzo napięte.

Jonathan odchodzi na stronę, żeby zatelefonować. Lord
Lockwood wykorzystuje okazję, by zamienić ze mną kilka słów.

– Skąd pani pochodzi, panno Lawson? – Nie wyczuwam już w
nim takiej wrogości, jak w czasie spotkania w pokoju Sarah. Przygląda
mi się z zainteresowaniem.

– Z Chicago – odpowiadam nieco niepewnie. Cały czas
spoglądam w stronę Jonathana, który co prawda rozmawia przez
telefon, jednak ani przez chwilę nie spuszcza nas z oczu. Kiedy to
zauważam, serce mi przyspiesza i czuję motylki w brzuchu.

Mężczyzna potakuje zamyślony.

– Amerykanka – mówi bardziej do siebie niż do mnie, a ja nie
potrafię stwierdzić, czy mu to odpowiada, czy też nie. – I pracuje pani
dla mojego syna?

– Tak, w tej chwili odbywam trzymiesięczne praktyki w
Huntington Ventures – wyjaśniam.

Ta odpowiedź chyba go irytuje.

– Jest tu pani tylko na trzy miesiące? A czym się pani zajmuje?

– Studiuję ekonomię. Ale niedługo kończę.

Jonathan kończy rozmowę i wraca do nas. Staje między mną a
ojcem, jakby chciał mnie przed nim ochronić. Lord dobrze rozumie
jego gest. Z jakiegoś dziwnego powodu chyba go to cieszy, zamiast
denerwować.

– Studentka, rozumiem – mówi, spoglądając na syna. – Mogę
zapytać, ile ma pani lat?

Przełykam głośno ślinę.

– Dwadzieścia dwa.

Zaczynam czuć się nieswojo, odpowiadając na te pytania.
Niemożliwe jest, bym zyskała uznanie w jego oczach. Wiem przecież,
jak bardzo nie pasuję do Jonathana. I to w każdym aspekcie. Dziwię się
jedynie, że Huntington senior nie sprawia wrażenia, jakby mu to
przeszkadzało. Patrzy na mnie z takim samym zainteresowaniem, jak wcześniej. Czyżby celowo nie widział tego, co nas dzieli? A może
gotów jest zaakceptować każdą kobietę – byle tylko Jonathan się
zdecydował?

Czuję, że chce zadawać kolejne pytania. Jednak zza zakrętu
wynurza się czarna limuzyna i parkuje przy krawężniku.

– Do zobaczenia, ojcze – mówi Jonathan i otwiera mi drzwi.

– Do widzenia – żegnam się, zanim wsiadam do środka, na co
starszy pan odpowiada mi równie uprzejmym pożegnaniem. Po chwili
Jonathan siada obok mnie i zatrzaskuje drzwi.

Limuzyna natychmiast rusza. Czarna przegroda oddzielająca nas
od szoferki opuszcza się i widzę głowę Stevena.

– Dokąd pan sobie życzy, sir? – pyta kierowca.