Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Ale jej to najwyraźniej nie wystarcza.
- Więc co mam zrobić? Ustąpić? Partnerstwo w interesach między przyjaciółmi i członkami rodziny zawsze bierze w łeb. Zawsze. Pieniądze psują każdy związek. Ty i ja dbamy o to, żeby nasze firmy były ze sobą powiązane, ale prowadzimy je oddzielnie. Dlatego nam to wychodzi. Mamy podobne cele. Nie łączą nas pieniądze. Znam wiele zażyłych przyjaźni i dobrych firm zniszczonych przez takie układy. Mój ojciec nadal nie rozmawia z bratem z powodu wspólnictwa w interesach. Nie chcę, żeby spotkało to mnie i Esperanzę.
- Powiedziałeś to jej?
Myron potrząsnął głową.
- Nie, ale dała mi tydzień na podjęcie decyzji. Potem odejdzie.
- Ciężka sprawa.
- Masz jakieś propozycje?
- Żadnych.
Win przechylił głowę i uśmiechnął się.
- O co chodzi? - spytał Myron.
- O twoje argumenty. Dostrzegłem w nich ironię.
- Jak to?
- Wierzysz w małżeństwo, rodzinę, monogamię i tym podobne bzdury, tak?
- I co z tego?
- Wierzysz w spłodzenie i wychowanie dzieci, w przydomowe płotki, w słup z tablicą do kosza na podjeździe, w futbol od małego, w lekcje tańca, w cały ten podmiejski sztafaż.
- Powtórzę: i co z tego?
Win rozłożył ręce.
- To, że małżeństwa i tym podobne związki zawsze biorą w łeb. Nieuchronnie prowadzą do rozwodów, utraty złudzeń, śmierci marzeń, a w najlepszym razie do rozgoryczenia i wzajemnych pretensji. Jako przykład mógłbym, podobnie jak ty, wskazać własną rodzinę.
- To nie to samo, Win.
- Och, wiem. Rzecz jednak w tym, że wszyscy przepuszczamy fakty przez własne doświadczenia. Miałeś cudowne życie rodzinne, dlatego w nie wierzysz. Ja przeciwnie. Tylko ślepa wiara może zmienić nasze poglądy.
Myron skrzywił się.
- I to ma mi pomóc?
- Skądże. Ale ja uwielbiam filozofować.
Win włączył pilotem telewizor. Na wieczornym kanale Nick at Nite leciał show Mary Tyler Moore. Dolali sobie do kieliszków i rozsiedli się wygodnie.
Po kolejnym łyku koniaku Winowi pokraśniały policzki.
- Zaczekajmy na Lou Granta, może on nam podsunie odpowiedź - rzekł, patrząc w telewizor.
Nie podsunął. Myron wyobraził sobie reakcję Esperanzy, gdyby potraktował ją tak jak Lou Grant Mary. Gdyby trafił na jej dobry nastrój, zaczęłaby mu zapewne wyrywać pióra z głowy, aż zmieniłby się w Yula Brynnera.
Pora spać. W drodze do swojego pokoju zajrzał do Brendy. Siedziała w pozycji lotosu na antycznym łożu królowej takiej czy siakiej. Przed nią leżał otwarty duży podręcznik. Była maksymalnie skupiona. Przez chwilę tylko na nią patrzył. Z jej twarzy biła błogość, jaką widział u niej na boisku koszykówki. Ubrana we flanelową piżamę, skórę miała wciąż wilgotną po prysznicu, a na głowie ręcznik.
Wyczuła jego obecność i otworzyła oczy. Uśmiechnęła się do niego.
- Potrzebujesz czegoś? - spytał ze ściśniętym żołądkiem.
- Nic mi nie potrzeba. Rozwiązałeś swój problem?
- Nie.
- Podsłuchałam was przypadkiem.
- Nie szkodzi.
- Podtrzymuję, co powiedziałam. Chcę, żebyś był moim agentem.
- Cieszę się.
- Przygotujesz dokumenty?
Skinął głową.
- Dobranoc, Myron.
- Dobranoc, Brenda.
Opuściła wzrok i przewróciła kartkę. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a potem poszedł spać.
12
Do posiadłości Bradfordów pojechali jaguarem, bo „Bradfordowie nie uznają taurusów”, wyjaśnił Win. Sam też ich nie uznawał.
Wysadzili Brendę przed salą treningową, drogą 80 pojechali do ukończonej wreszcie Passaic Avenue, którą zaczęto poszerzać, kiedy Myron chodził do szkoły średniej, i dotarli do Eisenhower Parkway, pięknej, czteropasmowej autostrady, ciągnącej się z pięć mil. Ach, New Jersey.
W bramie Farmy Bradfordów, jak głosił napis, powitał ich strażnik z ogromnymi uszami. Większość farm słynie z ogrodzeń pod prądem i strażników. Żeby nikt nie rozszabrował łanów kukurydzy i marchwi. Win wychylił się z okna, posłał uszatemu wyniosły uśmiech i natychmiast został przepuszczony. Kiedy przejeżdżali przez bramę, Myrona dziwnie zakłuło w sercu. Ileż razy jako dzieciak, mijając ją, próbował przebić wzrokiem gęste krzaki, aby ujrzeć przysłowiową „zieleńszą trawę” bogaczy, i marzył o bujnym, pełnym przygód życiu na tych wypielęgnowanych włościach!
Oczywiście od tamtej pory to i owo widział. W porównaniu z rodzinną posiadłością Wina, dworem Lockwoodów, rezydencja Bradfordów wyglądała jak szopa na kolei. Obejrzał sobie z bliska, jak żyją superbogaci. A żyli przyjemnie, co nie znaczy szczęśliwie. Jejku! To ci głęboka refleksja! Następnym razem - zostańcie z nami, mili państwo - mógł mu się nasunąć wniosek, że pieniądze nie dają szczęścia.