Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- I pobłogosławi cię Pan za twoją chęć - odrzekł Apostoł - ale zali
nie słyszałeś, że Chrystus trzykroć powtórzył mi nad jeziorem:
"Paś baranki moje!" Winicjusz umilkł.
- Więc jeśli ty, któremu nikt nie powierzył pieczy nade mną,
mówisz, że mnie tu nie zostawisz na zgubę, jakże chcesz, abym ja
odbieżał trzody mojej w dniu klęski? Gdy była burza na jeziorze
i gdyśmy się trwożyli w sercach, On nie opuścił nas, jakoż więc
ja, sługa, nie mam iść za przykładem Pana mojego?
Henryk Sienkiewicz
Quo vadis
488
Wtem Linus podniósł swą wychudłą twarz i zapytał: - A jakoż ja,
namiestniku Pański, nie mam iść za przykładem twoim?
Winicjusz począł wodzić ręką po głowie, jakby walczył ze sobą
lub bił się z myślami, po czym chwyciwszy Ligię za rękę rzekł
głosem, w którym drgała energia rzymskiego żołnierza:
- Słuchajcie mnie, Piotrze, Linusie i ty, Ligio! Mówiłem, co mi
nakazał mój ludzki rozum, ale wy macie inny, który nie własnego
bezpieczeństwa patrzy, jeno przykazań Zbawiciela. Tak! Jam tego
nie rozumiał i zbłądziłem, bo z oczu moich nie zdjęte jeszcze
bielmo i dawna natura odzywa się we mnie. Ale że miłuję
Chrystusa i chcę być Jego sługą, przeto, choć mi tu o coś więcej
niż o własną głowę chodzi, klękam oto przed wami i przysięgam,
że i ja spełnię przykazanie miłości i nie opuszczę braci moich w
dniu klęski.
To rzekłszy klęknął i nagle ogarnęło go uniesienie: oczy i ręce
wzniósł w górę i począł wołać:
- Zali rozumiem Cię już, o Chryste? Zalim Cię godzien?
Ręce drżały mu, oczy rozbłysły łzami, ciałem wstrząsał dreszcz
wiary i miłości, Piotr zaś Apostoł wziął glinianą amforę z wodą
i zbliżywszy się do niego, rzekł uroczyście:
- Oto cię chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha, amen! Wówczas
uniesienie religijne ogarnęło wszystkich obecnych. Zdało im się,
że izba napełnia się jakimś światłem nadziemskim, że słyszą
jakąś nadziemską muzykę, że skała jaskini otwiera się nad ich
głowami, że z nieba spływają roje aniołów, a hen, w górze, widać
krzyż i przebite ręce błogosławiące.
Henryk Sienkiewicz
Quo vadis
489
Tymczasem zewnątrz rozlegały się krzyki walczących ludzi i huk
płomieni gorzejącego miasta.
ROZDZIAŁ XLIX
Obozowiska ludzkie rozłożyły się we wspaniałych ogrodach
cezara, dawnych Domicji i Agrypiny, na polu Marsowym, w
ogrodach Pompejusza, Salustiusza i Mecenasa. Pozajmowano
portyki, budynki przeznaczone na grę w piłkę, rozkoszne domy
letnie i szopy zbudowane dla zwie-rząt. Pawie, flamingi, łabędzie
i strusie, gazele i antylopy z Afryki, jelenie i sarny, służące za
ozdobę ogrodów, poszły pod nóż tłuszczy. Żywność poczęto
sprowadzać z Ostii tak obficie, że po tratwach i różnorodnych
statkach można było przechodzić z jednej strony Tybru na drugą,
jak po moście. Rozdawano zboże po niesłychanie niskiej cenie
trzech sestercyj, a uboższym całkiem darmo. Sciągnięto
niezmierne zapasy wina, oliwy i kasztanów; z gór przypędzano
codziennie stada wołów i owiec. Nędzarze, kryjący się przed
pożarem w zaułkach Subury i przymierający w zwykłych czasach
głodem, żyli obecnie lepiej niż poprzednio. Groźba głodu została
stanowczo usuniętą, natomiast trudniej było zapobiec rozbojom,
grabieży i nadużyciom. Koczujące życie zapewniało bezkarność
Henryk Sienkiewicz
Quo vadis
490
rzezimieszkom, tym bardziej że głosili się wielbicielami cezara i
nie żałowali mu oklasków, gdziekolwiek się ukazał. Gdy przy tym
urzędy siłą rzeczy były zawieszone, a zarazem brakło na miejscu
i dostatecznej siły zbrojnej, która mogłaby swawoli zapobiegać, w
mieście, zamieszkałym przez męty całego ówczesnego świata,
działy się rzeczy przechodzące wyobraźnię ludzką. Co noc
zdarzały się bitwy, morderstwa, porywania kobiet i pacholąt.
Przy Porta Mugionis, gdzie był postój dla przypędzanych z
Kampanii stad, przychodziło do walk, w których ginęły setki
ludzi: Co rano brzegi Tybru roiły się od utopionych ciał, których
nikt nie grzebał, a które gnijąc szybko wskutek upałów,
zwiększonych
jeszcze
pożarem,
napełniały
powietrze
smrodliwymi wyziewami. W obozowiskach wszczęły się choroby
i lękliwsi przewidywali wielką zarazę.
A miasto płonęło ciągle. Szóstego dopiero dnia pożar trafiwszy na
puste przestrzenie Eskwilinu, na których zburzono umyślnie
ogromną ilość domów, począł słabnąć. Lecz stosy gorejącego
węgla świeciły jeszcze tak mocno, że lud nie chciał wierzyć, by to
był już koniec klęski. Jakoż siódmej nocy pożar wybuchnął z nową
siłą w budynkach Tygellina, dla braku jednak strawy trwał już
krótko. Tylko przepalone domy zapadały się jeszcze tu i owdzie,
wyrzucając w górę węże płomieni i słupy skier. Lecz z wolna
żarzące się w głębi zgliszcza poczęły czernieć po wierzchu. Niebo
po zachodzie słońca przestało świecić krwawą łuną i tylko
podczas nocy na rozległym czarnym pustkowiu skakały błękitne
języki, wydobywające się ze stosów węgla.
Z czternastu dzielnic Rzymu pozostały zaledwie cztery, licząc w
to i Zatybrze, resztę pożarły płomienie. Gdy wreszcie spopielały
stosy węgla, widać było, począwszy od Tybru aż do Eskwilinu,
ogromną przestrzeń siwą, smutną, umarłą, na której sterczały
szeregi kominów na kształt kolumn grobowych na cmentarzu.
Henryk Sienkiewicz
Quo vadis
491
Między tymi kolumnami snuły się we dnie posępne gromady
ludzi, poszukujących to drogich rzeczy, to kości drogich osób.
Nocami psy wyły na popieliskach i zgliszczach dawnych domów.
Cała hojność i pomoc, jaką cezar okazał ludowi, nie powstrzymała
złorzeczeń i wzburzenia. Zadowolony był tylko tłum
rzezimieszków, złodziei i bezdomnych nędzarzy, który mógł do
woli jeść, pić i rabować. Ale ludzie, którzy potracili najbliższe
istoty i mienie, nie dali się zjednać ni otwarciem ogrodów, ni
rozdawnictwem zboża, ni obietnicą igrzysk i darów. Nieszczęście
było zbyt wielkie i zbyt niesłychane. Innych, w których tliła się
jeszcze jakaś iskra miłości do miasta-ojczyzny, przywodziła do
rozpaczy wieść, że stara nazwa "Roma" ma zniknąć z powierzchni