Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


– Dobrze, będziemy mówić z prosta. Chodzi o to, że teraz, jak tu pan leży, to ta Ryfka jest
dopiero ważna. Prawda?
– Och, prawda.
– Bo przecie oni rewizję robią za każdym razem w całym dworze, mojego łóżka nie
oszczędzając. Trzęsą wszędzie. Czasem się tam który zawstydzi i każe tylko z wierzchu
patrzeć. A bywają znowu i tacy, co umyślnie, z dowcipami, zaglądają w każdą skrytkę.
– Cóż by tu robić, gdy przyjdą?
– Po pukaniu Ryfki będziemy wiedzieli, kto idzie. A skoro... cztery – Szczepan musi pana
brać na ramiona i wynosić z domu. Myślę, że do stodoły...
– Jakże to będzie uciążliwe!
– Nie tak znowu bardzo. Dziad podoła. Nawet i ten tytuł książęcy swoje zrobi, bo się
Szczepanowi wytłumaczy, że pan jest naprawdę jaśnie oświecony bogacz.
– Bogacz nie bogacz, lecz moja rodzina wynagrodzi go sowicie.
– Właśnie. Ça ira! 9

8 Dziady (gwar.) – jeżyny.
9 Ça ira! (franc.) – Tak będzie, na pewno!
17
– Pani po włosku nie umie, ale za to po francusku...
– A umiem, bom się uczyła na pensji, u zakonnic w Ibramowicach. Troszeczkę się nie
douczyłam, bo mi tatko kazał wracać do gospodarstwa. Zresztą przyznam się, żem tak znowu
nadzwyczajnie za tymi Ibramowicami nie przepadała. Ale ja tu rozmawiam i rozmawiam, a
pan jeszcze nic w ustach nie miał. Przyniosę ja trochę cieplejszej kaszy, bo ta na klajster
wystygła. Może nawet Szczepan kapeczkę mleka u Żydów dostał, ale... koziego... – dodała z
wstydem.
Z tym wyszła z izby.
Powróciwszy zastała swego gościa pogrążonego we śnie nagłym, gorączkowym. Zbliżyła
się na palcach i oglądała bandaże. Tu i ówdzie krew pozaciekała przez płótno. W różnych
miejscach poduszka i prześcieradła były splamione. Panience żal się zrobiło pościeli, ale i
tego dryblasa, który się księciem mianował, żałowała po trosze. Żal jej było, że jego regularne
rysy, prosty, doskonale zarysowany nos, kształtna głowa – tak zostały zeszpecone przez rany.
Siedziała cicho w kącie pokoju, powzdychując nad tą koleją rzeczy, dopóki się nie ocknął.
Wówczas zmusiła go, żeby zjadł kilka łyżek kaszy, wprawdzie bez zapowiedzianego mleka,
ale ciepłej. Przepraszał ją wielekroć za przykrości, które poniosła z jego powodu. Oburzało ją
powtarzanie ciągle tego samego w kółko. Żeby temu raz kres położyć, oświadczyła:
– Jużem księciu panu meldowała, że dopiero teraz oddycham swobodniej pod jego opieką.
– Wolne żarty...
– A ładne żarty! Żeby pan wiedział dokładnie, co się tu dzieje po nocach, toby dopiero
zrozumiał, o czym mowa.
– A cóż się takiego dzieje?
– Niby to łatwo wyłuszczyć wszystko!...
– 2e te wojska nachodzą?
– To swoją drogą... Ale z drugiej strony...
– Cóż takiego?
– Pan widział, jaki tu jest duży dom?
– Rzuciłem okiem, ale wczoraj trudno mi było cokolwiek dokładnie zauważyć.
– Jest tu osiemnaście pokojów. Jedne duże, drugie małe. W tej liczbie trzy salony. Jeden,
największy, przez całą szerokość dworu w tamtej murowanej części, co na końcu. I na to
wszystko – ja jedna.
– Boi się pani?
– Panu łatwo się nie bać jako mężczyźnie. Przy tym nie wie pan wszystkiego...
– A cóż jeszcze należy wiedzieć, żeby się bać należycie?
– Proszę pana, to jest taka rzecz... – mówiła przysuwając swe krzesełko do łóżka i zniżając
głos aż do szeptu:
– Mieszkało tu dawniej, po rewolucji, dwu braci Rudeckich. Obydwaj gospodarowali na
spółkę, bo to było dziewięć folwarków, gorzelnia, tartaki, stadnina, obory – no, słowem, duże
gospodarstwo. Starszy brat, co już nie żyje, Dominik, służył dawniej w wojsku. Muszę to
panu powiedzieć, że on to samo kochał się w wujence, zanim wyszła za mąż za tego wuja, co
żyje i teraz jest w więzieniu, za Pawła.
Nieboszczyk wuj Dominik zarządzał gorzelnią, końmi, młynami, lasem, tartakiem, całą