Musiała patrzeć pod nogi, omijając pozostałości po remoncie. Dopiero przy drzwiach, kiedy już miała włożyć klucz, rozłożyła list. Nie zawierał nic prócz bezsensownych bazgrołów. Spoglądając na porysowaną kartkę, Eryka zastanowiła się, czy to jakiś żart. Jeśli tak, nie zrozumiała go, a co więcej, uważała go za idiotyczny. To tak, jak głuchy telefon, zakończony trzaskiem odkładanej słuchawki. Eryka straciła nieco odwagi. Spojrzała na drzwi do swego pokoju. Podczas tej wycieczki nauczyła się jednego - hotele nie należą do najbezpieczniejszych miejsc. Przypomniała sobie Ahmeda, czekającego na nią w pokoju, przyjazd Richarda, przeszukiwanie jej rzeczy. Niepewnym ruchem wsunęła klucz do dziurki.
Nagle wydało jej się, że usłyszała jakiś hałas. Przy takim stanie umysłu nie potrzebowała niczego więcej. Zostawiając klucz w zamku, rzuciła się w głąb korytarza. Biegnąc uderzyła torbą w stos cegieł, które rozsypały się z hałasem. Usłyszała, jak ktoś gwałtownie otworzył drzwi jej pokoju.
Kiedy Evangelos usłyszał chrobot klucza, podniósł się z miejsca i podszedł szybko do drzwi.
- Zabij ją! - wrzasnął Stephanos, obudzony nagłym hałasem.
Papparis wyciągnął Berettę, otworzył drzwi jednym pchnięciem i zobaczył Erykę znikającą w głównym korytarzu.
Dziewczyna nie miała pojęcia, kto krył się w jej pokoju, ale nie liczyła na ochronę śpiącego recepcjonisty. Poza tym nie było go nawet w recepcji. Musiała dotrzeć do Yvona, do New Winter Palace. Wybiegła na tyły hotelu, wprost do ogrodu.
Mimo swych pokaźnych rozmiarów Evangelos potrafił poruszać się jak atakujący jastrząb, zwłaszcza gdy był skoncentrowany. Kiedy otrzymywał polecenie zabijania, zamieniał się we wściekłego psa.
Eryka przebiegła przez klomby i wypadła na brzeg basenu. Próbując obiec go dookoła, poślizgnęła się na mokrych płytkach i upadła. Podniosła się niezdarnie, wyrzuciła torbę i na nowo rzuciła się do ucieczki. Za plecami słyszała zbliżające się kroki.
Grek był tak blisko, że strzał nie sprawiłby mu żadnych kłopotów.
- Stój! - ryknął, wymierzając broń w plecy dziewczyny.
Eryka wiedziała, że sytuacja jest beznadziejna. Od New Winter Palace dzieliło ją jakieś pięćdziesiąt stóp. Zatrzymała się zmęczona, z trudem łapiąc powietrze. Odwróciła się, by spojrzeć na swego prześladowcę. Znajdował się jedynie trzydzieści stóp za nią. Pamiętała go z meczetu Al Azhar. Głęboka rana, którą odniósł tamtego dnia, nosiła ślady szwów. Mężczyzna wyglądał jak monstrum Frankensteina. Mierzył w nią z pistoletu. Wylot lufy krył się pod złowieszczym tłumikiem.
Evangelos zastanawiał się przez moment, gdzie strzelić. W końcu wymierzył w szyję dziewczyny i wolno zaczął pociągać za spust.
Eryka otworzyła szeroko oczy, gdyż uświadomiła sobie, że za chwilę padnie strzał, choć przecież zatrzymała się i zawołała: „Nie!” Pistolet zaopatrzony w tłumik wydał głuchy trzask. Nie poczuła bólu i nadal widziała wszystko bardzo wyraźnie. Potem zdarzyło się coś niezwykłego. Na czole napastnika zakwitł mały, czerwony pączek, a Grek padł na twarz, wypuszczając z dłoni pistolet.
Eryka ani drgnęła. Ręce zwisały jej bezwładnie po bokach. Z tyłu usłyszała jakiś szelest dochodzący z krzaków, a potem głos:
- Nie trzeba było mnie tak sprytnie gubić.
Odwróciła się wolno. Za nią stał mężczyzna z ostrym siekaczem i zakrzywionym nosem.
- Był już bardzo blisko - stwierdził Khalifa, wskazując na Evangelosa. - Zdaje mi się, że jest pani w drodze do pana de Margeau. Proszę się pośpieszyć, to nie koniec kłopotów.
Eryka próbowała bezskutecznie wydusić z siebie jakieś słowo. Kiwnęła tylko głową i minęła Khalifę, poruszając się niepewnym krokiem na ugiętych nogach. Nie pamiętała, w jaki sposób znalazła się w pokoju Yvona. Kiedy Francuz otworzył drzwi, padła w jego ramiona, mamrocząc o strzelaninie, o uwięzieniu w grobowcu, o tym, jak odnalazła posąg. Francuz łagodnie pogładził ją po włosach, posadził i poprosił, by opowiedziała wszystko od początku.
Już zaczynała swoją historię, kiedy ktoś zastukał do drzwi.
- Kto tam?! - zawołał Yvon, zachowując czujność.