Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Te ze zwierzętami takie więcej zwyczajne.
Sam miałem przed wojną nad łóżkiem takiego arrasa z jeleniem. Troszkie mniej-
szy jak ten wawelski, ale za to był na niem odrobiony jeszcze myśliwy i zachód
słońca w lesie.
Ale te dotyczące stworzenia świata i w ogólności Starego Destamentu w de-
chę. Przede wszystkiem pouczające. Taki na przykład szwagier okazał się stu-
procentowem ciemniakiem na konto Adama i Ewy, a zwłaszcza poniekąd Kaina
i Abla. Dopiero chodząc z niem i z Gienią od arrasa do arrasa objaśniłem jem cały
przebieg tego fatalnego zdarzenia, jak brat brata zimnem trupem położył. Trosz-
kie mnie się tylko pokiełbasiło, nie wiedziałem detalicznie, któren którego, Kain
Abla czy też wprost przeciwnie. Ale zapytaliśmy się milicjantów, które tam ma-
ją służbę i dają baczenie, żeby kto nie przyuważył jakiego mniejszego arrasika
na dywanik przed łóżko. Owszem, jeden podszedł z nami do ściany, pokazał na
dwóch wyhaftowanych różową nitką gołych facetów i powiedział:
— Tu widziem oskarżonego i denata na piąć minut przed przestępstwem z ar-
tykułu o zabójstwo z premedytacją. Lagą, którą za plecami trzyma, po chwili
zaprawi swoją ofiarę, co jest widoczne na następnem arrasie z tej samej serii.
Według zameldowania złożonego przez rodziców podejrzany nazywał się Ada-
mowicz Kain, nigdzie nie zatrudniony.
Szwagier, co spojrzał na tego Kaina, wypuszczał taką wiązankie, że musiałem
go kopnąć w kostkie i powiedzieć:
— Nie wyrażaj się, żłobie, o arcydziele sztuki, bo pan władza się zdenerwuje
i możesz zarobić parę złotych mandatu.
Ale milicjant był równy chłop i mówi, że na ulicy to kto wie, czy nie sztuk-
nąłby szwagra mandatem, ale tu jak patrzy na tego opryche bratobójcę, sam by
się chętnie publicznem słowem posłużył. Tak ten arras jest odrobiony — Kain jak
żywy, tylko go do mamra brać.
194
Także samo bardzo nasz zainteresowała następna seria: potopowa. . . Detalicz-
nie obrazek po obrazku pokazuje nam, jak niejaki Neon buduje arkie, jak zabiera
na nią po dwie sztuki zwierzyny. Jak zwierzęta zapychają na berlinkie, jak się przy
tym gryzą i kopsają. Na ostatniem dywanie z tej serii — już po opadnięciu wód —
wyszyty jest Neon z małżonką i trzema synami, z których jeden okazał się potem
niemożebnem Chamem. Jest tam też parę kobiet, o których Stary Destament nic
nam nie wspomina.
— Co to za ciziule? — pyta mnie się szwagier.
— Nie wiem, widocznie Neonowa zabrała do arki parę sąsiadek, żeby miała
z kiem szczekać podczas deszczu i plotkować po potopie.
Gienia zamierzyła się na mnie torbą, ale derektor muzeum przyprowadził na-
stępną jakąś wycieczkie i zaczął objaśniać następny arras, czyli tak zwaną budowę
wieży Babel, czyli pierwszego na świecie Pałacu Kultury. Był to podobnież wyso-
kościowiec zaplanowany w ten deseń, żeby sięgał do nieba, czyli stratosfery. Na
razie wszystko szło dobrze, ale Pan Bóg podobnież uważał, że ludziom zanadto
woda sodowa uderzyła do głowy, i pomieszał jem języki.
— To znaczy, że co? — pyta się szwagier.
— To znaczy, że każden w innem języku zaczął mówić, nie mogli się zrozu-
mieć i musieli zwinąć całe przedsiębiorstwo.
— Dlaczego?
— Jak to dlaczego? Bo nikt nikogo nie rozumiał. Powiedzmy, u nasz budujem
nowego drapacza chmur na Targówku i od razu ni z tego, ni z owego jeden mularz
mówi do drugiego po francusku: „Ach, że ty, łachudro, jak ty stawiasz te ścia-
nę?” A ten drugi odzywa się po angielsku: „Cholera cię jasna wi, co ty mówisz”.
I zaczynają się kłócić. Nadlatuje na to naczelny architekt Ciborowski i zaczyna
ich sztorcować w języku rosyjskiem. To daleko by doszli z taką budową? Rzecz

Podstrony