Wisiała w jego oczach niczym tabliczka z napisem
„Wolne pokoje”.
- Troszeczkę wstawiona - przyznała.
To go rozbawiło. Parsknął krótkim śmiechem, błyskając nieskazitelnie białymi
zębami i pociągnął łyk dżinu Tanqueray.
- Troszeczkę wstawiona, hm? Dobra, Katie, pozwól, że zadam ci jedno pytanie -
powiedział łagodnie. - Myślisz, że Bobby byłby zadowolony, gdyby się dowiedział, że
robiłaś dziś z siebie idiotkę u McGillsa? Jak myślisz, byłby?
- Nie.
- Bo ja bym nie był, Katie. Rozumiesz, co mówię?
- Rozumiem.
Przyłożył do ucha konchę dłoni.
- Słucham? Nie dosłyszałem.
- Rozumiem.
Roman nie odjął dłoni od ucha i zapytał, wychylając się w jej stronę:
- Przepraszam, co powiedziałaś?
- Zaraz jadę do domu.
Uśmiechnął się.
- Jesteś pewna? Nie chciałbym cię zmuszać do czegoś, na co sama nie masz
ochoty.
- Tak, jestem pewna. Czuję, że mam dosyć.
- Grzeczna dziewczynka. Uregulować wasz rachunek?
- Nie, dziękuję, Roman, zapłaciłyśmy już gotówką. Roman objął ramieniem
gupikopodobną blondynkę.
- Zawołać wam taksówkę?
Katie omal się nie wygadała, że przyjechała wozem, ale w porę ugryzła się w język.
- Nie trzeba. O tej porze bez trudu jakąś złapiemy.
- Fakt, nie będzie z tym kłopotu. Dobra, Katie, więc do zobaczenia.
Eve i Diane były już przy drzwiach. Prawdę mówiąc, znalazły się w progu, ledwo
ujrzały Romana. Gdy były już na chodniku, Diane zapytała:
- Kurwa, myślisz, że zadzwoni do Bobby’ego?
Katie pokręciła przecząco głową, choć wcale nie była tego taka pewna.
- Nie, Roman nie lubi przynosić złych wiadomości. Stara się tego unikać.
Zbliżyła na chwilę w ciemności dłoń do twarzy i poczuła, jak alkohol zmienia się w
jej krwi w swędzącą maź, jednocześnie przytłoczył ją ciężar samotności. Od śmierci
matki zawsze czuła się samotna, a jej matka umarła dawno, już wiele lat temu.
Eve puściła na parkingu pawia, rzygowiny opryskały tylną oponę niebieskiej
toyoty Katie. Kiedy koleżanka przestała wymiotować, Katie wyszukała w torebce
odświeżacz do ust i podała buteleczkę Eve, która zapytała:
- Dasz radę prowadzić?
Katie skinęła głową.
- Mam niedaleko, wszystkiego czternaście przecznic. Bez obawy.
Kiedy wyjeżdżały z parkingu, dodała:
- Macie jeszcze jeden powód, żeby stąd uciekać. Jeszcze jeden powód, żeby wiać z
tej pieprzonej dzielnicy.
Diane przytaknęła bez przekonania:
- Fakt.
Jechały ostrożnie przez Flats, Katie starała się nie przekraczać pięćdziesiątki,
trzymała się prawego pasa i była bardzo skoncentrowana. Przez dwanaście przecznic
jechały Dunboy, za Crescent ulice stały się ciemniejsze i jeszcze bardziej puste. U dołu
Flats skręciły w Sydney Street, w stronę domu Eve. Diane postanowiła przenocować
na kanapie u Eve, zamiast wracać do mieszkania swojego chłopaka Matta i narażać się
na dziką awanturę za to, że wraca w środku nocy nawalona jak stodoła, więc obie z
Eve wysiadły pod zepsutą latarnią na Sydney. Zaczął padać deszcz, krople rozbijały się
na przedniej szybie samochodu, ale Diane i Eve zdawały się tego nie zauważać.
Zgięte wpół zajrzały do Katie przez otwarte okno od strony pasażera.
Nieprzyjemne zakończenie ich nocnej eskapady sprawiło, że miny miały niewyraźne a
ramiona obwisłe. Katie, wpatrzona w spływające po szybie krople deszczu, niemal
czuła smutek przyjaciółek na swoim policzku. Jakby cała reszta ich życia ciążyła im,
przygniatając żałobnym smutkiem. Wszak mogła już nigdy więcej nie zobaczyć swoich
przyjaciółek od przedszkola.
- Poradzisz sobie? - Głos Diane załamał się niepokojąco.
Katie obróciła ku niej twarz i uśmiechnęła się, tak usilnie próbując nadać temu
uśmiechowi beztroski wyraz, że omal nie pękła jej szczęka.
- Jasne. Nie ma sprawy. Zadzwonię z Vegas. Niedługo mnie odwiedzicie.
- Bilety lotnicze nie są takie drogie - powiedziała Eve.
- Nie są.
- Są naprawdę tanie - dodała Diane.
- Finito - zawołała energicznie Katie. - Jadę, zanim się któraś rozbeczy.
Eve i Diane włożyły ręce przez okno, Katie mocno uścisnęła ich dłonie, potem
odsunęły się od samochodu, pomachały jej, a ona im odmachnęła, zatrąbiła na
pożegnanie i ruszyła.