Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Po to jest wstążka, kochana. Tym razem to ci raczej nie grozi - dzięki ci, Panie - lecz doskonale znasz swe obowiązki w nagłych wypadkach. Osobisty Monarchy powinien być zdolny, obroniwszy swego władcę w walce na miecze, spo­kojnie obetrzeć ostrze o szatę pokonanego i wrócić na cere­monię, która się właśnie odbywa. To dlatego twoja suknia sięga tylko do kostek, a nie do podłogi, jest pozbawiona trenu i rękawy odpadają, jeśli za nie szarpnąć - o tak, wierzaj mi! Powinnam to wiedzieć, osobiście nadzorowałam szycie tej sukni. Od dawna już nie mieliśmy Osobistego Monarchy, który byłby kobietą, i nikt nie wiedział, na czym właściwie powinna polegać przeróbka kostiumu na Dwór Jej Króle­wskiej Mości. W każdym razie, teraz mogłabyś poćwiczyć z Alberichem i nawet loczek by ci się przy tym nie rozluźnił, ani nie odpadłaby żadna część twojego kostiumu, której sama nie chciałabyś się pozbyć. Jednak lepiej nie przecieraj oczu, bo będziesz wyglądać jak pobita. - Zebrała swoje przybory i dorzuciła: - Lepiej chodźmy już, jeśli nie chcemy utknąć w tłumie.
- I nie zapomnij o najważniejszych częściach swego stroju, dzieciaku - ostrzegła Keren, gdy zaczynały scho­dzić po schodach.
Talii nie trzeba było o tym przypominać. Pozostałe przed­mioty czekały już przygotowane, leżąc na podorędziu. Po pierwsze, przypasała pas z pochwą z długim sztyletem, który ułożył się jej na prawym udzie. Łatwo mogła po niego sięgnąć - poddała to starannej próbie - przez rozcięcie w sukni.
Następnie przyszła kolej na parę noży do rzucania, które można było szybko wyciągnąć z pochwy; Skif podarował je Talii dawno temu i nauczył ją, jak się nimi posługiwać. Nawet Alberich musiał przyznać, że Skif był niezrównany, jeśli cho­dziło o wybór tej broń. Na koniec ostrożnie ukryła w ułożo­nych przez Jeri włosach dwa niewielkie sztyleciki, zdobione ornamentem i migotliwymi kamieniami szlachetnymi.
Żaden Herold nigdy nie był bezbronny, zwłaszcza Oso­bisty Królowej, o czym przypomniała jej Keren. Takiej prze­zorności niejeden Monarcha zawdzięcza życie.
Kiedy Talia zbierała się do wyjścia, rozległo się pukanie do drzwi. Otworzywszy je, ujrzała stojącego na progu Dzie­kana Elcartha. Po obu jego stronach, oświetleni wiszącą nad jej drzwiami latarnią, jakby żywe wcielenia Dnia i Nocy, ogromni w porównaniu z drobniutkim Elcarthem stali Dirk i Kris; dwie głowy obok siebie - jasnowłosa i o włosach czarnych jak skrzydło kruka. Talii nie obiło się o uszy, by którykolwiek wrócił ze swojej wędrówki, i zaskoczona nie mogła wykrztusić ani słowa. Patrzyła tylko na niespodzie­wanych gości.
- Żaden z tych galantów nie wydaje się towarzyszyć damie - odezwał się Dziekan z figlarnym błyskiem w oku, - A ponieważ nie posiadasz eskorty, natychmiast przyszłaś mi na myśl.
- Cóż za troskliwość - powiedziała oschle Talia, ze­brawszy w końcu myśli wiedząc, że to nie wszystko. - Nie sądzę, byście kierowali się jeszcze czym innym, niepra­wdaż?
- Ha, ponieważ jesteś czeladnikiem u Krisa, pomyśla­łem, że być może chciałabyś poznać go w spokojniejszych okolicznościach, niż podczas waszego ostatniego spotkania.
A więc to Kris był jej mentorem. Sherrill nie myliła się.
- Spokojniejszych? - pisnęła Talia. - To mają być spokojniejsze okoliczności?
- Stosunkowo.
- Elcarth! - zniecierpliwił się Dirk. - Heroldzie Talio, on się z tobą droczy. Poprosił nas o pomoc, bo znamy większość obecnych tutaj ludzi, a więc możemy ci podpo­wiedzieć w razie, gdybyś się pogubiła.
- Wiemy również, kto skłonny byłby do intryg, choć nie spodziewamy się kłopotów - ciągnął Kris. Jego nie­bieskie jak niebo oczy śmiały się ciepło. - Czy jednak nie sądzisz, że dwa zwaliste, nieokrzesane, stojące za plecami Królowej pachołki nie podziałają odstraszająco?
- O, błogosławieni! - z ulgą wyrwało się z piersi Ta­lii. - Byłam panicznie przerażona, że powiem coś niewła­ściwego, albo zaanonsuję niewłaściwą osobę i śmiertelnie kogoś obrażę. - Ostrożnie nic nie wspomniała o zabójcach, choć wszyscy czworo zdawali sobie sprawę, jak w takim przypadku byłaby użyteczna ta para.
Kris uśmiechnął się szeroko, a Dirk oddał dworny ukłon, któremu niedorzeczności ujęło mrugnięcie oka, gdy podnosił wzrok na Talię.