Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

O, nie. Pan na Sterzendorfie nadal trzymał ród w garści i był postrachem wszystkich, a to, co miał do powiedzenia, mówił. Zawsze miał bowiem na podorędziu kogoś, kto potrafił zrozumieć i przełożyć na ludzki język jego gulgoty, charkoty, bełkoty i krzyki. Tym kimś było z reguły dziecko–któreś z licznych wnucząt lub prawnucząt Balbulusa.
Teraz tłumaczką była dziesięcioletnia Ofka von Baruth, która siedząc u nóg starca stroiła lalkę w strzępki kolorowych szmatek.
–Tak tedy–Apeczko Stercza skończył opowiadać, odchrząknąwszy, przeszedł do konkluzji–Wolfher przez posłańca prosił uwiadomić, że ze sprawą upora się rychło. Że Reinmar Bielau będzie schwytany na trakcie wrocławskim i poniesie karę. Teraz jednak ręce ma Wolfher związane, bo traktem podróżuje książę oleśnicki z całym dworem i różne ważne duchowne osoby, tedy nie ma jak... Nie ma jak pościgu wieść. Ale Wolfher przysięga, że złapie Reynevana. Że można mu zawierzyć honor rodu.
Powieka Balbulusa podskoczyła, z ust wyciekła strużka śliny.
–Bbbhh–bhh–bhh–bhubhu–bhhuaha–rrhhha–phhh–aaaarrrh!–rozległo się w izbie.–Bbb... hrrrh–urrrhh–bhuuh! Guggu–ggu...
–Wolfher jest pieprzonym kretynem–przełożyła cieniutkim i melodyjnym głosikiem Ofka von Baruth.–Głupkiem, któremu nie zawierzyłbym nawet wiadra rzygowin. A jedyne, co on zdolen złapać, to jego własny kutas.
–Ojcze...
–Bbb.. brrrh! Bhhrhuu–phr–rrrhhh!
–Milczeć–przełożyła, nie unosząc głowy, zajęta lalką Ofka.–Słuchać, co powiem. Co rozkażę.
Apeczko cierpliwie przeczekał charkoty i skrzeki, doczekał się przekładu.
–Ustalić każesz wpierw, Apecz–rozkazywał Tammo Stercza ustami dziewczynki–która to baba z Bierutowa miała poruczony dozór nad Burgundką. Która to nie połapała się w prawdziwym celu tych dobroczynnych wycieczek do Oleśnicy. Względnie była w zmowie z gamratką. Babie trzydzieści pięć odlewanych rózeg. Na gołą rzyć. Tu, u mnie, na moich oczach. Niech mam choć te trochę radości.
Apeczko Stercza kiwnął głową. Balbulus kaszlnął, zacharczał i opluł się cały. Potem wykrzywił upiornie i zagęgał.
–Burgundkę zaś–przełożyła Ofka, czesząc małym zgrzebełkiem pakułowe włosy lalki–o której już wiem, że schroniła się u ligockich cysterek, nakazuję wydobyć stamtąd, choćby trzeba było brać klasztor szturmem. Potem zamknąć nierządnicę u mnichów nam przychylnych, przykładowo w...
Tammo raptownie przestał jąkać się i gulgotać, rzężenie zamarło mu w gardle. Wiercony przekrwionym okiem Apeczko zrozumiał, że starzec zauważył jego zakłopotaną minę. Że połapał się. Nie można było dłużej ukrywać prawdy.
–Burgundka–wyjąkał–zdołała umknąć z Ligoty. Cichcem... Nie wiedzieć dokąd. Zajęci pościgiem... Nie upilnowali... śmy.
–Ciekawe–przełożyła Ofka po długiej chwili ciężkiej ciszy–ciekawe, dlaczego wcale mnie to nie dziwi. Ale skoro tak, to niech i tak będzie. Nie będę sobie kurwą głowy zaprzątał. Niech tę sprawę załatwi Gelfrad, gdy wróci. Niech załatwi sprawę własnoręcznie. Mnie jego rogi nie obchodzą. W tej rodzinie to nic nowego zresztą. Mnie samego zdrowo musiano uwieńczyć. Bo nie może być, by to z moich własnych lędźwi zrodzili się tacy durnie.
Balbulus przez kilka chwil kaszlał, charczał i krztusił się. Ale Ofka nie przekładała, nie była to więc mowa, ale kaszel zwykły. Wreszcie starzec zarzęził, nabrał tchu, wykrzywił jak demon i walnął kosturem o podłogę, po czym dziko zagulgotał. Ofka przysłuchiwała się, włożywszy do buzi koniec warkocza.
–Ale Niklas–przełożyła–był nadzieją tego rodu. Prawdziwą moją krwią, krwią Sterczów, nie jakimiś popłuczynami po diabli wiedzą jakich kundlich koneksjach. Nie może więc być, by za jego przelaną krew morderca nie zapłacił. I to z nawiązką.
Tammo znowu łomotnął kosturem o podłogę. Kij wypadł mu z trzęsącej się dłoni. Pan na Sterzendorfie kaszlnął i kichnął, opluwając się i osmarkując. Stojąca obok Hrozwita von Baruth, córka Balbulusa, matka Ofki, otarła mu brodę, podniosła i wcisnęła do ręki kostur.
–Hgrrrhhh! Grhhh... Bbb..bhrr... bhrrrllg...
–Reinmar Bielau zapłaci mi za Niklasa–przekładała beznamiętnie Ofka.–Zapłaci, Bóg mi świadkiem i wszyscy święci. Wsadzę go do lochu, do klatki, do skrzyni takiej jak ta, w której Głogowczycy zamknęli Henryka Grubego, z jedną dziurą na pokarm i drugą na wprost przeciwnie, tak, by nawet podrapać się nie zdołał. I potrzymam go tak z pół roku. I dopiero potem zabiorę się za niego. A po oprawcę poślę aż do Magdeburga, bo wybornych tam mają oprawców, nie takich jak ci tu, na Śląsku, którym delikwent umiera już drugiego dnia tortur. O nie, ja sprowadzę mistrza, który poświęci mordercy Niklasa tydzień. Albo dwa.
Apeczko Stercza przełknął ślinę.
–Ale żeby móc to zrobić, należy gaszka schwytać. Ale do tego trzeba głowy. Rozumu. Bo gaszek nie jest głupi. Głupi nie zostałby bakałarzem w Pradze, nie wkradłby się w łaski oleśnickich mnichów. I nie zdołałby tak gracko dobrać się do Gelfradowej Francuzki. Za takim spryciarzem nie wystarczy uganiać się jak dureń po wrocławskim trakcie, na śmiech się podawać. Nadawać sprawie rozgłos, który posłuży gaszkowi, nie nam.
Apeczko kiwnął głową. Ofka spojrzała na niego, pociągnęła zadartym noskiem.